– Kogo w takim razie typujesz na zleceniodawcę zabójstwa?
Fitz zacisnął wargi. Nie podobała mu się ta rozmowa. Griffin go rozumiał. Po roku znajomości podejrzewanie jednej z kobiet było dla Fitza równie nieprzyjemne jak podejrzewanie znajomego gliniarza.
– Wujka Vinniego – odparł wreszcie niechętnie.
– Wkurzonego wujaszka z gangsterskimi układami. Rozumiem. Chociaż wciąż bardziej interesuje mnie sama Meg. Ta jej amnezja. Coś mi w niej nie gra.
– Co? Czy dziewczyna nie ma prawa zapomnieć?
– Mówimy o całym życiu.
– Gwałt tobardzo traumatyczne przeżycie.
– Tak, ale to było rok temu, a utrata pamięci spowodowana tego typu wstrząsem powinna się cofnąć po jakimś czasie.
– Co to znaczy „po jakimś czasie”? Znam weteranów, którzy wciąż nie potrafią się uwolnić od pourazowego zaburzenia stresowego, a od wojny w Wietnamie minęło trzydzieści lat. Czas jest względny. Jedni potrzebują go więcej, inni mniej. To wszystko. – Fitz znowu patrzył na niego z ukosa. Griffin nie był głupi.
– Osobiście uważam – powiedział półżartem – że półtora roku każdemu powinno wystarczyć.
Fitz przewrócił oczami, ale zdecydował się nie drążyć tematu.
– Dan Rosen – powiedział nagle.
– Mąż Carol?
– Tak. Przesłuchiwałem go z pięć razy i… coś mi się w nim nie podoba. Za długo się zastanawia, nim coś powie. Prawie widzisz trybiki poruszające się w jego głowie, kiedy tak waży każde słowo. Bóg mi świadkiem, wiem, że facet jest prawnikiem, ale jego żona została zgwałcona w ich wspólnej sypialni. Nie dość, że nie wrócił na czas do domu, to jeszcze teraz cyzeluje każde cholerne zdanie.
– Ma pieniądze?
– Nie. Mają dom, który pożera całą forsę. W każdym razie tak to wyglądało rok temu, kiedy sprawdzaliśmy ich finanse. Rosen dopiero rozkręcał własną kancelarię, a chałupa była świeżo po remoncie. Innymi słowy, mieli majątek, ale zero gotówki. Może teraz kancelaria przynosi większe zyski.
– Dom zawsze można zamienić na gotówkę – zauważył Griffin.
– To prawda.
– A rodzina Jillian Hayes?
– Jaka rodzina? – Fitz wzruszył ramionami. – Jillian ma tylko sparaliżowaną matkę i pielęgniarkę, która z nimi mieszka.
– A ojciec?
– Odpada. Mam wrażenie, że jej matka tylko wypożyczała mężczyzn, nigdy żadnego nie kupiła.
– Czyli Jillian i Trisha były siostrami przyrodnimi?
– Tak.
– A mężczyźni Jillian? Czy miała kogoś, kiedy została zaatakowana?
– W każdym razie nigdy o tym nie wspominała.
– A teraz?
Fitz obdarzył go kolejnym ponurym spojrzeniem.
– Czy nie robisz się za bardzo wścibski, Griff?
– Po prostu podtrzymuję rozmowę. – Griffin zabębnił palcami o tablicę rozdzielczą. – Hej, Fitz, dokąd właściwie jedziemy?
– Korzystam z okazji, że mam wsparcie, i jadę odwiedzić matkę Eddiego.
Dziesięć minut później Fitz i Griffin zajechali przed dom pani Como. Tym razem nie udało im się prześcignąć mediów. Dwa wielkie wozy transmisyjne blokowały już wąską uliczkę. Na trawniku wielkości znaczka pocztowego wyrósł las mikrofonów. Fitz i Griffin nie zauważyli na razie żadnego członka rodziny Como, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Albo familia już zdążyła złożyć oświadczenie, albo zamierzała to niedługo zrobić. Ani jedno, ani drugie nie wróżyło najlepiej.
– Matka Eddiego mnie nienawidzi – oświadczył Fitz, parkując taurusa na rozwalającym się krawężniku. – Jego ojciec umarł, kiedy Eddie był jeszcze szczeniakiem. W przeciwnym razie też by mnie nienawidził. Będziemy mieli jednak do czynienia tylko z jego matką, dziewczyną i dzieciakiem. A ta dziewczyna, Tawnya, gryzie.
