Выбрать главу

– Mogę spytać, w jakiej sprawie?

– Podatków.

– Agenci IRS nie składają domowych wizyt.

– Skąd pani wie? – zapytał Griffin, pokazując odznakę. – To ważna sprawa. Proszę znaleźć właściciela. Natychmiast.

Dziewczyna uniosła srebrną od kolczyków brew, zmierzyła ich lekceważącym spojrzeniem, żeby sobie nie myśleli, że się boi, po czym zniknęła z powrotem w głębi korytarza.

Noga Griffina zaczęła drgać. Zaczął się więc przechadzać w tę i z powrotem po recepcji, a Waters i Fitz zerkali na niego ukradkiem zafrasowani.

Kolejna długa, niekończąca się minuta. Jedna z wielu straconych minut. Co jest? Czy nikt tutaj nie rozumie znaczenia upływającego czasu?

Wreszcie półnaga recepcjonistka znowu stanęła w drzwiach. Pan Sal Green przyjmie ich teraz. Proszę nie zniszczyć niczego po drodze.

Za późno. Popędzili przez korytarz i wpadli z hukiem do gabinetu.

– Panowie – powitał ich chudy mężczyzna w wyblakłych dżinsach i z zawiązanymi w kucyk szpakowatymi włosami. Poderwał się z opóźnieniem na nogi i niezgrabnym ruchem ręki wskazał im dwa puste krzesła.

– Policja – huknął Griffin.

Green nie był pod wrażeniem. Wzruszył ramionami, a potem oznajmił:

– Mógłbym powiedzieć, że zaskakuje mnie wasza wizyta, ale to, rzecz jasna, nieprawda. Co się stało tym razem, panowie? Komuś zginął w biurze spinacz i w ramach śledztwa przyszliście podręczyć ulubionego kozła ofiarnego?

– Policja stanowa nie zajmuje się zaginionymi spinaczami.

Ach, tak. Słusznie, słusznie. W takim razie któryś z moich podopiecznych przekroczył dozwoloną prędkość. Wiecie, panowie, naprawdę możecie wręczyć byłemu więźniowi mandat. Nie wszyscy skazańcy gryzą. Ciśnienie Griffina skoczyło o kolejne pięćdziesiąt punktów. Łypnął na Watersa porozumiewawczo.

– Potrzebujemy informacji – powiedział Waters.

– Serio?

– Musimy się dowiedzieć, kto sprząta bank spermy w Pawtucket, i kiedy te osoby zaczęły u pana pracować.

– W takim razie będziecie potrzebować nakazu sądowego.

– W takim razie pan będzie potrzebował gipsu – warknął Griffin.

– Uuuu, dobry glina, zły glina. – Green zwrócił się do Fitza: – A ty jaką grasz rolę? Komicznego ofermy?

– Jestem tu jako świadek, który zezna, że ci dwaj wcale pana nie skrzywdzili – wyjaśnił uprzejmie Fitz.

– Dajcie sobie spokój. – Green usiadł za biurkiem. – Słuchajcie, prowadzę dobrą firmę, zatrudniam dobrych ludzi. Co miesiąc przetrząsacie mi dane o personelu i do tej pory niczego nie znaleźliście. Bez względu na to, o co teraz chodzi, załatwcie nakaz. Jeżeli macie dowód, że któryś z moich pracowników coś przeskrobał, na pewno sędzia się na to zgodzi.

– Nie mamy czasu – zaprotestował Waters.

– A ja nie mam miliona dolców. Takie jest życie.

Griffin miał już dość. Oparł ręce na biurku i pochylił się do przodu, aż jego nos znalazł się w odległości zaledwie trzech centymetrów od nosa Greena.

– Chodzi o Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, rozumie pan? Ogląda pan telewizję?

Green zamyślił się. Odwrócił wzrok od Griffina i zmarszczył brwi.

– Moi ludzie pracują w nocy…

– Nie w każdą noc.

– Sam ich sprawdzam. Nie mamy nikogo z historią przestępstw seksualnych. Kobiety z mojego personelu nie zgodziłyby się na to. Albo zrobiłyby takiemu facetowi krzywdę.

– Ten facet nigdy nie został skazany.

– To skąd wiecie, że u mnie pracuje? Niech pan posłucha, sierżancie. Jestem tylko zapracowanym drobnym przedsiębiorcą, a pan wcale mnie nie przekonał.

