Jillian patrzyła na niego z rosnącym zdumieniem. Naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć.
– Nie musisz już pracować.
– Tego bym nie powiedział.
– Ale trzy miliony dolarów…
– Pracuje się z wielu powodów. Ty też masz pieniądze, Jillian. A mimo to prowadzisz firmę.
– To pieniądze mojej matki. Chcę, muszę mieć własne.
Griffin uśmiechnął się do niej.
– A tamte pieniądze zarobiła moja żona – powiedział łagodnie. – Może ja też potrzebuję własnych. Poza tym – dodał zmienionym głosem – rozdałem je.
– Wszystkie?
– Co do centa. Wkrótce po tym, jak miałem załamanie. I coś ci powiem. Jeżeli rzucenie się na podejrzanego o dziesięciokrotne morderstwo pedofila nie przekona ludzi, że masz świra, z pewnością przekona ich rozdanie milionów dolarów.
– Rozdałeś je? – Wciąż nie mogła się oswoić z tą myślą. Nie wyobrażała sobie, że policyjny detektyw zarabiający około pięćdziesiąt tysięcy rocznie pozbył się trzech milionów. No, dobrze, półtora miliona po odjęciu podatków.
Dziwiło ją, że opowiedział jej to wszystko. A może nie było się czemu dziwić. W końcu ubiegłej nocy przyjechał do jej domu. I tak naprawdę nie miał obowiązku spotykać się z nią i potwierdzać przekazania pieniędzy ojcu Rondellowi. Mimo to wciąż się zjawiał, a ona wciąż z nim rozmawiała. Oboje muszą być stuknięci.
– Kiedy Cindy podpisała umowę – podjął Griffin – to było coś niesamowitego. Pracowała nad tym modelem pięć lat, aż tu nagle proszę, nie tylko udało jej się go zbudować, ale jeszcze sprzedała go za grube pieniądze. To było niesamowite, wspaniałe. Ale potem zachorowała. W jednej chwili była szczęśliwą, pełną życia kobietą, a w następnej zmieniła się w diagnozę lekarską. Zaawansowany rak trzustki. Dawali jej osiem miesięcy życia. Umarła po sześciu.
– Przykro mi.
– Kiedy Cindy zarobiła te pieniądze, byłem w siódmym niebie. – Wzruszył ramionami. – W końcu co może być złego w trzech milionach dolców? Cindy kupiła sobie u Nordstroma nowe rzeczy, zaczęliśmy myśleć o kupnie nowego domu, może nawet jachtu. Zachowywaliśmy się jak dzieci. Nie mogliśmy uwierzyć, że ktoś dał nam tyle szmalu. Ale potem Cindy zachorowała i umarła. A te pieniądze… zaczęły mi ciążyć. Czułem się, jakbym podświadomie podpisał cyrograf z diabłem. Fortuna w zamian za żonę.
– Miałeś poczucie winy – powiedziała łagodnie Jillian.
– Tak. Tak to już jest z nami katolikami. A może szkoda. Cindy była inna. Do samego końca myślała o mnie, próbowała mnie przygotować. – Uśmiechnął się gorzko. – To ona umierała, ale rozumiała, że mnie było ciężej.
– Musiałeś po jej odejściu dalej żyć.
– W każdej chwili zamieniłbym mój los na jej – wyznał cicho. – Chętnie zająłbym to szpitalne łóżko, wziął na siebie ból, powolną utratę sił, śmierć. Tylko że nie miałem takiego wyboru.
Jillian pokiwała w milczeniu głową. Też oddałaby życie, żeby ocalić Trish.
– No proszę – odezwała się w końcu. – Ja podarowałam pieniądze synowi domniemanego gwałciciela, żeby pozbyć się winy, a ty oddałeś miliony dolarów…
– Amerykańskiemu Towarzystwu Walki z Rakiem.
– No tak…
– No tak – uśmiechnął się Griffin.
– Kiedy umarła?
– Dwa lata temu.
– Wciąż za nią tęsknisz? – zapytała cicho.
– Nieustannie.
– Nie mogę się pogodzić ze śmiercią Trish – wyznała.
– Tak już jest. To musi boleć.
– Ona była nie tylko moją siostrą. Traktowałam ją jak swoje dziecko. Powinnam ją była ochronić.
– Spójrz na mnie, Jillian. Potrafię podnieść sztangę ważącą sto kilogramów, przebiec dwa kilometry w pięć minut i strzelać z karabinu. Ale nie mogłem uratować żony.
– Nie mogłeś walczyć z rakiem. Griffin wzruszył ramionami.
– Ludzie pokroju Eddiego Como to też rodzaj choroby.
