Выбрать главу

Zdjęła z ramienia plecak i westchnąwszy ciężko, zaczęła w nim grzebać w poszukiwaniu kluczy. W końcu znalazła je na samym dnie. Były przypięte do nowego breloczka, który dostała dwa tygodnie temu od Centrum Krwiodawstwa na pamiątkę oddania ósmej pinty krwi. Tak trzymać, Sylvio.

Wyciągnęła klucze i po chwili wsunęła jeden z nich do zamka. Usłyszała jakiś dźwięk. Odwróciła głowę…

Jedenasta dwanaście w nocy.

Jillian śpi. Sen jest pełen ciepłych, radosnych kolorów. Sen zdejmuje ciężar z jej piersi i po raz pierwszy od bardzo dawna przenosi ją w miejsce, w którym chciałby być.

Jillian ma szesnaście lat. Siedzi w pokoju hotelowym. Większość młodości spędziła w hotelach. Jest druga nad ranem, a Libby nie ma. Skończyła występ parę godzin temu, ale czas zawsze niewiele dla niej znaczył. Noce są po to, żeby śpiewać, tańczyć, bawić się, pić. Pewnie poznała kolejnego mężczyznę i właśnie się w nim zakochuje. Jillian zdążyła się do tego przyzwyczaić. Gdy Libby się zakochuje, znika na noc częściej niż zwykle. Jej śpiew staje się bardziej zmysłowy. Stroi się w najlepsze sukienki i przynosi Jillian niezwykłe upominki. Potem miłość więdnie. Ona rzuca jego albo on ją, albo jego żona wraca do domu. Kto to może wiedzieć?

Libby się odkochuje. Przeprowadzają się do innego hotelu, a Libby obiecuje, że zacznie spędzać z córką więcej czasu. Do momentu, gdy na horyzoncie pojawi się następny przystojny mężczyzna.

Ostatnim razem było jednak inaczej. Ostatni romans miał swoje konsekwencje. Teraz Jillian ma małą przyrodnią siostrzyczkę, którą za pozwoleniem mamy nazwała Trishą. Trzymiesięczna Trisha ma pulchne różowe policzki i wielkie niebieskie oczy, jej główkę pokrywają miękkie brązowe włoski. Lubi chwytać Jillian za palec swoją małą rączką. Lubi wierzgać nóżkami. I często gulgocze, i nadmuchuje bąbelki ze śliny, i uwielbia mocne, mokre całusy w brzuszek. A do tego wybucha głośnym, radosnym śmiechem za każdym razem, kiedy Jillian bierze ją na ręce. W tej chwili Jillian trzyma Trishę w ramionach i kołysze do snu, patrząc, jak dziewczynka z zadowoleniem mruży oczy. Gładzi Trishę palcem po policzku. Wdycha słodki zapach dziecięcego talku. Czuje, jak rozpierają miłość, i wydaje jej się, że gdyby kochała siostrzyczkę jeszcze bardziej, pękłoby jej serce. Libby nie była idealną matką. Czasami Jillian miała tak dość jej lekkomyślnego zachowania, że zaczynała jej nienawidzić. Ale trzy miesiące temu przebaczyła jej wszystko w zamian za jeden drogocenny dar. Za Trishę Jane Hayes. Wreszcie Jillian ma kogoś, kogo może kochać całym sercem. Wreszcie ma kogoś, kto jej nigdy nie opuści.

Cicha, spokojna noc. Trisha uśmiecha się i wierzga stopkami.

Jillian wie, że śni, i chciałaby zatrzymać tę chwilę na zawsze. Rozumie, nawet we śnie, że niedaleko czai się mrok. Wie, że jeśli obróci głowę, piękny hotelowy pokój pryśnie jak bańka mydlana, a ona znajdzie się w zupełnie innym miejscu. Wie, że jeśli przyjrzy się dziecięcej buzi Trishy, ta zmieni się w dorosłą, konającą w jej objęciach siostrę. Zdaje sobie sprawę, że jeśli zacznie się za bardzo zastanawiać, dojdzie do wniosku, że tej chwili nigdy nie było, że siostra jako dziecko całymi nocami płakała za mamą, a Jillian przytłaczały związane z nią obowiązki. We śnie wie, że śni, a tylko jej miłość do siostry jest prawdziwa.

Jakiś hałas. W wyśnionym hotelowym pokoju wyśniona Jillian odwraca głowę. Wsłuchuje się bardzo uważnie w przenikliwe wycie syren za oknem.

Po chwili jednak pokój znika. Trisha znika. A obie Jillian – ta wyśniona i ta rzeczywista – w tym samym momencie uświadamiają sobie, że jęk syren nie dochodzi z ulicy, lecz z wnętrza domu. Z sypialni Jillian.