– Mamy swoje powody. Poważne powody…

– To proszę je przedstawić sędziemu – uciął Green, po czym podniósł słuchawkę, dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.

Griffin wcisnął słuchawkę z powrotem na widełki.

– Jeżeli zginie następna dziewczyna…

– To wie pan, gdzie mnie szukać, prawda, sierżancie?

– Ty skurwysynu – warknął Fitz.

Green spiorunował go wzrokiem. Też był zdenerwowany.

– Panowie, jako policjanci powinniście wiedzieć, że musicie mieć nakaz. Na waszym miejscu zacząłbym szukać sędziego. Bo, szczerze mówiąc, o piątej mam zamiar pojechać do domu.

Słysząc to, Griffin o mało na niego nie skoczył. Znowu dzwoniło mu w uszach. Waters położył mu rękę na ramieniu. Griffin powstrzymał się w ostatniej chwili. Weź głęboki oddech, pomyślał. Policz do dziesięciu. Policz do dwudziestu. Facet jest dupkiem. Na świecie roi się od dupków.

– Jeszcze tu wrócimy – powiedział Griffin.

– Jak Schwarzenegger – zauważył cierpko Green, znowu podnosząc słuchawkę.

Wybiegli z budynku. Czwarta trzydzieści dwie.

– Potrzebujemy sędziego, przyjaznego sędziego – wysapał Griffin.

– Znam takiego – zapewnił bez wahania Waters.

– Dobra, ty i ja pojedziemy po nakaz. A ty – Griffin zwrócił się do Fitza – obserwuj budynek. Nie chcę tu pędzić z papierem w zębach tylko po to, żeby pocałować klamkę.

– No no, sam na sam z byłymi więźniami. Już nie mogę się doczekać.

– Oni też. Chodź, Mike. Jedziemy.

Fitz wrócił do budynku. Waters i Griffin wsiedli do samochodu Watersa. Niebo wciąż było błękitne, trzy godziny do zmroku. Ale zmrok nadejdzie, nadejdzie szybko. David Price wyjdzie z więzienia, podejdzie do pięcioletniej córki. A jakaś studentka wyjdzie z uczelni i nieświadoma niebezpieczeństwa wróci do domu.

A Meg? A Carol? A Jillian?

Griffin zawiódł raz żonę. Zawiódł dziesięcioro bezbronnych dzieci. Zawiódł samego siebie. Teraz był podobno starszy i mądrzejszy. Nie chciał znowu spartaczyć sprawy.

– Jak samopoczucie? – spytał zaniepokojony Waters.

– Trzymam się.

– Ledwo.

– Robię postępy.

Czwarta czterdzieści pięć.

Strażnik więzienny zatrzymał się przed pojedynczą odizolowaną celą, do której tymczasowo przeniesiono Davida Price’a.

– Ręce – powiedział.

– Już chcecie mnie skuć? Kurde, naprawdę niczego nie zaniedbujecie.

– Ręce – powtórzył strażnik.

David wzruszył ramionami. Wystawił dłonie przez okienko w drzwiach celi. Strażnik zatrzasnął mu na nadgarstkach kajdanki. David wsunął ręce do środka i po chwili drzwi się otworzyły. Strażnik wyciągnął go za ramię i poprowadził w stronę pokoju rewizji.

– Mogę wpaść po drodze do swojej celi? – zapytał David.

– Po co?

– Wolę tamten kibelek. Wiesz, w nowej celi trudno się rozluźnić.

– Jedz więcej błonnika – odrzekł strażnik i poprowadził go dalej. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, przed którymi stało trzech strażników. Jeden z nich właśnie zakładał gumowe rękawiczki.

– Pełna rewizja osobista? – David uniósł brew. – A już myślałem, że to mój szczęśliwy dzień.

Strażnik spojrzał na niego kamiennym wzrokiem. David wzruszył ramionami.

– Cóż, skoro taka jest cena wolności. – Wszedł do pokoju, gdzie na stole leżały jego ulubione koszula i spodnie. Ubrania prawdopodobnie już zostały przeszukane. Teraz kolej na niego.

Odwrócił się od ubrań, starając się nie uśmiechać zbyt radośnie.

– Nareszcie wolny – mruknął pod nosem, unosząc ręce nad głowę. – Nareszcie wolny. O, wielki Boże, nareszcie wolny.

Piąta zero zero.

David Price pochylił się.

Griffin i Waters stanęli przed sędzią.

Fitz patrzył na półnagą recepcjonistkę.