Выбрать главу

Jillian siedziała obrażona. Wciąż nie otrząsnęła się po krytyce Carol. Ale po chwili…

Jej skóra zrobiła się jakaś dziwna, jakby za ciasna na kości. Poczuła chłód na policzkach. Meg miała rację. Wszystko się zmieniło, ale wszystko pozostało bez zmian. Czy przez ten rok choćby raz Jillian kładła się do łóżka, nie życząc Eddiemu Como śmierci? Czy nie modliła się o jego śmierć, nie pragnęła jej każdą cząstką jestestwa?

Zwyciężyła. Klub Ocalonych zwyciężył. I wtedy nagle zdała sobie sprawę, co jest nie tak. Eddie Como nie żył. Ale ona nie czuła się jak zwycięzca.

– Może… może w takim razie porozmawiamy o tym, co czujemy – zaproponowała. – Ale bez wdawania się w szczegóły jego śmierci. Zgoda?

Meg pokiwała głową. Po namyśle Carol zrobiła to samo.

– Ja przede wszystkim jestem szczęśliwa! – wyznała od razu. – Pękam z radości! O, tak! To wielki dzień dla Ameryki! Skurwiel wreszcie dostał to, na co zasłużył! Wiecie, czego nam teraz trzeba? Szampana.

Powinnyśmy to uczcić. W ten sposób naprawdę docenimy to, co się stało. Gdzie jest ta kelnerka? Zamówimy szampana i, czemu nie, po kawałku czekoladowego tortu.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kelnerka pojawiła się przy ich stoliku. Carol zamówiła butelkę dom perignon i cały tort.

– Proszę się nie martwić, zapłacimy za to – powiedziała. – Nie chcemy nadużywać niczyjej uprzejmości, chcemy po prostu wznieść porządny toast. Macie truskawki, złotko? Proszę włożyć po jednej do każdego kieliszka. Idealnie. A potem tort! Proszę nie zapomnieć o torcie. Mój Boże, wygląda tak apetycznie!

Carol z entuzjazmem wymachiwała rękami. Jej błękitne oczy znowu lśniły, a twarz jaśniała radością. Meg i Jillian wymieniły zaniepokojone spojrzenia.

– No dobra! – zawołała Carol ożywionym głosem. – Bąbelki są już w drodze. W tym czasie spróbujmy wymienić wszystko, co od tej pory zmieni się na lepsze. Ja zacznę. Po pierwsze, nie musimy się już przejmować zeznawaniem w sądzie. Nie będziemy się zmuszać do żadnych okropnych wspomnień ani odpowiadać na wredne pytania obrony. Nie będziemy oglądać zdjęć z miejsca przestępstwa ani pokazywać fotografii naszych ciał obcym ludziom. Najlepszy proces sądowy to taki, którego nie ma. Wszystko dzięki tobie, martwy Eddie Como. O, patrzcie, szampan już idzie.

Kelnerka wróciła. Przyniosła dom perignon i szampanki ze świeżymi truskawkami. Otworzyła butelkę, napełniła kieliszki i zaczęła podawać tort.

Sięgając po szampana, Jillian już wyobrażała sobie nagłówki w prasie. „Eddie Como zastrzelony. Ofiary jedzą tort”. Ale po chwili jej także udzielił się nastrój Carol. Co niby miały zrobić? Ronić łzy do herbaty? Posypać głowy popiołem? Może to nie było najzdrowsze i akceptowane społecznie, ale miały za sobą wiele chwil znacznie bardziej niezdrowych i doświadczyły aż nazbyt wielu rzeczy, które nie powinny być społecznie akceptowane.

Trisha związana, rozebrana do naga, a potem brutalnie zgwałcona. Trisha szarpiąca się rozpaczliwie. Trisha próbująca krzyczeć. Trisha konająca ze świadomością, że w jej ciało wtargnął obcy mężczyzna…

– Teraz moja kolej – powiedziała Jillian, unosząc kieliszek. – Piję za brak telefonów w środku dnia, niepożądanych listów i okropnych plików wideo. Dzięki tobie, martwy Eddie Como.

– Za koniec obaw, że wyjdzie na wolność i zaatakuje kogoś innego – dodała Carol.

– Za koniec obaw, że wyjdzie na wolność i zaatakuje jedną z nas – podchwyciła Jillian.

– Za koniec strachu! – wykrzyknęła Meg.

Wychyliły kieliszki do dna. Szampan smakował wspaniale. Zmył bladość z ich policzków. Jillian nalała następną kolejkę, podczas gdy Carol pałaszowała największy kawałek tortu.

– Dobrze, że gliny sobie poszły – zauważyła Meg przy trzecim czy czwartym kieliszku. Nie zjadła śniadania, więc szampan powędrował jej prosto do głowy.