Ktoś włączył alarm.

Dźwięki. Najpierw zgrzyt gdzieś na dole. Potem trzask.

Ktoś wtargnął do domu. Ktoś naprawdę jest w jej domu. Lęk, który nie opuszczał Carol przez cały wieczór, stał się nagle przerażająco rzeczywisty.

Bardzo powoli rozprostowała nogi, które zdrętwiały, gdy trzymała je podkulone. Potem odsunęła ręczniki i przylgnęła mocno do dna wanny. Odgłosy w korytarzu. Może w sypialni. W tej sypialni.

Carol bardzo ostrożnie podniosła pistolet i wycelowała w drzwi łazienki.

Kroki w korytarzu. Zbliżające się kroki. – Dan? – zawołała przez ściśnięte gardło. Pytająco. Z nadzieją.

Żadnej odpowiedzi.

I wtedy kroki zatrzymały się, dwa cienie w szparze pod drzwiami. Był tutaj. Carol przeszedł dreszcz. Spokojnie, Carol. Spokojnie… Zacisnęła w dłoni pistolet. Wstrzymała oddech… Mosiężna gałka zaczęła się z wolna obracać.

Jillian wyskoczyła z łóżka. Narzuciła szlafrok, podbiegła do drzwi, nagle odwróciła się, wróciła po gaz pod poduszką. Alarm wciąż rozbrzmiewał w całym domu.

Wybiegając na korytarz, zobaczyła ubraną w białą lnianą piżamę Toppi, mrugającą sennie oczyma.

– To ty…

– Nie.

– Libby! – wykrzyknęły razem.

Jillian pchnęła drzwi do pokoju matki i wparowała do środka ze sprayem w ręce, rozglądając się trwożnie dookoła. Libby leżała w łóżku blada jak prześcieradło, przyciskając do piersi pilota.

– Mamo, co się stało?

Libby podniosła roztrzęsioną rękę. Wskazała na okno. Jillian i Toppi obróciły głowy.

Jedenasta trzydzieści trzy.

Griffin wciąż siedział w sali konferencyjnej i przeglądał kolejne dokumenty, gdy w drzwiach pojawiła się głowa oficera dyżurnego.

– Sierżancie.

– Słucham, Girard?

– Właśnie odebraliśmy zgłoszenie z East Greenwich. Włączył się domowy system alarmowy i jakaś kobieta w szlafroku biega po trawniku przed posesją. Pomyślałem, że to pana zainteresuje. Dom należy do Jillian Hayes.

– Cholera jasna. – Alarm w domu Jillian właśnie tej nocy nie mógł oznaczać nic dobrego. A Griffina dzieliło od niej co najmniej dwadzieścia minut jazdy samochodem.

– Zrób mi przysługę, Girard, i zadzwoń do detektywa Fitzpatricka – zawołał, wybiegając z sali.

– Tego z policji miejskiej?

– Tak.

– Przykro mi, ale detektywi z miejskiej mieli wezwanie. Jakiś incydent w kampusie.

Griffin zatrzymał się.

– W kampusie?

– Tak jest, sierżancie. W kampusie – powtórzył Girard.

Drzwi łazienki otworzyły się. Carol zmrużyła oczy i delikatnie nacisnęła spust.

Raz, dwa, trzy. Mała dwudziestka dwójka podskoczyła jej w ręce. Ciemna barczysta postać padła na podłogę.

– Jezus, Maria – jęknął męski głos. – Chyba mnie postrzeliłaś.

– Dan?! – zawołała Carol.

Jillian biegała po trawniku w niebieskim szlafroku, zaglądając za każdy krzew, za każde drzewo. Paliły się światła, sąsiedzi wyglądali przez okna, wylęgali na ulicę, wyły syreny radiowozów. Robiła z siebie pośmiewisko. Nic jej to nie obchodziło.

– Wyłaź, wyłaź, ty draniu! – krzyczała. Wymierzyła pojemnik z gazem w jeden z krzewów i obficie spryskała szumiące liście. – Żartów ci się zachciało? Już ja ci pokażę, ty tchórzliwy sukinsynu. Wyłaź, do cholery!

Podbiegła do ogrodzenia. Sąsiedzi cofnęli się trwożnie. Nie zwracała na nich uwagi. Od gazu łzawiły jej oczy, miała zatkany nos. On musiał gdzieś tu być. Nie mógł uciec daleko. Znajdzie go, złapie i…

Musiała się na kimś wyżyć. Musiała zadać komuś ból i przerażało ją to, więc wciąż biegała, tratując rozkwitające krzewy, depcząc rządki świeżo zasadzonych bratków. Musiała działać. Walczyć. Nie była już w mrocznej suterenie. Nie była bezsilna!

Ten krzak. Poruszył się. A to tchórz jeden!