Выбрать главу

– O co w takim razie prosisz?

– O trzy godziny, Maureen. Tylko o to. Pragnę tylko trzygodzinnego spotkania z córką. Poza więzieniem. W cywilnym ubraniu. Pod pełną kontrolą policji. Chcę zobaczyć ją ten jeden jedyny raz. Powiedzieć, że ją kocham. Powiedzieć, że nie mogę być jej ojcem, ale że to nie jej wina.

– Chcesz, żeby władze zgodziły się wypuścić seryjnego mordercę na ulicę? Na trzy godziny?

David uniósł dłoń.

– Pod czujnym okiem policji, Maureen. Władze zezwalają na takie przepustki w szczególnych przypadkach. Na przykład przy pogrzebie bliskiej więźniowi osoby. Będę skuty kajdankami i łańcuchem przez cały czas. Policja może wybrać miejsce spotkania. To i tak lepsze, niż gdyby córka miała przyjść tutaj. Spójrzmy prawdzie w oczy, to nie miejsce dla dziecka.

Maureen marszczyła brwi, ale po raz pierwszy wydawała się skłonna rozważyć jego propozycję. A skoro ona była skłonna ją rozważyć, inni też będą…

– Trzygodzinna przepustka, pod strażą, w kajdanach. A w zamian za to wyjawisz nazwisko Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego.

– Tak.

– Jak się nazywa twoja córka, Davidzie?

– Nie powiem.

– Jak się nazywa dziecko, które tak bardzo kochasz?

– Moja córeczka naprawdę istnieje, Maureen. Możesz zapytać policję. Ale nie powiem w telewizji, jak się nazywa. Nigdy bym jej tego nie zrobił.

Maureen jeszcze raz spróbowała szczęścia.

– W takim razie podaj teraz nazwisko gwałciciela, Davidzie, a ja załatwię z władzami te trzy godziny poza więzieniem, o które prosisz. Jestem pewna, że po wyświadczeniu miastu tak wielkiej przysługi da się to załatwić.

– Jesteś bardzo miła, Maureen.

– Dziękuję, Davidzie.

– Ale ja nie jestem głupi.

– Słucham?

– Najpierw wyjdę z więzienia i zobaczę się z córką. A potem od razu zwrócę się do najbliższego policjanta i wyjawię mu nazwisko Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego. Taka jest moja propozycja. Mam nadzieję, że władze się na nią zgodzą. Dla dobra całego Providence, dla dobra nas wszystkich. Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego jest wygłodniały. Gdy zapadnie zmrok, znowu zaatakuje.

– Davidzie…

– Aha, jeżeli mnie pan słucha, sierżancie Griffin, jeszcze raz to powtórzę. Ja i pańska nieziemsko piękna żona byliśmy tylko przyjaciółmi. Słowo.

GRIFFIN

Griffin z trudem panował nad gniewem. Pochylił się nad ogromnym biurkiem z wiśniowego drzewa i wbił wzrok w młodego mężczyznę, który miał nieszczęście zarządzać bankiem spermy.

– Sprzątacz. Nazwisko. Natychmiast! – zażądał.

– Przecież panu mówię, że nie mamy sprzątacza.

– To kto sprząta?

– Osobna firma.

– Nazwa, ale już!

– Muszę sprawdzić w papierach.

– To sprawdź pan, do cholery!

Dyrektor odwrócił się pośpiesznie w stronę szafy z wiśniowego drewna i roztrzęsioną wymanikiurowaną dłonią sięgnął po uchwyt szuflady, pocąc się przy tym w swoim garniturze od Armaniego jak mysz. Wyglądało na to, że na bezpłodności można zarobić. I to nieźle.

– Firma nazywa się Korporate Klean – odparł po dwóch minutach dyrektor.

– Adres?

Dyrektor wręczył Griffinowi teczkę z dokumentami. Detektyw przerzucił strony.

– Nie ma nazwisk osób, które u pana sprzątają.

– Dobór personelu leży w gestii Korporate Klean.

– Jak często się tu sprząta?

– Każdego wieczoru.

– A w dzień?

– Kiedy trzeba zrobić większe porządki. Na przykład umyć okna, wypolerować poręcze w windach i na schodach. No i jeszcze pranie. Parę razy w tygodniu przynoszą po południu świeże ręczniki, obrusy, ściereczki. Dbamy, żeby nasi klienci czuli się jak u siebie w domu, a nie jak w szpitalu.

