– Na przykład co?
– Słyszałem o sprawie Cukiereczka. Że wlokła się trochę za długo, że zrobiła się zbyt osobista. Naprawdę pobiłeś dwóch detektywów w domu tego pedofila? Tak, że jeden z nich omal nie wylądował w szpitalu?
Griffin milczał przez chwilę.
– Tak mi mówiono – odparł w końcu.
– Nie pamiętasz?
– Bardzo mgliście. W każdym razie nie chodziło mi o Watersa ani O’Reilly’ego. Po prostu obaj stanęli na wysokości zadania i podłożyli mi się.
– Chodziło ci o Price’a?
– Mniej więcej.
– A gdybyś go dorwał?
– Nigdy się nie dowiemy, prawda? Fitz pokiwał głową.
– Jedziesz na prozacu? – zapytał.
– Nie przyjmuję żadnych leków.
– Dlaczego?
– Mam szajbę innego rodzaju – uśmiechnął się Griffin.
– Czy powinienem zacząć chodzić w kasku do hokeja? Uśmiech Griffina zrobił się jeszcze szerszy.
– Możesz spróbować, ale ze swojej strony nie mogę niczego obiecać.
– Ejże…
Słuchaj – przerwał mu Griffin poważnym głosem. – Nie rzucę się na ciebie. Dwa lata temu, kiedy umarła mi żona… zbyt wiele spraw wymknęło mi się z rąk. Osobistych, zawodowych. W życiu, w naszej robocie… nie można sobie odpuszczać pewnych problemów i udawać, że nie istnieją. Wszyscy się tego w końcu uczymy. W taki czy inny sposób. Ja załapałem to w zeszłym roku. Teraz już umiem panować nad życiem. Fitz milczał, więc może miał własne zdanie na ten temat.
– Przykro mi z powodu twojej żony – powiedział w końcu.
– Mnie też.
– Znam wielu ludzi, którzy przyszli na pogrzeb. Słyszałem, że była wspaniałą kobietą.
– Najwspanialszą – odparł szczerze Griffin, a potem, ponieważ dwa lata to wciąż było za mało, odwrócił wzrok. Zatrzasnął drzwi. Fitz zapuścił silnik. Obaj chrząknęli.
– Co zamierzasz teraz zrobić? – spytał Fitz, zjeżdżając z krawężnika. – Ze śledztwem.
– Wrócić do biura i zorganizować centrum dowodzenia. Później pewnie pójdę pobiegać.
– Sprawdzę tego zwęglonego trupa. Może zachowało się dość skóry, żeby zdjąć odciski.
– O, skoro wracasz do swoich, mógłbyś mi dać akta Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego.
Fitz wcisnął hamulec i stanął na środku ulicy. Griffin podejrzewał, że może zrobić coś podobnego.
– Daj spokój! – wrzasnął Fitz. – Tawnya cię zbajerowała. Przeprowadziliśmy rzetelne dochodzenie. Sposób działania się zgadzał, DNA się zgadzało. No i facet nie miał alibi. Pół roku zajęło nam złożenie wszystkiego do kupy, ale zrobiliśmy to porządnie. Eddie Como zgwałcił te kobiety. Koniec, kropka.
– Nie powiedziałem, że było inaczej.
– Nie dam stanowym grzebać w moich papierach! To jakiś absurd.
– No cóż, życie jest do dupy, a potem się umiera.
Fitz łypnął na niego groźnie.
Griffin spojrzał mu spokojnie w oczy.
– Chcę zobaczyć te akta. Zabójstwo Como ma związek z tą sprawą, więc muszę ją poznać.
– Już ci opowiedziałem o sprawie.
– Powiedziałeś mi, co sam o niej myślisz, a to tylko subiektywna opinia.
– Sam prowadziłem to śledztwo! Sam skonstruowałem teorię tej sprawy, a ty masz czelność mi wmawiać, że to tylko subiektywna opinia!
– W takim razie wyjaśnij mi jedną rzecz. Znalazłeś Como, kiedy wpadłeś na trop punktów krwiodawstwa. A wpadłeś na trop punktów krwiodawstwa z powodu lateksowych opasek.
– Tak.
– Więc wytłumacz mi, dlaczego Eddie, który nie zostawił żadnego włoska, żadnego włókienka i żadnego odcisku, zostawił lateksowe opaski? Dlaczego facet, który świetnie wiedział, jak zacierać ślady, zostawił na miejscu zbrodni swoją wizytówkę?
– Bo przestępcy to durnie. Właśnie to mi się w nich najbardziej podoba.
