Выбрать главу

Z jednej strony, przeżycie gwałtu było tak traumatyczne, bolesne i rozdzierające, jak Carol przypuszczała. Stanowczo tego nie polecała. Kobiety naprawdę powinny najpierw strzelać, a dopiero potem zadawać pytania.

Ale z drugiej strony…

Z drugiej strony, bycie ofiarą gwałtu miało, z braku lepszego określenia, pewne plusy. Choćby Klub Ocalonych. Teraz Carol większość czasu spędzała z dwiema kobietami, z którymi przedtem pewnie w ogóle nie chciałaby się zadawać. Meg była o wiele za młoda, by Carol kiedykolwiek mogła ją uznać za bliską przyjaciółkę. A poza tym za bardzo „proletariacka”. Zakładając, że ich drogi w ogóle by się skrzyżowały, zapewne nastąpiłoby to w jakiejś restauracji, gdzie Carol byłaby klientką, a Meg kelnerką. Żadna nie zwróciłaby na drugą uwagi.

Jillian stanowiła bardziej interesujący przypadek. Była bliższa Carol pod względem wieku i statusu materialnego. Mogłyby się spotkać na jakimś garden party albo balu dobroczynnym. Pogawędziłyby trochę przy drinku, wymieniły kilka konwencjonalnych uwag i uprzejmości. Najprawdopodobniej Carol uznałaby Jillian za zbytnio pochłoniętą karierą, a Jillian zaklasyfikowałaby Carol jako niepracującą żonę dobrze usytuowanego męża, pełniącą przestarzałą i bezużyteczną rolę strażniczki domowego ogniska.

Teraz trzymały się razem. Czasem wkurzały się na siebie, czasem obrzucały się złośliwościami, czasem czuły się po prostu niezręcznie. Opowiadały sobie o sprawach, jakich normalni ludzie nie potrafią zrozumieć. To wpadały w euforię, to zanosiły się płaczem. Wciąż jednak wiele ukrywały. Carol była o tym przekonana. Bóg jeden wiedział, że tkwiły w niej rzeczy, których nawet po roku nie potrafiła wyrazić w słowach. Jeśli zaś chodzi o Jillian – cóż, Carol i Meg były pewne, że nie udało im się jeszcze przełamać żadnej z jej barier. Miały więc swoje sekrety. Łączyła je jednak również więź, więź, której w ogóle nie powinno być, ale była. Ich cotygodniowe spotkania stanowiły bodaj jedyną podporę dla Carol. Bez nich już dawno odechciałoby się jej żyć.

Normalni ludzie nie potrafią zrozumieć takich spraw. Normalni ludzie, jeśli im się poszczęści, nigdy nie będą mieli okazji ich zrozumieć.

Carol dopiła wino. A potem, pokrzepiona lekkim szumem w głowie, wróciła do domu.

Żadnych reporterów na horyzoncie. Co za ulga. Pewnie czatowali przed domem cały dzień; jeszcze jeden powód, by pójść na zakupy. Teraz było już po szóstej, za późno, żeby zdążyć na popołudniowe wydanie wiadomości. A może policja zorganizowała konferencję prasową? Jillian, Carol i Meg nauczyły się doceniać policyjne prasówki. Dziennikarze przynajmniej na kwadrans zwijali się sprzed ich domów i pędzili do komendy. Potem oczywiście wracali. Hordy reporterów z aparatami fotograficznymi, kamerami i mikrofonami znowu zalewały ulicę i trawnik przed domem – legiony weteranów wojny o informację. W dobre dni Carol wyobrażała sobie, że ma ciężki karabin maszynowy ustawiony na dachu i kosi ich wszystkich jedną potężną serią. W złe dni chowała się do łazienki na piętrze, jedynego pomieszczenia w domu pozbawionego okien, gdzie siedząc w kucki w wannie, pochłaniała hurtowe ilości lodów od Bena i Jerry’ego.

Samochód Dana stał na podjeździe. Maska była chłodna, wrócił już jakiś czas temu. Niedobry znak.

Odnalazła Dana siedzącego w salonie przy zgaszonych światłach i włączonym telewizorze. Drgnął, gdy stanęła w drzwiach, i mogłaby przysiąc, że zasłonił ręką twarz, jakby obawiał się ataku. Kiedy jednak podeszła bliżej, okazało się, że po prostu podniósł kieliszek, aby wypić ostatni łyk koniaku. Wpatrywała się w niego, czekając, które z nich pierwsze się odezwie. Potem zdała sobie sprawę, że Dan wciąż ma na sobie garnitur, a jego krótkie ciemne włosy są rozczochrane – przeczesywał je dłonią, kiedy się denerwował.

