Выбрать главу

Milczała przez chwilę, a potem uśmiechnęła się i machnęła na nich ręką.

– No, panowie. Jesteście dużymi chłopcami, wiecie, jak to jest. Znacie zasady gry.

– Chcesz powiedzieć – odezwał się Griffin – że uważasz, że Carol Rosen zabiła Eddiego Como. I sądzisz tak na podstawie ataku paniki, który udało się wam zarejestrować na taśmie?

Maureen zmrużyła oczy.

– Masz pojęcie, co ten facet jej zrobił, Griffin? Czytałeś policyjne raporty z tej sprawy? Na Boga, kiedy Eddie Como z nią skończył, Carol Rosen nie mogła chodzić przez pięć dni. Jillian straciła siostrę. Meg Pesaturo straciła pamięć. Ale z tego, co widziałam, Carol Rosen straciła zmysły. Gdyby ktoś mi coś takiego zrobił, zabiłabym go. A ty nie?

Pytanie było dwuznaczne. I oboje zdawali sobie z tego sprawę. Griffin nie odpowiedział. Po chwili Maureen potrząsnęła niecierpliwie głową.

– Słuchaj, oboje wiemy, co teraz zrobicie. Spotkacie się z trzema ofiarami, zapytacie, która z nich pociągnęła za spust, a gdy tylko któraś z nich choćby mrugnie, zamkniecie ją do pudła. Więc nie praw mi tu morałów o współczuciu, sierżancie. To jest gra. I nie wróciłbyś do roboty, gdybyś za nią nie tęsknił.

– O ja biedny – mruknął Griffin. Maureen znowu potrząsnęła głową.

– Nie. Biedna Carol Rosen.

CAROL

Ogląda wieczorne wiadomości na kanale Fox. Co chwila sennie zamyka oczy. Od piątej rano jest na nogach, dziesiąta wieczorem to dla niej za późno. Powinna wyłączyć telewizor. Powinna położyć się do łóżka.

Dom jest duży i cichy. Zegar po dziadku przestał już bić, lecz ona wciąż czuje głębokie wibracje rozchodzące się po kątach i zakamarkach stupięćdziesięcioletniego wiktoriańskiego domu. Kiedyś ten dźwięk sprawiał jej przyjemność. Kiedyś z dumą przesuwała dłoń po gładkiej poręczy z wiśniowego drzewa, schodząc po schodach. Kiedyś z zaciekawieniem zaglądała do pokoików w krytej gontem wieży, niczym poszukiwacz skarbów.

Te czasy minęły. Im dokładniej przygląda się domowi, który z takim oddaniem wyremontowała, tym bardziej kojarzy się jej z więzieniem.

– Musisz ciągle pracować do tak późna? – zapytała Dana.

– Chryste, Carol, ktoś musi za to wszystko płacić. Wiesz, że nowa kanalizacja nie jest tania.

Carol nie pamięta, żeby mąż był taki na początku. To on znalazł ten dom. To on pewnego dnia wbiegł do ich wynajmowanego mieszkania i z entuzjazmem oznajmił, że właśnie widział ich przyszły dom. Przeprowadzka na East Side to duży awans. Właśnie tu mieszkały kiedyś elity Providence. Bankierzy, bogaci kupcy, jubilerzy. Dan lubił marzyć o Benefit Street, ale nie mogli sobie pozwolić na jeden z tych olbrzymich bajkowych pałaców.

Ten dom jednak – stary, opuszczony, podzielony na mieszkania pod wynajem – był inny. Cena nie była wygórowana. Za to koszt remontów… Szczerze mówiąc, Carol też zakochała się w tym domu. W dwupiętrowej wieżyczce, w okalającej mury werandzie, w drewnianych ozdobach, które wyglądały jak zrobione z piernika. Potrzebne były nowy dach, nowa instalacja elektryczna, nowa kanalizacja. Trzeba było wyburzyć nowe ściany i odbudować stare. Potrzebne były roboty stolarskie i murarskie. Potrzebne były sprzątanie, cyklinowanie, malowanie.

Potrzebni byli nowi właściciele – oni. Tak właśnie myślała na początku. Dom potrzebował młodej, energicznej pary małżonków, których zasoby finansowe będą się powiększać i którzy znajdą w sobie dość miłości, by doprowadzić go do stanu dawnej świetności. Powoli dopną swego. I zapełnią pięć sypialni nowym pokoleniem radosnych dzieci. Bo właśnie tego potrzebują stare domy. Wcale nie nowej elektryki, tylko nowego życia.

