Fitz chrząknął, co Griffin przyjął jako przynajmniej częściową zgodę ze zdaniem Jillian.
– Seryjni przestępcy są najgorsi – mruknął po chwili. – Śledztwo się ciągnie… przybywa ofiar… Kurczę, chyba powinienem się cieszyć, że potrafię znaleźć rano własne portki, bo coś mi się zdaje, że w najbliższym czasie niczego innego nie znajdę.
– Starasz się, jak możesz – powiedział Griffin. – To wszystko, co w twojej sytuacji można zrobić.
Fitz znowu chrząknął.
– Myślisz, że ten incydent w domu Jillian to tylko szczeniacki kawał?
– To już sprawa policji z East Greenwich.
– Nie wkurwiaj mnie, Griffin. Nie dzisiaj.
Griffin milczał przez dłuższą chwilę.
– Nie wiem – odezwał się w końcu, unosząc rękę, żeby uprzedzić warknięcie Fitza. – Serio. Użycie sprayu pasuje do nastolatka. Ale odkręcenie żarówek w aktywowanych ruchem lampach…
– Też mnie to zaniepokoiło.
– Czy jako dzieciak odkręcałeś żarówki przy domu przed obrzuceniem samochodu belfra zgniłymi jajami? – Griffin wzruszył ramionami. – Nie mógł tego zrobić wieczorem, bo włączyłyby się światła. A to znaczy, że musiał odkręcić żarówki za dnia, kiedy nikt nie mógł go zauważyć.
– Premedytacja.
– Za bardzo przemyślane jak na dowcip jakiegoś pryszczatego podrostka.
– Ożesz kurwa…
– Dobra, moja kolej. Tak między nami, co sądzisz o wczorajszym gwałcie?
– Chryste, jestem niewyspany! Słaniam się na nogach, a ty mnie bierzesz na spytki. – Fitz potarł oczy, a potem złapał za kierownicę, gdy samochód wjechał na zły pas.
– Wciąż jest DNA.
– Właśnie to nie daje mi spokoju. Gdyby sprawa opierała się tylko na poszlakach: na tym, że Como pracował w Centrum Krwiodawstwa i miał dostęp do danych ofiar…
– Wtedy mógłbyś przyznać, że za bardzo się pośpieszyliście.
– Może.
– Ale macie DNA.
– Mamy dobre DNA. Po naszej wczorajszej rozmowie jeszcze raz przejrzałem raport. Z powodu nagłośnienia sprawy oprócz standardowych badań w departamencie zdrowia wysłaliśmy próbki do niezależnego laboratorium w Wirginii. Obie analizy są zgodne. Próbki DNA Eddiego Como pasują do próbek zdjętych z pościeli i ciał ofiar w stu procentach. A to znaczy, że prawdopodobieństwo, że gwałtów dokonał inny mężczyzna, wynosi jeden do piętnastu miliardów. Mnie ten dowód przekonuje.
– Brzmi całkiem nieźle – zgodził się Griffin. – Nasze trzy panie o tym wiedzą?
– D’Amato o tym wie. To on załatwił niezależną analizę, miał to być koronny argument oskarżenia. Na pewno im to mówił.
– Czyli muszą być naprawdę dogłębnie przeświadczone, że właśnie Como je zaatakował.
– Ja też jestem o tym przekonany.
– A to znaczy, że powracamy do motywu morderstwa. Fitz sapnął.
– Nienawidzę tego.
– Wiem.
– Co to w ogóle za sprawa, do cholery? Zmuszasz mnie do rzucania podejrzeń na ofiary, a prasa wierci mi dziurę w brzuchu, żebym przyznał, że człowiek, którego uważam za sprawcę, tak naprawdę nim nie był. Nie na tym powinna polegać policyjna robota. Moja praca polega na zebraniu dowodów, skonstruowaniu spójnej hipotezy i przyskrzynieniu skurczybyka. Koniec, kropka. „Eddie Como żyje”. Cholera jasna, istny dom wariatów!
– Mnie się to też nie podoba.
– Myślę, że to był kumpel Eddiego – powiedział nagle Fitz.
– Como się przechwalał?
– Ta wersja wydaje się najbardziej sensowna. Może Tawnya miała na swój sposób rację, mówiąc, jakim Eddie był dobrym, łagodnym facetem. Ale wiemy, że był także drugi, zły Eddie, który wychodził z domu nie tylko po to, żeby zwrócić kasetę wideo do wypożyczalni. Ten zły Eddie miał potrzebę życia na krawędzi, może więc potrzebował również towarzystwa złych kumpli, o których Tawnya zapewne nigdy nie słyszała.
