Waters znowu zaczął unikać wzrokiem pięści Griffina. Griffin zmobilizował całą siłę woli, by nie patrzeć na nos Watersa.
– Panie majorze – powitał Szefa Griffin, stukając obcasami i salutując. – Kapitanie, pani porucznik. – Im także zasalutował, a potem odczekał, aż Waters zrobi to samo. Waters zasalutował jednak tylko majorowi i kapitanowi, bo już wcześniej miał okazję oficjalnie powitać panią porucznik.
– Mamy już rysopis człowieka, który strzelał? – zapytał major, który wyglądał na przygotowanego do spotkania z obiektywami kamer i aparatów. Był ubrany w idealnie wyprasowany mundur policji stanowej Rhode Island. Ciemnoszary materiał oblamowany ciemną czerwienią skórzany kapelusz z szerokim rondem nasunięty głęboko na czoło, ciemnobrązowe oficerki świeżo wypastowane i lśniące. Najlepszy mundur w kraju. Możecie zapytać Lettermana.
Waters pokazał torebkę z kasetą.
– Nawet lepiej – oznajmił. – Mamy nagranie wideo pokazujące snajpera tak dobrze, że widać nawet tik nerwowy na jego twarzy. Dzięki uprzejmości Zespołu Dziesiątego.
– Doskonale. Natychmiast dostarczyć materiał do laboratorium. Niech obrobią film, wydrukują zdjęcie twarzy i przekażą je wszystkim mundurowym. – Major spojrzał na Watersa wyczekująco.
– Tak jest – odparł Waters, odwracając się na pięcie. Waters nie był głupi. Do takiego zadania wystarczyłby zwykły mundurowy. Najwyraźniej dowództwo chciało się rozmówić z Griffinem na osobności.
– Sierżancie – powiedział major.
– Tak jest! – Griffin mimowolnie napiął mięśnie brzucha, jakby przygotowywał się do przyjęcia ciosu.
– Dobrze wyglądacie – zauważył major.
– Dziękuję, panie majorze.
– Ocena?
– Słucham? – Przez chwilę Griffin był zupełnie zdezorientowany.
– Ocena sytuacji, sierżancie. Jakie spostrzeżenia?
Griffin odetchnął głęboko. Rozluźnił mięśnie. Przy rozmowie o pracy mógł się uspokoić.
– Zawodowy zabójca. Zaczaił się na dachu sądu. Jednym strzałem zabił Eddiego Como znanego także jako Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego, gdy ten był wyprowadzany z furgonetki więziennej około ósmej trzydzieści dziś rano. Później sprawca wrócił do swojego samochodu, żeby uciec. Tyle że klient zapłacił mu bombą.
– Stanowa straż pożarna to potwierdza?
– Nie, panie majorze. Wydaje mi się, że na miejscu jest jeszcze zbyt gorąco. Trzeba poczekać godzinę albo dwie.
– Ale jesteście pewni, że sprawca nie żyje?
Griffin wzruszył ramionami.
– Wiemy, że mamy jedną śmiertelną ofiarę na parkingu Szkoły Wzornictwa. Gdy weźmiemy pod uwagę, że wybuch nastąpił w ciągu dziesięciu minut od strzelaniny, myślę, że możemy śmiało założyć, że oba incydenty są powiązane. Można by przyjąć, że nasz zabójca wykonał dwa zadania – najpierw zastrzelił Eddiego Como, a potem wysadził w powietrze jakąś niezidentyfikowaną osobę na parkingu. Ale w moim przekonaniu taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Po pierwsze, bardzo rzadko się zdarza, żeby płatny zabójca zmieniał sposób działania i najpierw występował jako snajper, a potem jako spec od materiałów wybuchowych. Poza tym wiemy, że strzelec zostawił na dachu karabin i pełny magazynek. Po co miałby się pozbywać broni, skoro miał zabić drugą osobę? Nie, myślę, że bardziej prawdopodobne jest przypuszczenie, że zabójca wykonał zadanie, porzucił broń, żeby ułatwić sobie ucieczkę, a potem napotkał nieprzewidziane trudności, gdy wsiadł do samochodu. Ergo snajper jest teraz świeżo upieczonym denatem.
Major odchrząknął. Porucznik Morelli ledwo powstrzymała się od śmiechu.
– Następne kroki? – odezwał się kapitan Dodge.
Griffin odwrócił się do kapitana. Zmuszał się do zachowywania spokoju, mimo że był podminowany jak PN, pieprzony nowicjusz.