Byli wtedy pełni nadziei. Kancelaria adwokacka Dana rozrastała się i choć Carol pracowała jako jego sekretarka, nie mieli wątpliwości, że kiedyś będzie mogła zostać pełnoetatową mamą gromadki dzieci i właścicielką – niech tam – niespotykanie dobrze ułożonego psa.

Carol wstaje z kanapy. Wyłącza telewizor. Wsłuchuje się w ciszę, głuchą ciszę dwustu metrów kwadratowych domu, który wciąż jest zbyt pusty. I myśli, jak bardzo nienawidzi tego dźwięku.

„Chryste, Carol, ktoś musi za to wszystko płacić”.

Powietrze na piętrze jest gorące i duszne. Temperatura sięgała dziś trzydziestu stopni. Dziwne jak na początek maja, ale tak już jest w Nowej Anglii. Jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj minutę. Niestety, w domu nie ma klimatyzacji i w sypialni jest nieznośnie duszno. Carol otwiera okno, żeby trochę przewietrzyć. Nawet teraz może włączyć system alarmowy, ale musiałaby połączyć wtyczkę w oknie z gniazdkiem na parapecie, żeby zamknąć obwód. Firma, która zaprojektowała alarm, jest dumna z tego ulepszenia. Carol jednak uważa, że nie ma z czego, bo okno może być wtedy uchylone tylko na pięć centymetrów. Carol potrzebuje chłodniejszego powietrza, żeby zasnąć. Otwiera więc okno szerzej.

Jest osiem po dziesiątej. Dan wkrótce wróci do domu.

Carol rozbiera się, nie zapaliwszy światła. Z zewnątrz słyszy warkot przejeżdżających samochodów i przytłumione dźwięki rozmowy. W okolicy mieszka wielu studentów. Carol wydaje się, że ci młodzi ludzie nigdy nie śpią.

Ściąga kapę z łóżka i ubrana w jedwabną nocną koszulę wsuwa się pod kołdrę. Czuje na skórze kojący chłód miękkiej bawełny.

Po minucie zasypia.

Budzą ją jakieś odgłosy. Nie wie, co to. Jest zdezorientowana, ale po chwili dostrzega postać stojącą w nogach łóżka.

– Dan? – szepcze sennym głosem. – Która godzina, kochanie? Postać nie odpowiada.

– Dan? – powtarza.

I wtedy nagle to do niej dociera.

Wyskakuje z łóżka. Przebiega dwa kroki, mężczyzna chwyta ją za włosy. Szarpie głowę do tyłu. Carol krzyczy, lecz jej głos jest dziwnie przytłumiony, zdławiony, nie jej własny. Krzycz, myśli. Krzycz!

Ale nie potrafi. Z gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Zaschło jej w ustach. Zamiast wrzasku, rzężenie.

Mężczyzna ciągnie ją za włosy z powrotem do łóżka.

Dan, myśli. DAN!

Mężczyzna rzuca ją na pościel. Carol próbuje kopać, lecz on trzyma ją za kostki. Bije go w desperacji po głowie, ale jej wysiłki nie robią na nim żadnego wrażenia, są jałowe. Jego ręka odchyla się do tyłu, a chwilę później wymierza jej siarczysty policzek.

Głowa Carol odskakuje w bok. Jej kość policzkowa eksploduje, z oczu leją się łzy. Nim dochodzi do siebie, on znowu uderza ją w twarz. Pęka jej warga. Czuje metaliczny smak krwi zmieszany z solą łez.

Mężczyzna związuje jej ręce w nadgarstkach. Carol próbuje się uwolnić, lecz gumowa opaska tylko wżyna się w jej ciało. Chociaż się broni, walczy, on przywiązuje najpierw jej ręce, a potem nogi do słupków łóżka.

Carol płacze, nie może powstrzymać łez. Więzy wpijają jej się w ciało. Gdy tylko się poruszy, wżynają się głębiej. Nic nie da się już zrobić. Jest w potrzasku, bolą ją rozpostarte ramiona, nogi w szerokim rozkroku, odkrywające… wszystko.

Jest całkiem bezbronna. I choć błaga o litość, wie, co się za chwilę stanie.

Mężczyzna zwija kawałek materiału i knebluje jej usta. Lateks, rejestruje jej oszołomiony mózg. Związał ją kawałkami twardego, rozciągliwego, wpijającego się w skórę lateksu.

Jeszcze jeden kawałek na oczy. Nie będzie widziała, co się stanie, i czuje jeszcze większy strach.