– Wybornie! Masz w sobie coś z Żyda, mój drogi Fields! – powiedział Lowell, wyrywając gazetę z rąk Holmesa.
Jego przyjaciele nie zwrócili szczególnej uwagi na dziwny komentarz Lowella, obaj bowiem byli przyzwyczajeni do jego teorii, że każdy utalentowany człowiek, włączając w to jego samego, w jakiś niepojęty sposób musiał być Żydem lub przynajmniej mieć żydowskie pochodzenie.
– To będzie nie lada kąsek dla moich księgarzy – pochwalił się Fields. – Zbudujemy pałac z samych tylko zysków na sprzedaży książki w Bostonie!
– Mój drogi Fields – zaśmiał się Lowell z werwą. Klepnął gazetę, jak gdyby kryła się w niej nagroda. – Śmiem twierdzić, że gdybyś to ty był wydawcą Dantego, to powrót poety do Florencji świętowano by na ulicach miasta!
Doktor zaśmiał się, po czym dodał:
– Gdyby Fields był wydawcą Dantego, Lowell, Dante nigdy nie zostałby wygnany z Florencji.
Holmes przeprosił ich i oddalił się, aby zanim wyruszą do domu Longfellowa, odszukać pana Clarka zajmującego się finansami. Fields zauważył, że Lowell był lekko poirytowany. Nie wymagało to szczególnej spostrzegawczości; poeta nie należał do tych, którzy kryją się ze swym niezadowoleniem.
– Czy nie sądzisz, że Holmes mógłby być trochę bardziej zaangażowany? – spytał Lowell. – Czytał to jak nekrolog. Swój własny – dorzucił, wiedząc, jak wielką wagę Fields przykładał do kwestii reklamy.
Lecz Fields zbył jego uwagę śmiechem.
– Doktor jest pochłonięty pracą nad swoją nową powieścią, to wszystko. Martwi się, czy krytycy potraktują go tym razem uczciwie. Cóż, zawsze ma mnóstwo spraw na głowie. Wiesz o tym przecież, Lowell.
– No właśnie o to chodzi! Jeśli Harvard będzie nadal starał się nas zniechęcać… – zaczął Lowell, po czym wybuchnął. – Nie chcę, aby ktokolwiek doszedł do wniosku, że nie damy sobie z tym rady, Fields. Czy nigdy nie pomyślałeś, że Wendell mógłby znaleźć sobie jakiś inny klub?
Lowell i Holmes lubili sobie nawzajem dogryzać, a Fields robił co mógł, by ich do tego zniechęcić. Rywalizowali ze sobą głównie o publiczne uznanie. Po ostatnim bankiecie pani Fields doniosła, że słyszała, jak Lowell tłumaczył Harriet Beecher Stowe, dlaczego Tom Jones jest najlepszą powieścią wszech czasów, podczas gdy Holmes udowadniał mężowi pani Stowe, skądinąd profesorowi teologii, że religia jest odpowiedzialna za wszystkie nieszczęścia tego świata. Fields obawiał się nie tyle powrotu napięcia pomiędzy parą swoich najlepszych poetów, ile tego, że Lowell będzie uporczywie próbował udowadniać, iż jego wątpliwości wobec Holmesa były słuszne. Nie miał ochoty tego znosić, tak jak nie potrafił już dłużej wysłuchiwać obaw Holmesa.
Fields był dumny z Holmesa i aby dać temu wyraz, przystanął obok wiszącego na ścianie i oprawionego w ramy dagerotypu doktora. Położył dłoń na mocnym barku Lowella i powiedział do niego szczerze:
– Bez niego nasz Klub Dantego straciłby swój charakter, mój drogi Lowell. Z pewnością Holmes ma swoje słabości, lecz to właśnie dzięki nim jest tak błyskotliwy. Doktor Johnson określiłby go mianem „klubowicza". No i jest z nami od samego początku, nieprawdaż? Z nami i z Longfellowem.
Doktor Augustus Manning został tego wieczoru w budynku uczelni dłużej niż inni członkowie Korporacji. Często odwracał głowę od biurka, spoglądał na ciemniejące okno, które odbijało blask niewyraźnego światła jego lampy, i rozmyślał o niebezpieczeństwach zagrażających każdego dnia fundamentom uniwersytetu. Właśnie tego popołudnia wybrał się na swą zwykłą dziesięciominutową przechadzkę, podczas której natknął się na kilku „przestępców". Nieopodal Grays Hall rozmawiali ze sobą trzej studenci. Gdy go zobaczyli, było już za późno; Manning, niczym widmo, poruszał się bezgłośnie, nawet chodząc po kruchych liściach. Studentów czekało upomnienie od Rady Wydziału za uczestnictwo w „nielegalnym zgromadzeniu" – to jest stanie w bezruchu na dziedzińcu w towarzystwie przynajmniej jeszcze jednej osoby.
