Toppi spojrzała na nią z niepokojem.
– Jillian, za dużo czytasz.
– Wiem. Jakoś nie mogę się powstrzymać.
– A czytałaś o pourazowym zaburzeniu stresowym?
– Tak.
– Bo… bo tego można się właśnie spodziewać, wiesz? Po tym, przez co przeszłaś.
– Zasłużyłam na prawo do lekkiego bzika. – Jillian uśmiechnęła się.
– Nie to chciałam powiedzieć…
– Wiem, Toppi. Wiem, że nie jestem w pełni sobą. Może nie zapomniałam wszystkiego jak Meg ani nie zrobiłam się agresywna jak Carol, ale też cierpię. O, proszę, szczere wyznanie. Wielki krok w powrocie do zdrowia. Nie lubię mówić o tym na głos. To oznaka słabości. Dzieci mogą cierpieć. Albo zaniedbywane zwierzęta. Ale ja powinnam być ponad to. Przecież nie zostałam nawet zgwałcona. Z jakiego powodu tu rozpaczać?
– Och, Jillian…
– Wiem, że jestem niesprawiedliwa w stosunku do Libby. Chciałabym ci powiedzieć, że mam dobry powód, ale obawiam się, że go nie znam. Ostatnio jakoś… nie lubię wracać do domu. Czasami wręcz wolałabym się znaleźć gdziekolwiek, byle nie tutaj. Chce mi się wsiąść w samochód i jechać. Jak najdalej stąd. – Znowu się uśmiechnęła, ale tym razem ze smutkiem. – Może powinnam pojechać do Meksyku.
– Uciekasz od nas.
– Nie. Po prostu uciekam. Tylko wtedy czuję się bezpieczna.
– On już nie żyje, Jillian. Jesteś bezpieczna.
Jillian potrząsnęła głową.
– Takich jak on jest bardzo wielu, Toppi – powiedziała chrapliwie. – Czytałam na ten temat. Nawet nie masz pojęcia, jak zły jest świat. – Zaczęła się trząść. Boże, naprawdę nie była sobą. Nagle znalazła się znowu w tym straszliwie mrocznym pokoju, gdzie Trisha potrzebowała jej pomocy, liczyła na nią. Lecz Jillian nie udało się jej uratować. O mało sama nie została zgwałcona. A teraz jego już nie było. Jak więc nada swojemu życiu sens, skoro nie może się opiekować Trish ani nienawidzić Eddiego Como?
Wtedy pomyślała o Meg – „Chyba nie byłam szczęśliwa” – i o Carol – „Zamówmy tort czekoladowy” – i nagle zdała sobie sprawę, że je zawiodła. Zmieniła je w wojowniczki, ale czy po pokonaniu wroga poczuły się lepiej? Doprowadziły do schwytania Eddiego Como, lecz żadna dzięki temu nie ozdrawiała.
A teraz, kiedy Eddie Como zginął, ich świat zaczął się rozpadać.
Jillian zacisnęła powieki, zakryła dłonią usta. Weź się w garść. Weź się w garść. Matka jest w pokoju obok. Znowu przypomniał jej się sierżant Griffin i poczuła się jeszcze bardziej zagubiona. Po mężczyznach nie można oczekiwać niczego dobrego. Wystarczy spojrzeć na Eddiego…
Toppi podeszła do Jillian i łagodnie położyła jej dłoń na ramieniu.
– Nie znam się na tych sprawach – oznajmiła cichym głosem. – Bóg mi świadkiem, że nie byłabym w stanie znieść tego, przez co przechodzisz. Ale wiem jedno. Kiedy naprawdę cierpisz, naprawdę czujesz się źle, nic nie pomaga bardziej od wypłakania się w ramionach matki. Możesz to zrobić, Jillian. Ona też tego potrzebuje. Obie poczułybyście się lepiej.
Jillian wzięła głęboki oddech.
– Wiem.
– Naprawdę?
Toppi patrzyła na nią zbyt przenikliwie. Jillian odwróciła wzrok. Skoncentrowała się na przywróceniu miarowego oddechu. Potem otarła ręką policzki i zamrugała powiekami, strzepując łzy z rzęs. Powinna się położyć. Dobrze się wyspać. Jutro będzie nowy dzień. Jutro poczuje się lepiej. Z nowymi siłami stanie do walki z prasą i policją.
– Zajrzę do mamy – powiedziała.
– Dobrze – odparła Toppi, ale ton jej głosu zdradzał, że nie dała się oszukać.