– Sugerujesz, że wiódł podwójne życie.
– Nie byłby pierwszy. A poza tym to pasuje. Griffin pokiwał głową.
– Fakt.
– A teraz załóżmy, że jeden z tych złych kumpli od roku fantazjuje o tym, co usłyszał od Eddiego. Może nawet kupił kilka magazynów sado-maso i wciągnął się w twarde porno. Ale po dwunastu miesiącach żadne fotki, żadne filmy nie wywołują już tego samego dreszczyku. I wtedy pewnego dnia włącza telewizor, a tu proszę, Eddie Como nie żyje. No i do głowy wpada mu genialny pomysł. Wie wszystko o poprzednich gwałtach, więc decyduje się wcielić w Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, licząc na to, że nikt go nie złapie. Sposób działania wskazuje na Eddiego, a ten nie może zaprzeczyć, bo nie żyje. Nie może powiedzieć, że zwierzył się takiemu to a takiemu, bo nie żyje. Innymi słowy, mamy do czynienia z idealną przykrywką.
Griffin popatrzył na niego ze spokojem.
– Po co zatrzymywać się w tym miejscu, Fitz? Może ten drugi nie tylko cały rok fantazjował o gwałtach Eddiego. Może chciał spróbować tego co Eddie. Tylko że zamiast obudzić się pewnego dnia i dowiedzieć, że Eddie nie żyje, sam postanowił go zabić.
– A niech mnie! – Fitz grzmotnął pięścią w kierownicę i prawie wjechał na znak drogowy. – Jasne! Dlaczego sam o tym nie pomyślałem?
– Bo to mało prawdopodobne?
– Nieważne!
– Właśnie widzę. I też mnie to niepokoi.
– Co?
– Między nami gliniarzami. Zupełnie prywatnie. Myślę, że za bardzo chcesz, żeby Como okazał się gwałcicielem.
– Ale…
Griffin potrząsnął głową.
– Wiera, jak to jest. Też przez to przechodziłem. Wewnętrzna presja, zewnętrzna presja. Dziennikarze mają trochę racji. Wcześniej czy później musiałeś kogoś aresztować.
– Myślisz, że się wkurzam, bo może uległem naciskom społecznym i spieprzyłem ważne śledztwo?
– Nie. Myślę, że się wkurzasz, bo może gdybyś się za bardzo nie pośpieszył, złapałbyś mordercę Sylvii Blaire.
Fitz nie odpowiedział, co – obaj zdawali sobie z tego sprawę – znaczyło „tak”. Jeśli Eddie okazałby się niewinny, a prawdziwy gwałciciel wciąż znajdował się na wolności, to Fitz schrzanił śledztwo i nie tylko dwie dziewczyny straciły życie, ale także Eddie junior został bez powodu osierocony, bo ktoś, pewnie jedna z ofiar lub jej rodzina, dokonał nieuzasadnionego morderstwa. Koszty były bardzo wysokie.
Taki był zresztą główny problem z długo ciągnącymi się śledztwami. W pewnym momencie podejrzany po prostu musiał okazać się winny, ponieważ ludzie zaangażowani w dochodzenie nie mogli sobie pozwolić, aby było inaczej.
Fitz po raz kolejny skręcił i wjechał w uliczkę, na której Griffin zaparkował samochód. Zatrzymał się dokładnie obok niego, ignorując trąbienie zirytowanych kierowców.
– Jeden do piętnastu miliardów – powiedział. – Pomyśl o tym.
– Pomyślę.
– Hej, Griffin, ile pieniędzy Jillian podjęła z konta?
– Dwadzieścia tysięcy – odparł Griffin, otwierając drzwiczki.
– Wystarczyłoby na wynajęcie zabójcy.
– Pewnie tak. – Griffin zawahał się. – Słuchaj, Fitz, Dan Rosen też mógł to zrobić. Pół roku temu wziął drugą hipotekę na dom, na sto tysięcy. A w zeszłym tygodniu zlikwidował konto u maklera. Ci od przestępstw finansowych wciąż starają się ustalić, co się stało z tą forsą.
Fitz przymknął oczy.
– Ten dzień robi się coraz lepszy.
– Na razie nie mamy nic na rodzinę Pesaturo – oznajmił Griffin. – Ale chyba obaj zdajemy sobie sprawę, że akurat oni nie potrzebowaliby pieniędzy na wynajęcie zabójcy.