Najbardziej w tym wszystkim upokarzające, najbardziej godne pożałowania było nawet nie to, że trup Healeya został tak okrutnie stoczony przez czerwie, że pokrywały go muchy i osy, lecz to, że był nagi. Sędzia należał do ludzi, których ciała nie były przeznaczone do tego, aby oglądał je bez ubrania ktokolwiek poza żoną.
W nieświeżym chłodzie kostnicy, w obecności koronera Ednah Healey chłonęła ten widok. W jednej chwili zrozumiała, co znaczy być wdową i jak wielki ból rodzi ten stan. Nagłym ruchem pochwyciła z półki ostre jak brzytwa nożyce. Kurtz, wciąż mając żywo w pamięci epizod z wazą, zrobił krok w tył, kryjąc się za najwyraźniej zmieszanym koronerem.
Ona jednak przyklękła – jej obszerne suknie zasłoniły całą podłogę niewielkiego pomieszczenia – i ze zmierzwionego wianuszka włosów na głowie sędziego odcięła z czułością jedno pasmo. Drobna kobieta opadła na zimne i sine ciało. W jednej, odzianej w ażurową rękawiczkę, dłoni ściskała nożyce, a drugą gładziła uciętą kępkę włosów, gęstych i suchych jak końska grzywa.
– Nigdy jeszcze nie widziałem człowieka tak objedzonego przez robaki – powiedział słabym głosem Kurtz, po tym jak dwóch jego ludzi wyprowadziło panią Healey z kostnicy, aby odwieźć ją do domu.
Koroner Barnicoat spojrzał na naczelnika. W jego bezkształtnej głowie tkwiły niewielkie oczka, przypominające oczy homara. Nozdrza miał zatkane kulkami bawełny.
– Czerwie – poprawił go i skrzywił się.
Podniósł jednego, który spadł na podłogę. Biała fasolka wiła się przez chwilę w jego mięsistej dłoni. Koroner cisnął ją do pieca, gdzie najpierw błyskawicznie sczerniała, a potem zmieniła się w dym.
– Zabójcom nieczęsto zdarza się porzucać zwłoki swych ofiar, aby zgniły na polu. Skrzydlata chmara, jaką przyciągnął Healey, byłaby może czymś zwyczajnym, gdyby chodziło o owcze czy kozie ścierwo – stwierdził Barnicoat.
Ilość czerwi, która karmiła się ciałem sędziego przez cztery dni, kiedy leżał porzucony na swoim podwórku, była wyjątkowa, lecz Barnicoat nie posiadał wystarczającej wiedzy, by móc to stwierdzić. Był politycznym figurantem, a funkcję koronera objął z nadania. Stanowisko to nie wymagało zresztą szczególnych kompetencji medycznych czy naukowych, a jedynie tolerowania widoku martwych ciał.
– Pokojówka, która zawlokła ciało do domu – wyjaśnił Kurtz – próbowała oczyścić ranę z robactwa i zeznała, że widziała… lub wydawało jej się, że widziała, jeśli wolno mi tak rzec…
Barnicoat chrząknął zachęcająco, aby naczelnik kontynuował.
– Otóż słyszała ona, jak sędzia Healey jęczał… – ciągnął dalej Kurtz – zanim oddał ducha. Tak właśnie powiedziała, panie Barnicoat.
– Och, a jakże! – koroner roześmiał się beztrosko. – Czerwie mogą żerować tylko na martwej tkance, naczelniku. To dlatego samice much szukają gnijącego mięsa, aby złożyć tam jajeczka. Nawet jeśli zdarzy im się trafić do rany na ciele żywego zwierzęcia, które jest nieprzytomne lub z innego powodu niezdolne do ich usunięcia, czerwie mogą trawić tylko martwe kawałki tkanki, co powoduje niewielkie szkody. Ta rana na głowie musiała podwoić czy potroić swój obwód, a to oznacza, że cała tkanka była martwa. Zatem w chwili gdy robaki rozpoczęły ucztę, sędzia z pewnością już nie żył.
– A więc umarł od ciosu w głowę? – upewnił się Kurtz.
– A jakże, naczelniku – odparł Barnicoat. – I był to cios na tyle silny, że wypadła mu przy tym z ust sztuczna szczęka. Powiedział pan, że znaleziono go na tyłach domu?
Kurtz skinął głową.
