– Lepiej późno niż wcale.
– No, niby tak. – Griffin wciąż marszczył brwi. – Ale snajper na dachu oznacza chłodną kalkulację. Coś mi tu nie gra.
– Jak dużo wiecie o sprawie Eddiego Como, sierżancie? – zapytał major.
– Niewiele – odparł szczerze Griffin. Spojrzał majorowi prosto w oczy. – Zrezygnowałem na jakiś czas z oglądania telewizji.
– A teraz?
– Teraz mogę ją oglądać. Wątpię, czy będę miał na to czas w najbliższej przyszłości, ale mogę.
– Dobrze – powiedział major, a potem chrząknął. – Policja miejska chce wziąć udział w śledztwie.
– Coś podobnego.
– To oni złapali Como. Znali go, znają sprawę gwałtów i ofiary.
– Skoro tak dobrze się orientują, to dlaczego Como właśnie przeniósł się na tamten świat?
Porucznik Morelli znowu musiała przygryźć wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Odwróciła wzrok od Griffina i wbiła spojrzenie we własne buty.
– Będziemy potrzebowali ich pomocy – mówił major – żeby uzyskać informacje na temat wybuchu. Do tego policja miejska nalega, żeby detektyw prowadzący śledztwo w sprawie gwałtów dołączył do naszej grupy, która zajmie się sprawą snajpera.
– A kto prowadził śledztwo w sprawie gwałtów? – Griffin zmrużył podejrzliwie oczy.
– Detektyw Joseph Fitzpatrick z wydziału przestępstw seksualnych.
– O, kurczę. – Griffin znał detektywa „Fitza” Fitzpatricka tylko ze słyszenia, ale z tego, co wiedział, Fitz pochodził z rodziny, która od trzech pokoleń była związana z miejską policją Providence, i nie pałał zbytnią miłością do Biura Detektywistycznego policji stanowej Rhode Island. Uważał, że stanowi powinni się ograniczać do tego, co robią najlepiej, czyli do patrolowania autostrad, a miejscy robić to, do czego są przeznaczeni, to znaczy prowadzić prawdziwe sprawy kryminalne.
– Nie możemy po prostu wysyłać im naszych raportów? – spytał Griffin, już czując, że pomysł nie przejdzie.
– Nie. Poza tym będziecie musieli przesłuchać ofiary gwałtu, a detektyw Fitzpatrick dobrze je zna i może się przydać. Pracował nad sprawą Como od pierwszego ataku. Może cię szybko wprowadzić w śledztwo.
– Czy nie powinien raczej wprowadzać detektywa prowadzącego? – zapytał Griffin.
Major uśmiechnął się.
– Właśnie.
– Chyba nie masz nic przeciwko? – spytała porucznik Morelli, spoglądając na niego uważnie. Major i kapitan zrobili to samo.
To było to. Tylko tak daleko zamierzali się posunąć, gdy przyszło zadać pytanie, które wszystkim nie dawało spokoju. Griffin to rozumiał. W zeszłym tygodniu pozytywnie przeszedł testy mające stwierdzić, czy nadaje się do służby. Zgodnie z przepisami wrócił do roboty. Taki był system i nikt nie zamierzał podawać go w wątpliwość. Gdyby jednak Griffin uważał, że nie jest zdolny do pracy, że nie potrafi jeszcze poświęcić całej uwagi robocie, to sam powinien o tym powiedzieć. Zabierz głos teraz albo zamilknij na wieki, jak to się mówi.
– Gdzie znajdę najjaśniejszą gwiazdę miejskiej policji? – zapytał panią porucznik.
– Tam, na parkingu. Odgania dym.
– Powinienem wiedzieć coś jeszcze?
– Prokurator generalny nie lubi, jak mu mordują obywateli przed sądem. A burmistrz obawia się, że eksplozje w środku miasta źle wpływają na turystykę.
– Innymi słowy, żadnych nacisków?
Porucznik Morelli, kapitan i major uśmiechnęli się do niego.
– Właśnie.
Griffin uniósł z niedowierzaniem brwi. Kiwnął głową na pożegnanie, a potem poszedł w kierunku dymiącego parkingu, ponownie mijając dziennikarzy, którzy znowu zarzucili go gradem pytań. Przez chwilę poczuł się jak gwiazda rocka, adrenalina powędrowała mu prosto do mózgu. Detektyw prowadzący. Dreszcz polowania, podniecenie myśliwego. O, tak. Wywinął hołubca, pomyślał, że świruje, i poczuł się najlepiej od roku.
