Mieszkańcy Rhode Island nie przywykli do brutalnych przestępstw. Co roku odnotowywano tutaj trzydzieści zabójstw, coś koło tego. Stan był lepiej znany z długiej historii machlojek finansowych i skorumpowanych polityków utrzymujących kontakty z mafią. Jak mawiała okoliczna ludność, ważne jest, kogo się zna, a nie, co się umie i wie. Rzeczywiście, zdawało się, że wszyscy się tu znają, co trochę wkurzało Jerseya.
Ziewnął przeciągle, lecz od razu nad sobą zapanował i wytężył uwagę. Była już ósma dwadzieścia jeden. Zostało niewiele czasu. Na trawie po drugiej stronie ulicy reporterzy stacji telewizyjnych zaczęli się ożywiać.
Wczoraj wieczorem przed pójściem do sądu Jersey w pokoju hotelowym skakał po kanałach, aby zaznajomić się z lokalnymi gwiazdami programów informacyjnych. Nie rozpoznał śliczniutkiej blondynki na dole, chociaż koszulka jej kamerzysty wskazywała, że oboje pracują dla WJAR, lokalnego oddziału NBC, i stanowią Zespół Reporterski Numer 10. Porządna sieć telewizyjna. Tylko pogratulować, pomyślał Jersey.
Po chwili zaczął się zastanawiać, czy kobieta ma pojęcie, jaka sensacja wydarzy się tego ranka. Jego cel, Eddie Como nazywany przez media Gwałcicielem z Miasteczka Uniwersyteckiego, pojawiał się w Rhode Island na pierwszych stronach gazet. Każdy chciał cyknąć zdjęcie krępego, lekko przygarbionego Eddiego albo zarejestrować na taśmie jedną z jego trzech pięknych ofiar.
Ale reporterzy jeszcze nie wiedzieli o Jerseyu. I o jego kliencie. O tym, co miało się wydarzyć tego słonecznego poniedziałkowego ranka na początku maja. Na myśl o tym Jersey poczuł niepohamowany przypływ sympatii do tych znudzonych, wystrojonych pajaców na trawniku. Miał coś dla nich. Dzięki niemu któryś z nich może się stać kimś bardzo, bardzo wyjątkowym.
Choćby ta ładniutka blondyneczka z różowymi usteczkami. Zjawiła się tutaj z samego rana, trzymając w garści napisany zawczasu tekst i myśląc sobie, że najwyżej uda jej się sfilmować podjeżdżający niebieski van, który będzie można pokazać w porannym wydaniu wiadomości. Dwadzieścia innych ekip zarejestruje to samo. Nikt nie będzie ani lepszy, ani gorszy od reszty. Po prostu kolejny dzień pracy – trzeba pokazać to, co jest do pokazania, aby wszyscy dociekliwi telewidzowie mogli zaspokoić ciekawość.
Tylko że komuś, kto siedzi w tym parku pośród pomników żołnierzy i dziwacznych kompozycji sztuki współczesnej, trafi się niezła gratka. Ktoś – może właśnie blondyneczka – kto zjawił się, aby nakręcić rutynowy materiał o niebieskiej więziennej furgonetce, odejdzie z obrazem płatnego zabójcy.
Nie dało się tego w żaden sposób uniknąć. Jersey mógł mieć dostęp do Eddiego Como tylko w momencie, gdy ten będzie wysiadał z więziennego samochodu przed budynkiem sądu w dniu rozpoczęcia procesu. A że Eddie Como wysiądzie z wozu na ogrodzonym i oddzielonym od ulicy żelazną bramą wewnętrznym dziedzińcu wielkości mniej więcej podwójnego garażu, Jersey będzie musiał strzelić prawie pionowo w dół.
Masywny gmach sądu ciągnął się wzdłuż prawie całej ulicy i piął piętnaście pięter wzwyż, górując nad okolicznymi budynkami i mężnie strzegąc dostępu do swego tylnego dziedzińca. W związku z tym od samego początku plan Jerseya był jasny. Najpierw musiał się dostać do sądu, co okazało się łatwe, gdy tylko rozpracował trasę i czas obchodu strażników. Następnie musiał zająć miejsce na dachu dokładnie nad wewnętrznym dziedzińcem, aby mieć dogodną pozycję do strzału. Trzeba było zakraść się tam pod osłoną nocy. A potem, gdy van w końcu nadjedzie gdzieś między ósmą trzydzieści a dziewiątą, będzie miał pięć sekund, żeby wstać, odstrzelić Eddiemu Como łepetynę i rzucić się do ucieczki.