– Ale to się nie zgadza z resztą faktów.
– Jezus, Maria! Przecież nie podłożyliśmy tam jego DNA! Nie wrobiliśmy Eddiego Como!
– Właśnie to mnie najbardziej martwi, Fitz.
GRIFFIN
Mimo tego, co powiedział Fitzowi, Griffin nie wrócił od razu do siedziby policji stanowej w North Scituante, lecz kierowany przeczuciem udał się z powrotem do restauracji rue de Pespoir. Trzy kobiety z pewnością miały dość czasu, by dopić herbatę i wyjść.
Tylko dokąd, zaczął się zastanawiać, mogłyby pójść? Było oczywiste, że znały sposób działania dziennikarzy. Na pewno więc zdawały sobie sprawę, że mniej więcej o dziewiątej rano ekipy reporterów zjawiły się przed ich domami i zaczęły się dobijać do drzwi. By nie wspomnieć o białych wozach transmisyjnych jeżdżących w kółko po ulicy i czatujących na cokolwiek, co dałoby ich stacji przewagę w niekończącej się rywalizacji wieczornych programów informacyjnych.
Gdyby Griffin był na ich miejscu, po prostu nigdzie by się nie ruszył. W ten sposób kobiety byłyby wciąż razem i nawet gdyby wytropił je jakiś reporter, mogłyby liczyć na wzajemne wsparcie. W grupie bezpieczniej. Według Maureen Klub Ocalonych miał to świetnie przećwiczone.
Więc Griffin wrócił na Hope Street. A potem, znowu kierowany przeczuciem, postanowił przyjrzeć się tablicom rejestracyjnym samochodów na niewielkim parkingu. W niespełna minutę odnalazł wóz Jillian. Złoty lexus o numerach TH 18.
– A niech mnie – mruknął i przez chwilę stał tylko, czując przypływ smutku, który zbyt dobrze znał.
Mieszkańcy Rhode Island mieli hopla na punkcie tablic rejestracyjnych. Griffin nie wiedział, jak to się zaczęło. Może ludzie, którzy się tu kiedyś osiedlili, mieli hopla na punkcie ras koni. W każdym razie stan był na tyle mały, że na początku tablice rejestracyjne miały tylko jedną literę i jedno – albo dwucyfrowy numer. Potem wprowadzono dwie litery i dwie liczby. Teraz stan dysponował już dwiema literami i pięciocyfrowym numerem, ale tylko ludzie z zewnątrz, którzy nie zapuścili tu jeszcze korzeni, przyjmowali takie tablice bez mrugnięcia okiem. Prawdziwy obywatel Rhode Island, aby móc się pochwalić starożytnymi związkami ze stanem, zamawiał sobie najniższą dostępną kombinację liter i cyfr albo – ze względu na to, iż najbardziej prestiżowe numery, jak na przykład A 20 lub J 28, były rozdawane tylko najlepiej ustosunkowanym autochtonom – prosił o tablicę z własnymi inicjałami i najniższym możliwym dwucyfrowym numerem. Kiedy już mu się to udało, trzymał się swojej rejestracji do końca życia. Dosłownie.
TH 18. Trisha Hayes, prawdopodobnie osiemnaste urodziny. Ktoś, najpewniej Jillian, zadał sobie wiele trudu, by załatwić młodszej siostrze specjalną rejestrację. Czy Trisha cieszyła się wtedy? Czy tablica została dołączona do nowego samochodu, właśnie takiego, o jakim Trisha zawsze marzyła? Może zarzuciła ramiona na szyję starszej siostry. Może pocałowała matkę w policzek. Osiemnastoletnia Trisha Hayes ciesząca się z nowego samochodu. Osiemnastoletnia Trisha Hayes wkraczająca w nowy, podniecający świat studenckiego życia.
Griffin wątpiłby chłodna, opanowana Jillian Hayes kiedykolwiek opowiedziała mu o tamtym dniu. Pewnie sprzedała już samochód siostry. W tym samym czasie, gdy przeglądała jej ubrania, likwidowała mieszkanie, porządkowała rzeczy. Wyobrażał sobie, co musiała zrobić, bo nie tak dawno temu robił to samo. Biurokracja śmierci kompletnie go zaskoczyła. Niemal złamała mu serce. Ale trzeba było zrobić, co było do zrobienia. Żeby mieć to za sobą, jak radzili znajomi. Potem można żyć dalej.
Jeździć samochodem z tablicami rejestracyjnymi po zmarłej siostrze.
– Co pan robi?