Выбрать главу

– Słucham? – zapytał zdziwiony.

– David jest zaabsorbowany własną osobą – wyjaśniła pośpiesznie. – Od samego początku działa, jakby chodziło o osobistą zemstę. Najpierw wybrał Meg na pierwszą ofiarę. Potem wplątał cię w prowadzenie śledztwa. A teraz, na zakończenie…

– Nie!

– Tak. Ma jeszcze jeden grób do wykopania, nie rozumiesz? Zaczął od Meg. A teraz zamierza zrobić to, co jego zdaniem powinien był zrobić sześć lat temu. Zabije ją. A potem zakopie w swojej piwnicy. Price wraca do swojego domu, Griffin!

Griffin spojrzał na Viggia. Gwałciciel usiłował przybrać obojętną minę, ale za późno. Zdziwienie na jego twarzy mówiło samo za siebie.

– Jak się dostałeś do domu Price’a? – warknął Griffin.

– Moja mama go kupiła.

– Co?!

Price mi to doradził. Nie oszukujmy się, kto chciałby kupić dom, w którym kiedyś zamordowano i zakopano dziesięcioro dzieci? Agencja nieruchomości już dawno straciła nadzieję, że kiedykolwiek sprzeda posesję. Więc mama kupiła ją za grosze. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa.

– Zaangażowałeś w to własną matkę?

– Nie, oczywiście, że nie! Mama jest na Florydzie. Wykupiłem jej wycieczkę.

– Ty sukinsynu! – Griffin skinął na Fitza i Watersa. – Dzięki, Jillian. Już tam jedziemy.

Samochód Griffina był zablokowany przez radiowóz. Popędzili więc do wysłużonego taurusa Fitzpatricka.

David miał dziesięciominutową przewagę, a od jego domu dzieliło ich co najmniej piętnaście minut drogi. Znowu liczyła się każda sekunda.

W salonie państwa Pesaturo Jillian odłożyła słuchawkę, chwyciła płaszcz, torebkę i w pośpiechu wrzuciła do niej pojemnik z gazem.

– To szaleństwo – zawyrokowała bez namysłu Toppi. – Nie jesteś policjantką!

– Meg jest w niebezpieczeństwie.

– Policja się tym zajmie.

– Tak jak do tej pory? – Jillian zwróciła się do matki. – Mogę wziąć twój gaz? Nie wiadomo, ile go będę potrzebować.

Libby zmarszczyła brwi. Spojrzała na córkę z wyrzutem.

– Nie mogę po prostu siedzieć i czekać, mamo! Meg mnie potrzebuje. Muszę spróbować.

Libby nie dała się przekonać.

– Na litość boską, chyba nie myślisz, że wpadnę jak opętana do domu Price’a! Już raz coś takiego zrobiłam i wszyscy wiemy, jak się to skończyło! Będę ostrożna. Wymyślę coś… w drodze.

Libby zaczęła się wahać. Jillian pochyliła się i spojrzała matce głęboko w oczy.

– Muszę to zrobić – wyszeptała. – Nie ocaliłam Trishy, nie rozumiesz? Wiem, że też strasznie za nią tęsknisz. Ale ja czuję się winna. Zawiodłam ją i muszę z tym żyć każdego dnia. Tak, on był silniejszy. Tak, powinno się winić gwałciciela, a nie ofiarę. To tak ładnie brzmi. Ale ja tam byłam. Widziałam ją. I… spóźniłam się. Nie uratowałam jej.

Nie chcę stracić następnej drogiej osoby, mamo. Nie chcę stracić ani ciebie, ani Meg, ani Carol. Dlatego muszę to zrobić. Może nie mogę zmienić świata. Ale w końcu zaczynam rozumieć, że trzeba przynajmniej próbować. Proszę, mamo.

Libby sięgnęła do kieszeni. Podała córce pojemnik trzęsącą się dłonią. Spojrzała na Jillian z niepokojem i westchnęła. Jillian wzięła gaz i pocałowała matkę w policzek. A potem odwróciła się i pobiegła do drzwi.

KLUB OCALONYCH

Meg znowu odpłynęła. Była w domu, w różowym pokoiku Molly. Przygotowywały Barbie do wspaniałego ślubu, tylko że tym razem peleryna Puchatka była krwistoczerwona. Meg właśnie zamierzała ją zdjąć, gdy pluszowy łepek misia zmienił się w wykrzywioną w sardonicznym uśmiechu twarz Davida Price’a.

– Tatuś! – wykrzyknęła radośnie Molly.

