Jillian rzuciła się przed siebie i nagle wpadła na coś twardego.
– Au! – jęknęła, cofnąwszy się, po czym podniosła wzrok i zobaczyła sierżanta Griffina.
– Jillian – usłyszała jego łagodny głos.
– Widział pan, co on zrobił?
– Powiedzieli mi, co się stało.
– To sypialnia mojej matki. Wie pan, jak się przestraszyła? Musiałam wezwać karetkę, nie mogła oddychać. Jeżeli przez tego sukinsyna miała kolejny zawał, to przysięgam, że zabiję go własnymi rękami. Dorwę go i zatłukę!
– Jillian – powtórzył Griffin.
– To sypialnia mojej matki! Jaki kretyn mógł zrobić coś takiego? Właśnie dzisiaj. O Boże, biedna Libby…
Łkając i słaniając się na nogach, spuściła wzrok. Jej szlafrok powiewał na wietrze. Stała półnaga pośrodku trawnika. Wyły syreny, światła radiowozów oblewały dom jaskrawą czerwienią. Ludzie gapili się na nią.
Na szybie okna w sypialni jej matki ktoś napisał ociekającą czerwoną farbą Eddie, Como żyje…
– To wcale nie jest zabawne – wymamrotała. – Co za okropny żart. Zatoczyła się, a Griffin złapał ją w obawie, że upadnie.
– Przykro mi – powiedział.
– Nienawidzę tego! – jęknęła, tuląc się do piersi policjanta.
– Jillian… – powtórzył Griffin.
Coś w tonie jego głosu kazało jej podnieść wzrok. Patrząc w jego błękitne oczy, bez żadnego powodu zaczęła myśleć o jego zmarłej żonie. Jak to było kochać tego mężczyznę? Leżeć w objęciach jego silnych ramion, patrzyć w jego spokojne oczy, a mimo wszystko czuć wolno, lecz nieodwołalnie zbliżającą się śmierć?
– Co się stało? – wyszeptała.
– Bardzo mi przykro. Właśnie rozmawiałem z detektywem Fitzpatrickiem… W kampusie zgwałcono kolejną kobietę.
– To niemożliwe. Przecież Eddie nie żyje. Nie mógł już nikogo skrzywdzić. Ten napis to tylko wygłup jakiegoś szczeniaka.
Sierżant Griffin nie powiedział ani słowa. Wciąż trzymał ją w ramionach, chroniąc przed upadkiem i wzrokiem sąsiadów. Nie puści jej, dopóki nie będzie gotowa. Teraz to zrozumiała. Będzie tu stał tak długo, jak będzie trzeba. Na tym polegała jego praca. A nawet wtedy, gdy prowadził sprawę tamtego pedofila dziennikarze mówili, że traktuje pracę poważnie.
Wpatrywała się w jego pociągłą kościstą twarz. Spoglądała w spokojne błękitne oczy. W nagłym odruchu wyciągnęła rękę i pogładziła jego szorstki policzek. Zastanawiała się, co by pomyślał, gdyby się dowiedział, że od roku nikt jej nie dotykał.
Potem bardzo powoli wyprostowała się, zrobiła krok do tyłu i zawiązała pasek szlafroka.
– Brunetka? – zapytała.
– Tak.
– Lateksowe opaski?
– Tak.
– Czy ona…
– Została uduszona. Jillian zamknęła oczy.
– Dobrze, sierżancie. Może pan wejdzie do środka?
Dwunasta dwadzieścia jeden.
W domu państwa Pesaturo nie paliły się żadne światła. Tom i Laurie spali spokojnie po przeciwnych stronach wielkiego małżeńskiego tapczanu. Mała Molly leżała skulona w różowej pościeli swojego łóżeczka. W pokoju obok Meg zaczęła się przewracać z boku na bok, pogrążona we śnie.
Ciemno-czekoladowe oczy. Łagodne ręce. Uśmiech kochanka. Jego palce przeczesują jej włosy. Po chwili jego dłoń wędruje niżej i muska jej pierś.
– Powinniśmy przestać – szepcze jej do ucha.
– Nie, nie…
– To by nie było w porządku. – Łagodnie ściska jej sutek.
– Proszę…
– To nie w porządku.
– Proszę…
Przesuwa dłoń niżej. Meg wije się i wypina biodra. Po chwili jego palec wsuwa się w nią. Jej ciało drży z rozkoszy. Meg odchyla do tyłu głowę.
Ciemno-czekoladowe oczy. Łagodne ręce. Uśmiech kochanka.