– Przy założeniu, że mamy do czynienia z profesjonalistą – odparł – musimy zidentyfikować snajpera, uzyskać potwierdzenie, że to on zabił Eddiego Como, co będzie dosyć łatwe dzięki kasecie wideo, a następnie znaleźć osobę, która go wynajęła. Identyfikacja strzelca nie powinna być trudna. Mamy jego zdjęcie. Strażacy dostarczą nam numery jego wozu, koroner zdejmie odciski palców, no i facet jest nasz.
– Ale to potrwa kilka dni – zauważył kapitan, zerkając znacząco w stronę parku, gdzie biwakował tłum dziennikarzy.
– Jest inna możliwość. Na parking Szkoły Wzornictwa trzeba mieć przepustkę. Wiemy, że strzelec musiał tam zostawić samochód na dość długo, bo zaczaił się na dachu sądu. Jeśli założymy, że nie chciał zwracać na siebie uwagi i ryzykować zapłacenia mandatu albo wręcz usunięcia pojazdu z parkingu, to łatwo dojdziemy do wniosku, że musiał mieć przepustkę. Skontaktujemy się ze szkołą i poprosimy o listę nazwisk, które następnie wprowadzimy do naszego systemu, co znacznie przyspieszy dopasowanie nazwiska do twarzy.
– Nieźle – pochwalił go kapitan.
– Potem sprawdzimy, która z ofiar gwałtu lub kto z ich rodzin mógł dostać przepustkę na parking – dodał Griffin.
– Jeszcze lepiej – przyznał major. Griffin zmarszczył brwi.
– Oho – mruknęła porucznik Morelli – znam tę minę.
– No, nie wiem…
– W porządku, Griffin, wal.
– Cholernie dużo w tej sprawie przypuszczeń – rzekł po chwili namysłu. – Po pierwsze zakładamy, że mamy do czynienia z płatnym zabójcą wynajętym do zamordowania domniemanego Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, Eddiego Como. Po drugie, zakładamy, że oczywistym motywem wynajęcia snajpera jest zemsta, co oznacza, że głównymi podejrzanymi są ofiary gwałtu i ich rodziny. Jedyny dobry gwałciciel to martwy gwałciciel itp., itd. Ale ile znamy aktów zemsty, w których robotę odwala zawodowy zabójca? Normalnie zrozpaczony ojciec, wściekły mąż albo pałająca żądzą zemsty ofiara po prostu pojawia się w sądzie, wyciąga rodzinny pistolet i załatwia sprawę osobiście. Na ogół mściciel nie przejmuje się, że go złapią. Chodzi mu tylko o zemstę. Tacy ludzie są wściekli, zrozpaczeni. Zemsta stanowi dla nich emocjonalne zadośćuczynienie. Natomiast wynajęcie zabójcy wymaga chłodnej kalkulacji.
– Minęło sporo czasu – zauważyła pani porucznik. – Może osoba, która wynajęła snajpera, zdążyła ochłonąć.
– I to jest mój następny problem – odparł natychmiast Griffin. – Od ataków minęło ile? Rok? Wygląda na to, że ofiary całkiem nieźle sobie poradziły. Zorganizowały klub, nawiązały kontakt z mediami, stały się aktywistkami. Aresztowanie Eddiego Como było dla nich wszystkich osobistym sukcesem. Teraz były już na ostatniej prostej: miał się zacząć proces. Za dwa tygodnie byłoby po wszystkim i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Como zostałby skazany na dożywocie. Kobiety z Klubu Ocalonych, czy jak tam go nazywają, doczekałyby się sprawiedliwości. Oczywiście sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby można było mieć wątpliwości co do wyniku procesu, ale z tego, co słyszałem, Como był bez szans w obliczu faktu, że na miejscu zbrodni znaleziono jego DNA.
– Na OJ. Simpsona też mieli DNA – zauważył chłodno kapitan.
– Ale Como nie dysponował wymarzoną drużyną obrońców. Mówimy o sprawie, w której brałby udział obrońca z urzędu. Innymi słowy, facet miał przechlapane i za dwa tygodnie trafiłby na resztę życia za kratki. Więc po co go zabijać właśnie w tym momencie? Gdyby ktoś był na tyle wściekły, żeby to zrobić, a przy okazji zaoszczędzić sobie albo rodzinie nieprzyjemności związanych z procedurą sądową, czy nie powinien raczej zastrzelić Eddiego Como zaraz po tym, jak go schwytano?