– Nie powstrzymałam go. Spóźniłam się. Kiedy weszłam do mieszkania Trishy i zobaczyłam ją na łóżku, wiedziałam, po prostu wiedziałam, co się stało. Ale wtedy mnie zaatakował, przewrócił na podłogę. Starałam się, naprawdę się starałam. Myślałam, że jeśli uda mi się wyrwać, znaleźć kluczyki, wykłuć mu oczy… Jestem inteligentna, wykształcona, prowadzę własną firmę. Ale jakie to ma znaczenie, skoro nie mogłam go pokonać i ocalić siostry?
Griffin przysunął się do niej. Jego oczy były ciemne, niemal granatowe. Pomyślała, że mogłaby się zatopić w ich głębi, ale oczywiście oboje wiedzieli, że tego nie zrobi. Wtedy przyszło jej do głowy, że mógłby ją znowu dotknąć. Nie była jednak pewna, czy byłoby to wspaniałe, czy okropne.
– Jillian – powiedział łagodnie. – Trish cię kocha.
Jillian schowała twarz w dłoniach. A on wciąż jej nie dotknął. Oczywiście, że jej nie dotknął. W końcu był detektywem od zabójstw, a ona podejrzaną o morderstwo. Złapanie jej, gdy upadała, to jedno, a objęcie ramieniem, gdy płakała, to zupełnie co innego. I wtedy usłyszała warkot silnika samochodowego. Ale głośniejszy od zwykłego. Wóz transmisyjny.
Rozpłakała się. Płakała za siostrę, za Sylvię Blaire. Wypłakiwała rok żalu po stracie Trishy. Opłakiwała chwile grozy w mrocznym mieszkaniu, kiedy tak bardzo się starała i tak wiele straciła. I w końcu płakała za nie tak odległą przeszłością, gdy Trisha biegała radośnie po plaży. Za przeszłością, która nigdy nie wróci.
Wtedy silnik ucichł. Usłyszała zgrzyt rozsuwających się drzwi, chrzęst kroków po wysypanym żwirem podjeździe. Podniosła głowę i otarła łzy. Była gotowa do kolejnej bitwy.
MAUREEN
Okrążywszy dom i znalazłszy się na podjeździe, Griffin stanął oko w oko ze starą dobrą Maureen, która właśnie włączała mikrofon. Błysk w jej błękitnych, spoglądających to na niego, to na Jillian oczach stanowczo oznaczał kłopoty.
– Jimmy, chodź no tutaj – zawołała. – Muszę mieć to na taśmie! Griffin zrobił kolejny krok do przodu, ustawiając się między Jillian a gramolącym się z wozu kamerzystą. Nie, żeby Jillian potrzebowała osłony. Zdążyła już otrzeć łzy, poprawić makijaż i podnieść hardo głowę. Od mini-załamania nerwowego do pełnej gotowości bojowej w dziesięć sekund. Gdyby przed chwilą sam nie widział, że płakała, nigdy by w to nie uwierzył. I szczerze mówiąc, trochę go to niepokoiło.
– Co tu porabiasz, Griff? – zagadnęła Maureen.
– Sprawy służbowe.
– Nie wiedziałam, że składasz wizyty domowe.
– A ja nie wiedziałem, że chcesz trafić do aresztu za wtargnięcie na teren prywatny.
– Ona nie może mnie oskarżyć. Dom nie należy do niej, tylko do jej matki.
– Mam prawo do rozporządzania jej własnością, więc mogę – odezwała się Jiilian.
– O! – Maureen była pod wrażeniem. Po chwili jednak uniosła podbródek i posłała im kolejny czarujący uśmiech. – W takim razie zajmę wam tylko sekundę.
– Bez komentarza – oznajmiła Jiilian.
– Jeszcze nie zadałam pytania.
– To bez znaczenia. Odpowiedź i tak brzmi „bez komentarza”.
– No cóż, państwo Blaire bardzo się zasmucą, gdy to usłyszą.
– Państwo Blaire?
– Tak. Rodzice biednej Sylvii. Przylecieli rano z Wisconsin, żeby odebrać ciało. Bardzo mili ludzie. Pan Blaire jest farmerem. Z mleka jego krów wyrabia się ten wspaniały wisconsiński ser. Sylvia była ich jedyną córką. „Oczkiem w głowie”, że zacytuję. Byli tacy dumni, kiedy dostała stypendium do jednej z uczelni Ivy League* [* Ivy League – grupa college’ów i uniwersytetów w północno-zachodnich Stanach Zjednoczonych cieszących się największą renomą, jeśli chodzi o poziom nauczania. Oprócz Uniwersytetu Browna do Ivy League należą m.in. Yale, Harvard i Princeton (przyp. tłum.)]. Jako pierwsza w rodzinie poszła na studia.