– Przypuszczam, że nie było to zabójstwo z premedytacją – spekulował koroner. – Gdyby ktoś miał zamiar zgładzić sędziego, użyłby jakiegoś skuteczniejszego narzędzia. Pistoletu, siekiery, a choćby i sztyletu. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że było to zwyczajne włamanie. Zbir zastaje sędziego w sypialni, uderza go pałką w głowę, a następnie nieprzytomnego wywleka na zewnątrz, aby nie przeszkadzał mu podczas przetrząsania domu w poszukiwaniu kosztowności. Potem zapewne już nie zawraca sobie głowy Healeyem, ba, nawet nie domyśla się, że tak mocno go zranił – zakończył Barnicoat tonem, w którym słychać było niemal współczucie dla niefortunnego złodzieja.
Kurtz zmierzył koronera ponurym spojrzeniem.
– Tyle tylko że z domu niczego nie skradziono. Nie zginął ani jeden przedmiot. Co więcej, sędzia został rozebrany do naga, jego odzież zaś była porządnie złożona i nawet schowana w komodzie – naczelnikowi na moment głos uwiązł w gardle, jak gdyby ktoś na nie nadepnął. – Portfel, złoty łańcuszek, zegarek… Wszystko pozostawiono przy ubraniu!
Barnicoat otworzył szerzej swoje oczy homara i skierował wzrok w stronę Kurtza.
– Rozebrano go? I nic nie zginęło?
– To czyste szaleństwo – wyszeptał Kurtz.
– Pomyśleć tylko! – wykrzyknął Barnicoat, rozglądając się wokoło, jak gdyby szukał innych ludzi, którzy mogliby to potwierdzić.
– Pan, koronerze, i pańscy zastępcy macie z rozkazu burmistrza zachować całą sprawę w całkowitej tajemnicy. Czy jest to dla pana jasne, panie Barnicoat? Ani jedno słowo nie ma prawa wydostać się poza te ściany!
– A jakże, naczelniku Kurtz – Barnicoat wybuchnął nagłym, dziecięcym śmiechem. – Cóż, stary Healey to musiał być nie lada ciężar, gdy go tak wlec… Możemy przynajmniej mieć nadzieję, że zabójca nie zrobił sobie przy tym krzywdy.
Odwołując się do logiki i uczuć, Kurtz tłumaczył wdowie, dlaczego potrzebuje czasu, by zbadać sprawę, zanim społeczeństwo będzie mogło poznać prawdziwe okoliczności śmierci sędziego. Ednah Healey siedziała nieruchomo w łóżku i zdawała się całkowicie ignorować obecność naczelnika. Służąca poprawiła kołdry, które opatulały jej panią.
– Proszę mnie zrozumieć – ciągnął Kurtz. – Jeśli wokół sprawy podniesie się zgiełk, jeśli prasa, jak to ma w zwyczaju, nie pozostawi suchej nitki na metodach naszego śledztwa, to co wówczas będzie można odkryć?
Zwykle srogie i gniewne spojrzenie pani Healey było teraz nieruchome i smutne. Nawet służące, które dawniej tak bardzo bały się jej karcącego wzroku, teraz opłakiwały jej stan na równi ze śmiercią sędziego Healeya.
Kurtz cofnął się, niemal gotów się poddać. Zauważył, że kiedy do pokoju weszła z herbatą Neli Ranney, pani Healey zamknęła oczy.
– Pan Barnicoat, koroner, twierdzi, że przekonanie pani pokojówki, jakoby sędzia żył jeszcze w chwili, gdy go znalazła, jest nieuzasadnione z naukowego punktu widzenia. To musiała być halucynacja. Jego zdaniem, liczba czerwi wskazuje na to, że sędzia był już wtedy martwy.
Wdowa popatrzyła na Kurtza pytająco.
– Naprawdę, pani Healey – kontynuował naczelnik, odzyskawszy pewność siebie. – Czerwie żywią się martwą tkanką.
– Zatem być może on nie cierpiał tak bardzo? – spytała kobieta łamiącym się głosem, a Kurtz przytaknął z przekonaniem.
Zanim naczelnik opuścił Wide Oaks, pani Healey wezwała Neli i zabroniła jej kiedykolwiek powtarzać ów najbardziej przerażający szczegół opowieści.
– Proszę pani, przecież ja wiem, że ja… – głos jej zamarł i służąca potrząsała tylko głową.
– Neli Ranney, słyszałaś, co do ciebie powiedziałam?!
Wdzięczna Kurtzowi wdowa zgodziła się nie ujawniać okoliczności śmierci męża.
– Ale jedno musi pan dla mnie zrobić – dodała z naciskiem, chwytając go za rękaw płaszcza. – Musi pan przysiąc, że odnajdzie pan jego zabójcę.