Funkcjonariusze eskortujący więźniów prawdopodobnie go nie zauważą – kąt będzie zbyt ostry – a sami aresztanci będą zbyt przerażeni hukiem i fragmentami mózgu na twarzach i we włosach, ale reporterzy – każdy chciwy, żądny sensacji dziennikarzyna – będą mieli doskonały widok na wstającego Jerseya. Strzelającego Jerseya. Jerseya biegnącego po płaskim dachu sześć pięter nad ziemią.
Sam strzał będzie łatwy. Odległość wyniesie jakieś piętnaście metrów. Wystarczy wymierzyć lufę prosto w dół. Jersey mógł równie dobrze zostawić karabin i zamiast tego zrzucić Eddiemu na łeb kowadło. Tak, sam strzał będzie raczej nudny. Ale to, co nastąpi później… To, co nastąpi później, będzie naprawdę zabawne.
Ruch po drugiej stronie ulicy. Jersey spojrzał na ładną blondynę w samą porę, by zobaczyć, jak upuszcza szminkę i biegnie truchtem do przodu. Czas na przedstawienie.
Zerknął na zegarek. Pięć po wpół do dziewiątej. Zdaje się, że władze postanowiły nie trzymać dziennikarzy w niepewności.
Przysunął karabin i nastawił celownik na 1.5. Tyle wystarczy na strzał z odległości piętnastu metrów w ludzką głowę. Sprawdził magazynek z dwudziestoma kulami. Używał 55-granowych pocisków Winchestera 223 Remington z miękką końcówką, które według informacji na pudełku nadawały się najlepiej do polowania na pieski preriowe, kojoty i świstaki.
A teraz kolej na Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego.
Jersey przykląkł. Ułożył lufę na murku i przyłożył oko do celownika. Ledwo rozpoznawał kształty kamiennych arkad okalających zewnętrzną część dziedzińca. Usłyszał raczej, niż zobaczył otwieranie czarnej żelaznej bramy. Zachować spokój. Luz blues. W końcu nie czekało go nic, czego by już nie robił. Na pewno sobie poradzi.
Aresztanci będą skuci wspólnym łańcuchem. Większość będzie miała na sobie więzienne uniformy w kolorze khaki lub błękitne. Lecz Eddie Como będzie wyglądał inaczej. Na pierwszy dzień procesu ubierze się w garnitur.
Jersey odczekał do momentu, gdy usłyszał przypominający szczeknięcie głos szeryfa, który wydał rozkaz rozpoczęcia rozładunku. Poczuł pot na czole. Ale nie wyskoczył. Nie nacisnął jeszcze spustu.
Dwudziestu dziennikarzy i kamerzystów po drugiej stronie ulicy. Dwudziestu reporterów czekających na wielki przełom w karierze…
– Plac zabezpieczony! Otwierać!
Jersey usłyszał metaliczny zgrzyt rozsuwanych drzwiczek, a potem tupnięcie pierwszej gumowej podeszwy o bruk…
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
Zerwał się na równe nogi i wymierzył AR 15 pod kątem stu sześćdziesięciu stopni w dół. Rozejrzał się, rozejrzał…
Ciemna czupryna Eddiego Como wyłoniła się z wnętrza samochodu. Gwałciciel patrzył prosto przed siebie na drzwi sądu. Miał przygarbione plecy. Zrobił trzy kroki do przodu…
I Jersey odstrzelił mu czubek głowy. W jednej chwili Eddie Como stał skuty łańcuchem między dwoma więźniami, a w następnej zgiął się bezgłośnie wpół i runął ciężko na twardy wybrukowany plac.
Jersey upuścił na dach kupiony na czarnym rynku karabin i zaczął szybko biec.
Spostrzegał tyle różnych rzeczy naraz. Ciepło słońca na twarzy, zapach spalonego prochu. Hałas miasta budzącego się po weekendzie do życia, warkot silników, pisk opon. A potem, z pewnym opóźnieniem, krzyk ludzi.