Meg ocknęła się z krzykiem. Nogi ugięły się pod nią, a ramiona napięły boleśnie. Pośpiesznie postawiła stopy na ubitej ziemi. Jak na ironię poczuła jeszcze większy ból.

Odgłosy. Na górze. Otwieranie drzwi. Odgłos pośpiesznych kroków.

Meg nie potrafiła się opanować. Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego wrócił, a ona cieszyła się z tego. Piekły ją nadgarstki, mrowiły spętane stopy. Nie mogła znieść dotyku klejących się do skóry, mokrych od moczu dżinsów. Miała dość. Chciała stąd wyjść. Pragnęła znowu poczuć się człowiekiem.

Obróciła głowę w stronę schodów i wstrzymała z oczekiwaniem oddech.

Kolejny trzask. Drzwi do piwnicy otworzyły się ze zgrzytem.

– Cześć, kochanie – zawołał radośnie David Price. – Wróciłem!

Pięć przecznic od dawnego domu Griffina Fitz wcisnął hamulec. Buzująca we krwi adrenalina domagała się, by zajechali z piskiem opon przed frontowe drzwi i wpadli do środka, prażąc na wszystkie strony z pistoletów. Rozsądek podpowiadał jednak co innego. Griffin i Waters zaczęli się rozglądać po okolicy w poszukiwaniu Price’a, gdy Fitz ruszył wolno w kierunku domu.

Minęli jedną przecznicę. Potem drugą. Skręcili w trzecią. Zegar tykał, napięcie rosło. Griffin zacisnął pięści. Waters zaczął strzelać palcami.

Ulica była cicha. Zachodzące słońce rozświetlało niebo pomarańczową łuną.

Dojechali do ostatniej przecznicy. Fitz zatrzymał wóz.

– Ile wyjść? – zapytał cicho.

– Trzy. Drzwi od frontu, na patio i klapa do piwnicy.

– Rozdzielamy się – mruknął Waters.

– Musimy być ostrożni – powiedział Griffin. – David ma broń i nie zawaha się użyć Meg jako tarczy. Biorąc pod uwagę okolicę, sytuacja może się pogorszyć.

– Nie możemy wypuścić go z domu – wyszeptał Fitz.

– Tak. Price ma już Meg. Nie wolno dopuścić, żeby dostał się do innego domu i sterroryzował całą rodzinę.

Nikt nie zadał następnego logicznego pytania: w którym momencie poświęcić Meg, by zatrzymać Price’a? Mieli nadzieję, że nie będą musieli rozstrzygać tego dylematu.

– Dobra – powiedział Griffin.

Wysiedli z samochodu, wyciągnęli broń i poszli.

Przybiegli lekarze. Wpadli do pokoju Carol i pochylili się nad jej ciałem. Lewa noga wciąż lekko drgała, prawe ramię trzepotało o prześcieradło. Maszyna piszczała, a lekarze wydawali niezrozumiałe rozkazy pielęgniarkom, które odepchnęły Dana na bok i napełniły wielką strzykawkę.

– Carol, Carol, Carol…

– Musi pan wyjść.

– Ale żona…

– Lekarz wkrótce do pana przyjdzie.

– Carol…

Pielęgniarka energicznie wypchnęła go za drzwi. Przez ścianę wyraźnie słyszał jakieś krzyki lekarzy, piszczenie maszyny, trzepot ręki o prześcieradło.

Dotknął jej. Pogładził Meg po policzku i odgarnął jej włosy. Odwróciła z obrzydzeniem głowę, ale nie mogła uciec. Na samym początku zdjął opaskę z jej oczu.

– Jak miło cię widzieć – oświadczył David. Ostry blask żarówki uderzył ją w oczy. – Wyrosłaś – powiedział. – Jaka szkoda.

Powiódł palcem po jej ramieniu, a potem uniósł go do ust i oblizał krew.

– Widzę, że nie traciłaś czasu. Spójrz, jak się poraniłaś. I wszystko na nic. Ale miło, że próbowałaś. Czy Ronnie uprzedził cię o mojej wizycie, Meg? Czy to dla mnie tak się urządziłaś?

Wciąż miała zakneblowane usta, więc nawet nie próbowała odpowiedzieć.

– Cóż, obawiam się, że nie możemy dłużej zwlekać – oświadczył David. – Najpierw zdejmę cię z tego haka, a potem trochę się zabawimy.

Meg przyjrzała mu się zmęczonym wzrokiem. Z pasa jego spodni wystawała rączka pistoletu. Na koszuli i policzku widniały czerwone plamy. W powietrzu unosił się smród prochu. Wiedziała, co to znaczy.