Meg obudziła się, otworzyła oczy.
– David – szepnęła.
KLUB OCALONYCH
– Postrzeliłam męża. – Co takiego?
– Wczoraj wieczorem, kiedy wrócił do domu. Bałam się. Właśnie dostałam następny list od Eddiego Como. Tym razem na odwrocie był twój adres, Jillian. Więc strzeliłam i… trafiłam go w ramię. Całkiem nieźle. Lekarz był pod wrażeniem.
Jillian zmarszczyła brwi.
– Przecież umówiłyśmy się, że nie będziemy nosić broni palnej.
– Nie, Jillian. Tylko ty tak postanowiłaś. Ale ja wciąż mam prawo myśleć samodzielnie. No i co ty na to?
– Myślę, że najważniejsze, co na to Dan – odparła spokojnym głosem Jillian.
Meg westchnęła i przysunęła sobie krzesło. Sprawy nie wyglądały najlepiej. Carol była tak zdenerwowana, że nie potrafiła usiedzieć przy stole, który zarezerwowały na nadzwyczajne klubowe spotkanie w restauracji na Federal Hill w osobnej salce. Za to ubrana w zapięty pod samą szyję granatowy kostium Jillian siedziała tak prosto i sztywno, jakby znalazła się na audiencji u królowej. Panowała nerwowa atmosfera. Tylko Meg była spokojna. Jak zwykle za mało wiedziała. Poza tym cały ranek zmagała się ze swoim pierwszym kacem. Przynajmniej tak jej się wydawało.
– Czy nie mogłybyście mówić trochę ciszej? – zapytała. Carol spojrzała na nią gniewnie. Jillian uśmiechnęła się lekko.
– Kac?
– Chyba tak.
– Modliłaś się wczoraj do porcelanowego boga?
Meg dopiero po chwili zrozumiała, że chodzi o wymioty.
– Nie. W każdym razie nie wydaje mi się.
– Nie martw się, przeżyjesz – zapewniła ją Jillian.
– Przepraszam – wtrąciła się Carol. – Właśnie mówiłam, że postrzeliłam męża. Co mam zrobić, żeby w końcu ktoś mnie wysłuchał? Zabić go?
– Nie wiem – odparła Jillian. – Czy właśnie dlatego do niego strzeliłaś?
– Na litość boską…
– Posłuchaj nas przez chwilę…
– Nie ma żadnych „nas”, Jillian! Jesteś tylko ty. Od początku tak było. Meg i ja jesteśmy tylko marionetkami w twojej krucjacie o sprawiedliwość. Klub Ocalonych. Też coś! Ten klub nie ma na celu ocalenia, tylko zemstę. Po prostu nie możesz tego powiedzieć przy dziennikarzach. Ale proszę, Eddie Como nie żyje, ja postrzeliłam męża, następna dziewczyna została zaatakowana, a media trąbią o nagonce na niewinnego człowieka. I co ty na to, Jillian? Jak zamierzasz rozegrać tę partię?
Jillian wstała od stołu i zaczęła chodzić nerwowo w tę i z powrotem. Miała bladą, kamienną twarz i sztywne, nienaturalne ruchy. Meg tylko raz widziała ją w takim stanie. Kiedy Eddie Como po raz pierwszy się z nimi skontaktował. Meg wtedy trochę się bała Jillian.
– Ktoś wtargnął w nocy na mój teren – oznajmiła Jillian. – Odkręcił żarówki we wszystkich reagujących na ruch lampach przed domem, potem namalował na oknie sypialni mojej matki „Eddie Como żyje” i wkręcił żarówki z powrotem. Na miłość boską, mamie trzeba było podać tlen! Myślisz, że nie wiem, co to strach, Carol? Myślisz, że nie wiem, co działo się w twojej głowie, kiedy późno w nocy usłyszałaś czyjeś kroki na korytarzu? Gdybym dwanaście godzin temu miała przy sobie pistolet, też bym kogoś postrzeliła. I pewnie byłby to niewinny chłopak z sąsiedztwa. Dlatego powiedziałam: żadnej broni palnej.
– Święta Jillian…
– A niech cię, Carol. Chcesz o tym porozmawiać? Dobrze. Fitz i sierżant Griffin będą tu za dziesięć minut, więc załatwmy to szybko.
– Znowu to samo, Jillian. Ja próbuję rozmawiać, a ty ustalasz jakąś pieprzoną strategię.
Jillian zacisnęła wargi i spojrzała na Meg.
– Chcesz się wycofać?