Tego ranka, na obowiązkowym nabożeństwie w uczelnianej kaplicy, o godzinie szóstej, Manning wskazał opiekunowi Bradle'emu studenta, który czytał jakąś książkę, ukrywając ją pod Biblią. Delikwent, student drugiego roku, miał otrzymać podwójną naganę: za czytanie podczas nabożeństwa oraz za zajmowanie się myślą niemoralnego filozofa francuskiego. Na następnym spotkaniu władz uniwersytetu miał się odbyć sąd nad młodym człowiekiem, któremu groziła kara wysokości kilku dolarów oraz utrata kilku punktów w rankingu.
Manning rozmyślał teraz nad tym, co zrobić w sprawie Dantego. Sam był zagorzałym zwolennikiem studiów klasycznych i nauki języków. Jak powiadano, niegdyś przez cały rok zawiadywał finansami uczelni i zajmował się sprawami osobistymi, porozumiewając się wyłącznie po łacinie. Jedni w to powątpiewali, zauważając, że jego żona nie władała tym językiem, podczas gdy inni byli zdania, iż fakt ten wręcz potwierdza prawdziwość całej historii. „Żywe języki" – tak określali je członkowie Korporacji – były niczym innym jak tanimi imitacjami, pospolitymi zniekształceniami szlachetnych języków starożytnych. Zwłaszcza włoski, ale podobnie hiszpański i niemiecki reprezentowały nowożytną, dekadencką Europę, z jej brakiem moralności oraz folgowaniem politycznym namiętnościom i cielesnym żądzom. Doktor Manning nie miał zamiaru pozwolić, by pod płaszczykiem literatury te cudzoziemskie trucizny rozprzestrzeniały się dalej.
Siedząc tak, Manning usłyszał naraz dziwny dźwięk dobiegający z przedpokoju. Hałas był niespodziewany o tej porze, gdyż sekretarz Manninga powinien być już w domu. Doktor podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Drzwi jednak' nie ustąpiły. Manning spojrzał w górę i zobaczył metalowy szpic wbity we framugę, a obok następne, kilka cali w prawo. Raz jeszcze mocno szarpnął drzwi, po chwili znów, jeszcze mocniej, aż poczuł ból w ramieniu. Drzwi rozwarły się opornie. Oczom doktora ukazał się student – uzbrojony w drewnianą tablicę i kilka śrub – który ze śmiechem balansując na taborecie, usiłował zaplombować drzwi Manninga. Jego wspólnicy na widok doktora czmychnęli. Manning chwycił stojącego na taborecie winowajcę.
– Opiekun! Gdzie jest opiekun?! – zawołał głośno.
– To tylko kawał! Niech mnie pan puści! – szesnastolatek, przyszpilony wzrokiem Manninga, najwyraźniej wpadł w panikę i sprawiał wrażenie, jakby odmłodniał o pięć lat.
Próbując się wyrwać Manningowi, student uderzył go kilkakrotnie, a potem nagle zatopił zęby w dłoni doktora, aż ten zwolnił uścisk. Jednak w tym momencie przybył już opiekun i złapał uciekiniera za kołnierz.
Manning podszedł niespiesznie i zmierzył go lodowatym spojrzeniem. Przypatrywał się swej ofierze tak długo, że nawet opiekun poczuł się nieswojo i zapytał głośno, co powinien zrobić. Doktor spojrzał na swoją dłoń, na której widniały ślady po zębach, a nawet pokazały się dwie jasne plamy krwi.
– Niech go pan zmusi, aby podał nazwiska swoich kompanów, panie Pearce. – Słowa zdawały się wydobywać nie z ust Manninga, lecz bezpośrednio z jego sztywnej brody. – I niech się pan dowie, gdzie pił alkohol. Potem proszę przekazać go policji.
Pearce zawahał się.
– Policji, sir? Student zaprotestował.
– Przecież to tylko głupi żart, po co zaraz wzywać policję?!
– Natychmiast, Pearce!
Augustus Manning zamknął za nimi drzwi na klucz. Dysząc z gniewu, ponownie zajął swoje miejsce i usiadł prosto, z godnością. Wziął do ręki „New York Tribune", aby powrócić myślą do spraw, które niewątpliwie zasługiwały na uwagę. Gdy czytał autoreklamę J. T. Fieldsa na stronach poświęconych literackiemu życiu Bostonu, czuł, jak jego dłoń pulsuje w miejscach, w których skóra została przegryziona. Po głowie skarbnika krążyły mniej więcej takie oto myśli: „Fields uważa się za niezwyciężonego w swojej nowej fortecy… Lowell obnosi się dumnie ze swoją arogancją, niczym z nowym płaszczem… Longfellow pozostaje nietykalny… Pan Greene to już od dawna relikt, paralityk umysłowy… Lecz doktor Holmes… Autokrata szuka kontrowersji tylko ze strachu, nie z zasady… Panika na twarzy doktora, gdy widział, co przed laty przytrafiło się profesorowi Websterowi – nie, nawet nie oskarżenie o morderstwo, nawet nie skazanie i powieszenie, lecz utrata należnego miejsca w społeczeństwie, zdobytego dobrym imieniem, nauką i karierą na Harvardzie… Tak, Holmes, doktor Holmes może okazać się naszym największym sojusznikiem".