Jillian weszła do salonu, gdzie matka siedziała w ulubionym fotelu i oglądała telewizję. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Olivia Hayes była wciąż piękną kobietą. Drobniutka jak porcelanowa figurka, miała gęste ciemne włosy i duże orzechowe oczy. Włosy były oczywiście farbowane. Co sześć tygodni Libby wybierała się do ulubionego fryzjera, który nakładał sześć odcieni brązu, aby odtworzyć jej naturalną barwę. Kiedy Jillian była mała, lubiła patrzeć, jak wieczorem po powrocie do domu matka czesała długie kasztanowe pukle. Dokładnie sto pociągnięć szczotką. Potem przychodziła kolej na płukanie gardła roztworem sody i wreszcie na grubą warstwę kremu na twarzy.
– Jeżeli będziesz dbać o swoje ciało – mawiała Libby, puszczając oko – twoje ciało zadba o ciebie.
Jillian pochyliła się nad fotelem.
– Cześć, mamo – wyszeptała. – Przepraszam, że wracam tak późno. Objęła matkę łagodnie, uważając, by nie ścisnąć jej zbyt mocno. Kiedy się wyprostowała, zauważyła błysk w jej oczach. Frustracja, złość, trudno było zgadnąć, a Libby nie mogła nic powiedzieć. Od wylewu dziesięć lat temu Libby miała sparaliżowaną prawą stronę ciała i cierpiała na afazję ekspresywną – mimo że doskonale rozumiała, co się do niej mówiło, nie potrafiła odpowiedzieć ani ustnie, ani na piśmie. Jak wyjaśnił to Jillian jeden z lekarzy, umysł jej matki działał najzupełniej sprawnie, gdy jednak próbowała cokolwiek powiedzieć, natrafiał na barierę, której nie potrafił pokonać.
Teraz Libby komunikowała się za pomocą książki z obrazkami, zawierającej rysunki wszystkiego, począwszy od toalety i jabłka, a na fotografiach Jillian, Toppi i Trishy skończywszy. Po pogrzebie Trishy Libby pukała palcem w zdjęcie młodszej córki tak często, że praktycznie się wytarło.
– Widziałaś wiadomości? – zapytała Jillian, siadając na kanapie.
Matka stuknęła palcem w okładkę książeczki, co oznaczało „tak”.
– On już nie żyje, mamo – powiedziała cicho Jillian. – Już nikogo nie skrzywdzi.
Libby uniosła głowę. Spojrzała na córkę przepełnionym goryczą wzrokiem, lecz jej palce pozostały w bezruchu.
– Jesteś szczęśliwa? Nic.
– Smutna? Nic.
– Boisz się?
Matka mruknęła niecierpliwie. Jillian zastanawiała się przez moment.
– Jesteś zła? Pojedyncze stuknięcie. Jillian zawahała się.
– Czekałaś na proces? Energiczne puknięcie.
– Dlaczego, mamo? Przynajmniej wiemy, że został ukarany. Teraz nie pomogą mu przysięgli z wyrzutami sumienia. Nie musimy się przejmować apelacjami ani tym, że kiedyś wyjdzie z więzienia za dobre sprawowanie. Już po wszystkim. Wygrałyśmy.
Libby wydała z siebie kolejny gardłowy dźwięk. Jillian zrozumiała, o co jej chodzi. Pytania zaczynające się od „dlaczego” nie sprawdzały się w tym systemie. Aby otrzymać odpowiedź, trzeba było zadać właściwe pytanie, a obowiązek wymyślenia go należał do Jillian jako osoby, która potrafiła mówić.
W tym momencie w drzwiach pokoju pojawiła się Toppi.
– Nie widziałaś konferencji prasowej o wpół do siódmej, prawda?
– Nie.
– Adwokat Eddiego mówi, że ma świadka, którego zeznanie przeczy temu, by Eddie mógł zaatakować Carol, bo w tym samym czasie był na drugim końcu miasta i zwracał kasetę do wypożyczalni.
– Żartujesz! – Jillian wyprostowała się gwałtownie.
Na fotelu obok jej matka zaczęła nerwowo przewracać kartki książeczki.
– To niedorzeczne – oświadczyła Jillian. – Carol nie jest nawet pewna, o której godzinie wtargnął do jej domu. W takim przypadku nie może być mowy o pewnym alibi.
– Niektórzy dziennikarze zaczynają się dopatrywać niesprawiedliwości. Może Eddie został wrobiony. Może policji trochę za bardzo zależało, żeby kogoś aresztować. Może… – Toppi zawahała się – może ty, Carol i Meg trochę za mocno naciskałyście.