Griffin, który miał właśnie otworzyć drzwiczki i wysiąść, spojrzał na Fitza zdziwiony.
– Gryzie?
– Taa. I czasami również drapie. Ma długie pazury, na jakieś siedem centymetrów. Maluje na nich palemki i flamingi, a potem ostrzy je jak szpikulce. Kiedy skacze ci do oczu, możesz sobie pomarzyć o Key West, ale gwarantuję, że nigdy potem już go nie zobaczysz.
– Jest tylne wejście?
– Tak. Od kuchni.
– To dobrze, bo nie możemy sobie pozwolić na taką scenkę przed dziennikarzami.
Fitz spojrzał na wozy transmisyjne.
– Słuszna uwaga. Nic dziwnego, że wam, stanowym, płacą kokosy. Griffin otworzył drzwiczki.
– Dostajemy także lepsze samochody.
Nie zdążyli nawet przejść pięciu kroków, gdy z telewizyjnych wozów wyskoczyli reporterzy i kamerzyści. Griffin i Fitz wypowiedzieli słowa „bez komentarza” z tuzin razy, nim w końcu dotarli do małego białego domu. Zatrzymali się, wymienili ponure spojrzenia i zapukali do tylnego wejścia. Po chwili wyblakła żółta zasłonka zakrywająca okienko w drzwiach uchyliła się. Spojrzała na nich drobna Latynoska o ciemnych poważnych oczach.
– Pani Como. – Fitz pomachał jej, uśmiechając się nerwowo. – Przepraszam, ale obawiam się, że musimy z panią porozmawiać.
Pani Como nie wykonała żadnego ruchu, aby otworzyć drzwi.
– Wiem, co się stało – odezwała się zza szyby. – Tawnya tam była. W sądzie. Powiedziała mi.
– Bardzo nam przykro z powodu śmierci pani syna – złożył kondolencje Fitz.
Pani Como tylko prychnęła.
– Prowadzimy teraz śledztwo mające to wyjaśnić – brnął dzielnie Fitz. – Wiem, że w przeszłości dzieliły nas pewne różnice zdań, ale… Teraz przychodzę w sprawie pani syna, pani Como. Na pewno może nam pani poświęcić trochę czasu.
– Mój Eddie nie żyje. Proszę stąd iść, panie detektywie. Skrzywdził pan moją rodzinę i nie muszę już z panem rozmawiać.
W tym momencie z głębi domu wyłoniła się zaskakująco piękna kobieta. Griffin miał tylko chwilę do namysłu (kurde balans, wygląda zupełnie jak Meg Pesaturo), nim dziewczyna rzuciła się na Fitza z długimi różowymi paznokciami, szczerząc drapieżnie zęby.
– Hijo de puta! - wrzasnęła Tawnya.
– Aaaaaaa! – jęknął Fitz, osłaniając ramieniem twarz.
Griffin wystąpił przed niego i złapał bojową kobietę wpół. Podniósł ją, a ona zaczęła wierzgać i bić go pięściami po piersiach.
– Ile ważysz, jakieś pięćdziesiąt kilo? – zagaił Griffin.
– Ty skurwysynu! Żałosna, gównożerna świnio…
– Mam nad tobą przewagę około sześćdziesięciu kilogramów – odrzekł Griffin niezrażony. – A to oznacza, że mogę cię tak trzymać cały dzień. Więc jeśli chcesz stanąć w najbliższej przyszłości na ziemi, radzę wziąć głęboki oddech i zacząć uważniej dobierać w słowa. Przyszliśmy tylko porozmawiać.
Tawnya po raz kolejny zdzieliła go w pierś, a potem znowu zaczęła wierzgać. Kiedy zorientowała się, że nie robi to na Griffinie żadnego wrażenia, przestała się rzucać, wciąż jednak nie spuszczała wzroku z Fitza, który opierał się o ścianę, osłaniając dłonią policzek. Pani Como stała za zamkniętymi drzwiami i przyglądała się całemu widowisku z kamienną twarzą.
– Gotowa do kulturalnej rozmowy? – zapytał Griffin, gdy minęła pełna minuta, od kiedy przestała bić i kopać.
Dziewczyna pokiwała niechętnie głową. Postawił ją na ziemi.