Na ekranie telewizora pojawiła się blondwłosa dziennikarka stojąca przed gmachem sądu. Mówiła do mikrofonu, a za jej głową bezustannie migały czerwono-niebieskie światła radiowozów:

– Policja potwierdziła, że domniemany gwałciciel Eddie Como, zwany Gwałcicielem z Miasteczka Uniwersyteckiego, zginął od kuli snajpera dzisiaj rano. Dobrze poinformowane źródła donoszą, że dwudziestoośmioletni Como został postrzelony w głowę, kiedy około ósmej trzydzieści wyprowadzano go z więziennej furgonetki na dziedziniec sądu. Według jednego ze współwięźniów…

– Wróciłem do domu, gdy tylko usłyszałem wiadomość – odezwał się w końcu Dan.

Carol milczała.

– Pomyślałem, że powinienem przy tobie być.

Carol wciąż milczała.

– Mogłaś przynajmniej zadzwonić – powiedział cicho. Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. – Martwiłem się o ciebie, wiesz?

– Jesteś ubrany jak do pracy.

– Kurde, Carol, odwołałem dzisiaj trzy spotkania…

– Wracasz do kancelarii.

– Nie mam wyboru! Klienci płacą mi, żebym był na każde ich skinienie. Nie można prowadzić kancelarii od dziewiątej do piątej. Przecież wiesz.

– Robi się ciemno – powiedziała po prostu.

Dan spuścił wzrok. Otworzył usta, a potem zacisnął je mocno i skupił się na obracaniu w dłoni pustego kieliszka. Był wściekły. Wyczytała to z linii jego ramion. Ale nic już nie powiedział. Wciąż milczał.

– Byłam na zakupach – oznajmiła wreszcie, zadzierając prowokacyjnie głowę.

– Właśnie widzę.

– Kupiłam trzy kostiumy. Bardzo ładne.

– W porządku, Carol.

– Wydałam dwa tysiące dolarów – dodała.

Drgnął mu mięsień szczęki. Zaczął obracać kieliszek w jeszcze większym skupieniu. Potrzebowała nowej taktyki. Zachodziło słońce, niedługo mrok zstąpi na ich wielki, pusty dom. A on znowu ją opuszczał, dowodząc, że bez względu na to, jaką karę mu wymierzała, był zdolny wymierzyć jej swoją.

– Przyszła do nas policja – powiedziała. – Detektyw Fitzpatrick wpadł na nasze spotkanie.

– Chciał pierwszy przekazać wam tę wielką wiadomość?

– Nie, chciał pierwszy zapytać, czy go zabiłyśmy.

– I co Jillian na to?

– Powiedziała, żeby się odpieprzył. Oczywiście trochę innymi słowami.

– Detektyw Fitzpatrick powinien to przewidzieć. – Dan odstawił w końcu kieliszek na stolik i wstał z sofy. Miał nerwowe ruchy.

– Był z nim jeszcze jeden policjant. Stanowy.

– Stanowy? – zdziwił się.

– Detektyw sierżant Roan Griffin. Mięśniak, ale bystry. Twierdzi, że teraz sprawdzą nasze konta bankowe. No wiesz, żeby sprawdzić, czy nie robiliśmy jakichś tajemniczych wypłat albo przelewów, które mogłyby świadczyć, że wynajęliśmy mordercę. Zdaje się, że rzeczywiście to zrobią.

Dan podszedł do kominka. Powiódł palcem po rzeźbionym drewnianym obramowaniu. Miał długie, szczupłe palce. Mógłby być rzeźbiarzem albo muzykiem. Albo ojcem uczącym syna wiązać muszkę.

– Dlaczego w ogóle wszczęli śledztwo? – zapytał szorstko. – Eddie Como narobił już dość złego. Nie żyje i powinni to tak zostawić.

– Nic mnie to nie obchodzi – odparła ostro Carol. – Nie obchodzi mnie, kto go zabił. Po prostu mi to zwisa.

Wstrzymała oddech. Pragnęła, żeby mąż odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Zaczęła tę rozmowę, żeby go zdenerwować, ale teraz… Teraz usłyszała ból w swoim głosie. Nie powiedziała tego nikomu, nawet Meg i Jillian, ale gdzieś głęboko miała nadzieję, że Dan zastrzelił Eddiego Como albo przynajmniej wynajął tego, kto to zrobił. Byłby to pierwszy znak, że wciąż ją kocha.