– O, na pewno wrócą – powiedziała Carol, która po pierwszym kieliszku dała sobie spokój z szampanem i zajęła się tortem. Jej wargi były brązowe od czekolady, miała umazany polewą policzek i upaćkane kremem palce.

– Ten nowy jest niczego sobie – przyznała Meg. – Te błękitne oczy. I ta klata! Widziałyście jego klatę? Idealny facet do obrony obywatelek.

– To samo mówiłaś o Fitzu, a on wcale nie jest przystojny. Po prostu lubisz facetów w mundurach. – Carol skończyła pierwszy kawałek tortu i natychmiast sięgnęła po następny.

– Wydał mi się znajomy – zauważyła Jillian.

– W Rhode Island wszyscy wydają się znajomi – stwierdziła Carol.

– Ale nie mnie! – wykrzyknęła wesoło Meg, podnosząc pusty kieliszek.

– Może powinnaś trochę zwolnić tempo – ostrzegła ją Jillian.

– Stara dobra, rozsądna Jillian. Wszystko zawsze musi być pod kontrolą. Wiecie, czego nam trzeba? Imprezki. Z męskim striptizem!

– Nie wydaje mi się, żeby grupa kobiet, które przeżyły gwałt, powinna wynajmować striptizera.

– Dlaczego? Mężczyzna jako przedmiot. To mogłoby nam pomóc. No, Jillian, nie bądź taka zasadnicza. Kazałaś nam czytać te wszystkie tradycyjne podręczniki i omawiać tradycyjne metody. Dlaczego nie miałybyśmy spróbować czegoś nowego? Minął już rok. Możemy zaszaleć!

Spojrzała na Carol w poszukiwaniu poparcia. To był właśnie problem z trzyosobową grupą, Jillian od początku zdawała sobie z niego sprawę. Dwie osoby mogły się sprzymierzyć przeciwko trzeciej. Na początku to Jillian i Carol decydowały za Meg. Ostatnio jednak…

Na szczęście Carol tylko wzruszyła ramionami. Wyglądało na to, że w tej chwili interesuje ją raczej czekoladowy tort, a niekręcący biodrami goły mięśniak. Zresztą ostatnio Carol w ogóle nie potrzebowała mężczyzn. Nie, żeby którakolwiek z nich najlepiej radziła sobie na tym polu, ale Carol aż się wzdragała na myśl o seksie.

– Naprawdę gdzieś widziałam tego Griffina – powiedziała Jillian, sprowadzając rozmowę na inne tory. – Skądś go znam. Mogłabym przysiąc, że widziałam jego twarz w telewizji. Muszę to sprawdzić.

– Nie nosi obrączki. – Meg uniosła znacząco brwi.

– Na litość boską dziewczyno. To policyjny detektyw, a nie uczestnik Randki w ciemno.

– I co z tego? Jesteś bardzo ładna, Jillian. I nie możesz się całe życie zamartwiać.

Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. Nawet Carol znieruchomiała, a jej widelczyk zawisł w powietrzu.

– Nie powinnyśmy o tym rozmawiać – przerwała milczenie Jillian.

– Mówię tylko, że…

– A ja nie chcę teraz o tym słyszeć. To dla nas wielki dzień. Pijmy szampana i zostawmy resztę, jak jest.

Carol ponownie zagłębiła widelec w czekoladowym cieście. Lecz Meg wyraźnie się rozmarzyła. Była wstawiona, ale nawet na trzeźwo mówiła czasem o sprawach, o jakich Carol i Jillian nie odważyłyby się wspomnieć. Były starsze, bardziej przywiązane do swojej prywatności i trudno im było burzyć mury, którymi się otoczyły. Ale nie Meg. Meg była inna.

Teraz ni z tego, ni z owego powiedziała:

– Jestem zła. Eddie Como nie żyje, ale ja wciąż jestem zła. Dlaczego?

Jillian wzięła kieliszek i zaczęła obracać jego nóżkę między palcami.

– Bo jest jeszcze za wcześnie – odpowiedziała cicho. – Potrzebujesz czasu, żeby w pełni to sobie uświadomić. Wszystkie potrzebujemy czasu, żeby oswoić się z tym, że jego naprawdę już nie ma.

Meg potrząsnęła głową.

– Nie, to co innego. Myślę, że to może nie mieć znaczenia. A raczej boję się, że to bez znaczenia. Eddie Como nie żyje. I co z tego? Czy dzięki temu nagle wrócisz do dawnego życia, Jillian? Czy ja nagle odzyskam pamięć? Czy Carol w końcu wyłączy telewizor? Nie wydaje mi się. – Jej głos zmienił się niemalże w pisk. – O, mój Boże! Właśnie tego najbardziej pragnęłyśmy i nic się nie zmieniło!