Musiała się pośpieszyć, jeśli chciała zdążyć do rue de Pespoir na ósmą.
Dwadzieścia minut później ubrana w dżinsy i T-shirt, z upiętymi w kucyk długimi kasztanowymi włosami i świeżo wymytą twarzą zbiegła na dół. Tata pewnie już wyszedł, co ułatwiało sprawę zarówno jej, jak i jemu. Mimo że minął już rok, wciąż nie potrafił na nią patrzeć, nie widząc ofiary gwałtu. A Meg nie potrafiła udawać, że nie wie, że on widzi w niej dziewczynę, która została zgwałcona.
Matka zachowywała się inaczej. Płakała, wściekała się i była taka szczęśliwa, kiedy aresztowano Eddiego Como. Ale cieszyła się, że Meg znowu jest w domu, a poza tym miała ręce pełne roboty z powodu Molly. Było tyle do zrobienia. Życie toczyło się dalej. Prawdopodobnie lepiej od męża rozumiała, że kobiety są silniejsze, niż się wydają.
Teraz Meg objęła mocno drobne ciało matki.
– Lecę na spotkanie z Carol i Jillian – powiedziała, całując ją w policzek. Z tego typu spraw mogła się zwierzyć tylko mamie. Ojciec nie pochwalał spotkań Klubu Ocalonych. Po co jego mała córeczka miałaby siedzieć z dwiema starszymi kobietami i rozmawiać o gwałcie? Na Boga, dokąd ten świat zmierzał?
Meg nie miała nic przeciwko takim spotkaniom. Szczerze mówiąc, była trochę zaskoczona, a jednocześnie szczęśliwa, gdy Jillian ją zaprosiła. W końcu Meg niczego nie pamiętała. Nie stała się bojowa jak Jillian. Nie odchodziła od zmysłów jak Carol. Meg wciąż była Meg. Opowiadała o swojej rodzinie, o ludziach, których uczyła się znowu kochać; podczas gdy Jillian chłodnym głosem mówiła o prawach ofiar, a Carol skarżyła się na to, jak niesprawiedliwy jest świat urządzony przez mężczyzn.
– Zjesz naleśnika? – zapytała z nadzieją mama.
– Meg! – wrzasnęła Molly. – Cześć, Meg! – Molly była zdecydowanie rannym ptaszkiem.
Meg przeszła na drugi koniec kuchni, żeby ucałować umazaną syropem buzię Molly.
– Cześć! – powitała siostrę.
Pięcioipółletnia dziewczynka, wynik wpadki rodziców w średnim wieku, roześmiała się wesoło.
– Zjesz naleśnika?
– Nie, muszę lecieć.
– Zjedz ze mną naleśniki.
– Nie mogę, jestem umówiona na herbatę. Ale zobaczymy się po południu.
Meg jeszcze raz pocałowała upaćkany syropem policzek siostry, a potem połaskotała ją pod pachami, aż dziewczynka zaczęła się krzywić, piszczeć i wiercić na krześle.
– Już wychodzisz? – zapytała mama znad kuchenki.
– Tak. Nie chcę się spóźnić. Mam być o ósmej w rue de Pespoir.
– Zadzwonisz? – upewniła się matka na wypadek, gdyby D’Amato miał jakieś wieści z sądu.
– Zadzwonię.
Mama odwróciła się od kuchenki i spojrzała na Meg.
– Kocham cię – powiedziała niespodziewanie.
– Ja ciebie też.
– Na pewno zadzwonisz?
– Jasne.
– Dobrze.
Matka kiwnęła głową i wróciła do smażenia naleśników, mimo że nie było już nikogo do nakarmienia.
Meg wyszła na dwór. Było słonecznie i jeszcze dość chłodno, ale zapowiadał się ciepły dzień. Piękny dzień, tylko że to nic nie znaczyło. Rok temu był piękny wieczór.
Meg wsiadła do zaparkowanego na ulicy brązowego nissana. Starała się nie patrzeć na nieaktualną parkingową nalepkę Providence College na szybie. Jej ojciec już nie uważał, że college to odpowiednie miejsce dla jego małej córeczki. Jeśli uda mu się postawić na swoim, Meg nigdy tam nie wróci.
A Meg? Czego chciała Meg? Miała szczęście. Wszyscy jej to powtarzali. Detektyw Fitzpatrick, Ned D’Amato, Carol, nawet Jillian. Została co prawda zgwałcona, ale na tym się skończyło. Nie miała połamanych kości, blizn, samobójczych myśli. Była pierwszą ofiarą Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, a po niej Como stał się zdecydowanie bardziej brutalny.