– Jak miło z waszej strony. Kto przynosi pranie?

– Nie wiem.

– Z ilu osób składa się grupa sprzątaczy?

– Nie wiem.

– Zawsze przychodzą ci sami?

– Nie wiem Panie Matthews…

– Wszystko załatwia firma Korporate Klean, sierżancie. Przykro mi, naprawdę staram się pomóc. Ale nie interesujemy się takimi szczegółami. Będzie pan musiał porozmawiać z dyrekcją Korporate Klean.

– Dziękuję za pomoc – mruknął Griffin i wyszedł.

W windzie Fitz oznajmił:

– Słyszałem o Korporate Klean.

– Policja miejska zatrudnia firmę do sprzątania? – parsknął Waters. – Nigdy bym nie zgadł.

Fitz łypnął na chudego detektywa spode łba.

– Nie zatrudnia. Sprawdzaliśmy ich parę razy. Wy też powinniście o nich słyszeć. Korporate Klean zatrudnia głównie byłych skazańców.

– Co? – Griffin przestał chodzić po windzie w tę i z powrotem i spojrzał na Fitza.

Miejski gliniarz wzruszył ramionami.

– To jedna z tych firm „drugiej szansy”, rozumiesz. Zarządza nią kilku postrzelonych liberałów, którzy wierzą, że ludzie naprawdę mogą się zmienić na lepsze. Facet odsiaduje wyrok, wychodzi z pierdla i musi od czegoś zacząć. Idzie więc do Korporate Klean i powraca do zdrowego społeczeństwa jako sprzątacz. Prześwietlaliśmy ich kilka razy, ale nigdy niczego nie znaleźliśmy. Wszyscy się starają, ciężko pracują i do tego świetnie się ze sobą dogadują. Tak przynajmniej twierdzi właściciel, niejaki Sal Green.

– I firmy godzą się na to, żeby sprzątali u nich byli więźniowie? – zdziwił się Waters.

– Nie jestem pewien, czy w ogóle o tym wiedzą. Sam słyszałeś Pana Spermohandlarza. Korporate Klean za to wszystko odpowiada.

– Po prostu bomba – mruknął Griffin pod nosem. – Kiedy poprosimy dyrekcję o listę osób z wyrokami, dostaniemy całą kartotekę.

– Tak, ale nie wszyscy sprzątali w banku spermy.

Zadzwoniła komórka. Griffin przyłożył ją do ucha w momencie, gdy zjechali na parter.

– Oglądałeś wiadomości? – zapytała porucznik Morelli.

– Słuchałem radia.

– Powinieneś wrócić do biura…

– Prawie go mamy, pani porucznik. Tawnya zeznała, że Eddie parokrotnie sprzedawał nasienie bankowi spermy, który, jak się przed chwilą dowiedzieliśmy, jest sprzątany przez firmę zatrudniającą byłych skazańców. Właśnie jedziemy do Korporate Klean. Za godzinę, dwie będziemy znali nazwisko sprawcy.

– Sierżancie, w świetle tego, co powiedział na antenie David Price…

– Nic mi nie jest, pani porucznik.

– Doceniamy twoje zaangażowanie, ale uznaliśmy, że najlepiej będzie…

Griffin podał telefon Watersowi.

– Powiedz pani porucznik, że nic mi nie jest. – Prawdopodobnie nie powinien był warczeć, kiedy to mówił.

Waters przyłożył telefon do ucha.

– Dzień dobry, pani porucznik. Aha, tak, tak, tak jest. Aha. Dobrze. Oddał komórkę Griffinowi.

– Nie chce się zgodzić.

– Psia mać, chyba rzeczywiście muszę zmienić wodę kolońską. – Griffin podniósł telefon do ucha, jednocześnie otwierając drzwiczki do samochodu. – Pani porucznik, dorwiemy go. Przed szóstą. Bez pomocy Davida Price’a. Przyskrzynimy skurczybyka, daję słowo.

– Przygotowujemy się do wypuszczenia Price’a – powiedziała cicho porucznik Morelli.

– Co?!

– Planowany czas opuszczenia przez więźnia zakładu karnego: szósta zero zero. Współpracujemy ze strażą więzienną, szeryfem i brygadą antyterrorystyczną. Poprowadzę całą akcję.

– Pani porucznik, proszę tego nie robić. On właśnie na to czeka. Nie róbcie tego, na Boga!

– Uważasz, że sobie nie poradzę, sierżancie?