A niech to. Kto by pomyślał, że ważne śledztwo w sprawie zabójstwa było właśnie tym, czego sierżant Psychol potrzebował?
Dotarłszy na parking, od razu odnalazł detektywa Fitzpatricka. Stał w jednym z rogów placu. Przysadzisty miejski gliniarz miał na sobie źle dopasowany szary garnitur, bladobłękitną koszulę i niebieski krawat rodem z lat osiemdziesiątych. Wyglądał, jakby czerpał wiadomości na temat mody z serialu NYPD Blue i dostosował do image’u telewizyjnych postaci także rzednące kasztanowe włosy. Sądząc z tego, co Griffin o nim słyszał, Fitzpatrick należał do „starej szkoły”. Żarł pączki na śniadanie, a informatorów na obiad. Po godzinach można go było znaleźć w klubie FOB w Olneyville, żłopiącego piwsko. W policji było coraz mniej facetów jego pokroju. Nowe pokolenie gliniarzy za bardzo troszczyło się o zdrowie, żeby jeść pączki, i było zbyt czułe na punkcie tężyzny fizycznej, by po pracy iść gdziekolwiek indziej niż do siłowni. Czasy się zmieniały, nawet w służbach porządkowych. Griffin wątpiłby Fitzowi przypadło to do gustu.
I wtedy nagle zaczął tęsknić za żoną. Potrząsnął głową, żałując, że nie potrafi lepiej panować nad własnymi uczuciami, a zarazem jeszcze bardziej obawiając się, że kiedyś mu się to uda. Cindy była zafascynowana pracą policji. Jako inżynier miała wspaniały analityczny umysł. Często głowili się wspólnie nad trudnymi sprawami, a ona podsuwała mu nowe pomysły, pomagała ułożyć poszczególne elementy układanki. Sprawa Eddiego Como na pewno by się jej spodobała. Chciałaby się dowiedzieć wszystkiego na temat Como, jego ofiar i wynajętego snajpera. Szczerze mówiąc, na myśl, że skrzywdzona kobieta mogła się zwrócić przeciwko oprawcy, pewnie oszalałaby z radości. Po co się zadowalać zwyczajną kastracją skoro można zabić skurczybyka? Cindy nie należała do dziewczyn w stylu „dama w tarapatach”.
Griffin porzucił wspomnienia o żonie i zaczął myśleć o Davidzie. Bezwiednie zacisnął pięści i zazgrzytał zębami. Napięcie znowu powróciło. Nie opuści go na długo. Teraz musiał je skanalizować, opanować. Na przykład biegając. Albo waląc z całej siły w worek treningowy.
Tydzień po Wielkim Bum brat znalazł go w garażu, wciąż boksującego w ciężki worek. Dłonie mu krwawiły. Na stopach utworzyły się gigantyczne pęcherze i odciski. Ale on wciąż nie odpuszczał. Chociaż miał już cztery połamane palce, a szum w głowie wcale nie słabł, lecz wręcz się nasilał. Frank musiał go powstrzymać siłą. Kosztowało go to dwie śliwy pod oczami i spuchniętą wargę.
Griffin padł wkrótce potem. Przez ostatnie pięć dni nic nie jadł ani nie spał. Ostatnim widokiem, jaki zapamiętał, był stojący nad nim Frank. Frank oglądający jego krwawe dłonie. Frank ze łzami cieknącymi po policzkach.
Przywiódł do płaczu starszego brata. Pamiętał, że czuł obrzydzenie i wstyd. A potem zaczął się zapadać głębiej i głębiej, szepcząc imię zmarłej żony, aż znalazł się w wielkiej mrocznej krypcie.
Griffin odszedł na bok. Nie chciał się zbliżać do Fitza w takim nastroju, zaczął więc pracować nad wyrównaniem oddechu, a przy okazji zauważył komendanta straży pożarnej, obok którego stał agent ATF. Wymieniali jakieś zdawkowe uwagi.
– Komendancie Grayson. – Griffin uścisnął strażakowi dłoń, a potem odczekał, aż ten przedstawił mu agenta specjalnego Neilsona z ATF. Podali sobie ręce i kiwnęli uprzejmie głowami. Zarówno Grayson, jak i Neilson mieli twarze umazane sadzą i potem. Wyglądali na zmęczonych i złych, więc chyba Bentley miał rację, mówiąc, że jest co najmniej jedna ofiara.
– Słyszałem, że wróciłeś – powiedział Grayson.