Włączyła silnik i wyjechała na ulicę. Poczuła na sobie spojrzenie oczu, które tak często ją ostatnio prześladowały. Nie odwróciła głowy.
Ale zadrżała.
To już cztery miesiące. Meg nie wiedziała, co się działo. Ale jedno było jasne. Jakoś, nie wiadomo jak, słodka Meg nie była już sama.
MAUREEN
W centrum Providence Griffin i Waters wyszli razem z sądowego dziedzińca. Griffin uznał, że powinien coś powiedzieć.
– Opowiedz mi o sprawie Eddiego Como. – No dobra, pewnie powinien był zacząć od czegoś bardziej osobistego.
Waters wzruszył ramionami.
– Niewiele na ten temat wiem. Miejscy prowadzili śledztwo.
– To powiedz przynajmniej, co pisała prasa.
– Cztery kobiety zostały zaatakowane, jedna umarła. Pierwsza, Meg Pesaturo, była studentką Providence College. Wygląda na to, że jej rodzina ma powiązania z mafią. Chociaż to dla mnie nowość. Następna ofiara nazywa się Rosen, mieszka w jednym z tych dziewiętnastowiecznych dużych domów niedaleko Browna. Po tym gwałcie, jak się możesz domyślić, całe East Side zaczęło się domagać lepszej policyjnej ochrony. Trzeci atak miał miejsce na terenie kampusu Browna. Ofiarą była znowu studentka, tyle że podczas gwałtu zjawiła się jej starsza siostra. Como mocno ją poturbował, a studentka zmarła. Z powodu alergii na lateks, o ile pamiętam.
– Facet miał rękawiczki?
– Tak. Poza tym wiązał ofiary lateksowymi opaskami. Takimi, jakich się używa przy pobieraniu krwi. Właśnie przez to wpadł. Okazało się, że ofiary oddały krew w uniwersyteckim punkcie krwiodawstwa niedługo przed gwałtem. Policja zaczęła węszyć i w końcu go znaleźli. Eddie Como pracował w Stanowym Centrum Krwiodawstwa. Wybierał potencjalne ofiary podczas pobierania krwi, a potem odszukiwał ich adresy w bazie danych.
Griffin rozmasował kark.
– Oskarżenie oparte na poszlakach? – zapytał.
– Nie, mieli jego DNA. We wszystkich trzech przypadkach. To był na pewno Como.
– Załatwiliby go na procesie? Waters pokiwał głową.
– Miał to jak w banku.
– Ciekawe. Eddie dostałby najprawdopodobniej dożywocie, a szeryfowie twierdzą, że te trzy kobiety mimo wszystko chciały go zabić.
– Nie widziałeś, co z nimi zrobił – odparł Waters.
Zbliżyli się do dziennikarzy.
– Sierżancie, sierżancie, sierżancie! – podnieśli wrzask reporterzy.
– Czy Eddie Como nie żyje?
– Co ze strażnikami?
– Są jakieś inne ofiary?
– A eksplozja? Czy to była bomba samochodowa?
– Kto poprowadzi sprawę? Policja miejska czy stanowa? Kiedy odbędzie się konferencja prasowa? Kiedy nam coś powiecie?
Griffin uniósł rękę. Natychmiast błysnęły flesze. Skrzywił się, na wspomnienie prasowej nagonki sprzed półtora roku, ale zdołał się opanować.
– Okej. Układ jest następujący. Nie odpowiadamy na żadne pytania. Chóralny jęk zawodu.
– Jesteśmy tu po to, żeby wam zadawać pytania. Szum zainteresowania.
– Wiem, wiem – oznajmił szorstko Griffin – też bardzo się z tego cieszymy. Gdyby ktoś jeszcze nie zauważył, wszyscy byliście świadkami strzelaniny.
– Chodziło o Eddiego Como, prawda? Ktoś zabił Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego!
Dziennikarze zaczęli znowu swoje, jak dzieci w piaskownicy.
– Kiedy odbędzie się konferencja prasowa?
– Kto poprowadzi śledztwo?
– Co możecie powiedzieć o wybuchu na parkingu?
– Czy ktoś przesłuchał już kobiety? Co mają do powiedzenia ofiary?
Griffin westchnął. Przemówienie dziennikarzom do rozsądku graniczyło z cudem. Ale cóż, trzeba było robić to, co było do zrobienia. Obaj z Watersem wyprężyli się, odsunęli na bok dwóch mundurowych i mężnie wkroczyli w tłum. Przed nosem Griffina natychmiast wyrosły cztery mikrofony. Odepchnął je i podszedł do jednego z reporterów.