David wrzasnął na całe gardło i natarł…
Griffin wyciągnął zza pleców pistolet i strzelił mu w pierś. Najpierw raz, potem drugi i trzeci. David Price padł na podłogę. I już nie wstał.
Trzydzieści sekund później do pokoju wszedł Fitz, który pilnował na korytarzu Meg. Pochylił się nad ciałem Davida, stwierdził brak pulsu i podniósł wzrok na Griffina.
– Świetnie to rozegrałeś – zauważył ponuro.
– Nauczyłem się od samego mistrza – odrzekł Griffin.
Wyszedł na zewnątrz, Fitz i Meg za nim. Karetki już stały przed domem, migały światła, wyły syreny. Zabawne, że nie słyszał, jak nadjeżdżały. W sypialni na górze świat był taki mały, ograniczał się tylko do Davida Price’a i jego własnej przeszłości.
Zza domu wyłoniła się Jillian. Właśnie wróciła z drugiego końca podwórza, dokąd pobiegła, udając uciekającą Meg Pesaturo. Miała rumiane policzki, rozwiane włosy, jej ubranie było poplamione krwią. Pomyślał, że nigdy nie wyglądała lepiej. Spojrzała na niego z uniesioną głową. Otwarcie i z dumą. Meg podbiegła do niej i rzuciła jej się na szyję. Jillian przytuliła ją mocno, głaszcząc jej włosy.
Griffin podszedł do karetki, do której właśnie ładowano leżącego na noszach Watersa. Mike miał na twarzy maskę tlenową, ale był przytomny.
– Co z nim? – zapytał Griffin.
– Musimy go zawieść do szpitala – odpowiedział sanitariusz.
– Zaopiekujcie się nim dobrze.
– Oczywiście.
– Mike…
Waters spróbował unieść kciuk. Po chwili nosze zostały załadowane. Zatrzasnęły się drzwiczki i karetka ruszyła.
Nadjechały policyjne radiowozy. Jeszcze więcej migających świateł, jeszcze głośniejsze wycie syren.
Griffin stał pośrodku chaosu swojej dawnej okolicy, swojego dawnego życia. Spojrzał na Meg. Na Jillian. Popatrzył w okno sypialni na piętrze, gdzie leżały teraz zwłoki Davida Price’a. I wyszeptał:
– Kocham cię, Cindy.
Dan siedział zgarbiony w poczekalni oddziału intensywnej terapii i przeczesywał nerwowo włosy. Minęło trzydzieści minut.
Otworzyły się drzwi. Dan podniósł wzrok na ubranego w biały fartuch lekarza.
– Żona chce się z panem widzieć.
– Słucham?
– Pańska żona… nieźle nas wystraszyła. Na szczęście udało nam się ją uratować. Ale najważniejsze, że odzyskała w końcu przytomność.
– Co?
– Czy chce się pan z nią zobaczyć, panie Rosen?
– Tak, tak.
Dan przeszedł przez korytarz. Wszedł do pokoju. W szpitalnym łóżku leżała blada, lecz przytomna Carol. Nagle nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nie potrafił się ruszyć.
– Kochanie – wyszeptał.
– Usłyszałam twój głos.
– O Boże, myślałem, że cię straciłem.
– Usłyszałam twój głos. Powiedziałeś, że mnie kochasz.
– Bo kocham, Carol. Naprawdę. Nigdy nie kochałem innej kobiety. Uwierz mi. Popełniłem wiele błędów, ale nigdy, nigdy nie przestałem cię kochać.
– Dan?
W końcu udało mu się ruszyć. Podszedł nieśmiało do łóżka. Teraz była przytomna, pamiętała wszystko, co zrobił. Ile razy ją zawiódł. Była przytomna, a on nie był dobrym mężem i…
Carol wzięła go za rękę.
– Dan – szepnęła. – Ja też cię kocham.
EPILOG: JILLIAN, CAROL I MEG
– A co z tą szafą? Pod młotek czy zostaje? – Pod młotek.
– A lampka?
– Z całą pewnością pod młotek.
– No, nie wiem. Mnie się nawet podoba – odezwała się Meg. Carol przewróciła oczami i spojrzała na Jillian w poszukiwaniu poparcia.
– Taka lampa nie pasuje do pokoju w akademiku – powiedziała Jillian do Meg. – Spójrz tylko na te złote girlandy.
– Bzdura, wszystko pasuje do pufiastych taboretów i prostego, nowoczesnego biurka. O ile się nie mylę, to się nazywa eklektyzm – zaprotestowała Meg, ale mimo to posłusznie przyczepiła do lampy karteczkę z numerkiem. Już od dwóch godzin próbowała wybrać coś z rzeczy, które Dan i Carol wystawiali na aukcję. Na szczęście większość ciężkich antycznych mebli nie zmieściłaby się w pokoju akademika Providence College, do którego Meg wkrótce się przeprowadzała.
– Następny pokój? – zapytała Jillian.
– Tak – zgodziła się Carol.
– Na pewno?
– Na pewno.
Wszystkie trzy wyszły z sypialni i ruszyły w głąb korytarza. Mijając schody, usłyszały dobiegające z dołu głosy ich rodzin. Dan i Tom zajmowali się porządkowaniem narzędzi w piwnicy, ale Laurie, Toppi i Libby okupowały kuchnię. Kiedy Jillian ostatnio tam zaglądała, zatrudniły Griffina do pozdejmowania wszystkich naczyń z najwyższych półek. Gdy tylko włożył jakiś talerz do jednego pudełka, natychmiast prosiły, żeby przełożył go do innego. Wtedy Griffin ruszał filuternie brwiami i puszczał oko do Molly, a następnie robił, co mu kazano. Molly świetnie się przy tym bawiła i nawet teraz na piętrze słychać było jej radosne wybuchy śmiechu, gdy Griffin wykonywał swoją najnowszą herkulejską pracę.
Molly miała się ostatnio doskonale i zadawała zaskakująco mało pytań na temat dziwnej wycieczki do parku przed sześcioma miesiącami. Za to Meg była bledsza, wyraźnie schudła. Fizycznie zdążyła już dojść do siebie po porwaniu, podobnie jak detektyw Waters. Lecz odzyskawszy pamięć, zaczęła mieć koszmary, nocne ataki paniki. Z trudem, bo z trudem, ale jednak sobie radziła. Na ostatnim spotkaniu Klubu Ocalonych powiedziała Jillian i Carol, że odzyskała swoje życie i nie zamierza unikać związanych z nim problemów. W przyszłym miesiącu miała wrócić do college’u, żeby zdobyć dyplom. Ojciec wciąż starał się wynegocjować prawo do dzwonienia do niej każdego wieczoru i możliwość wynajęcia uzbrojonej ochrony, ale tego można się było spodziewać. Poza tym na swój sposób Tom był naprawdę uroczy.
Jillian, Carol i Meg stanęły przed zamkniętymi drzwiami na końcu korytarza. Ostatni pokój do obejrzenia. Ten pokój.
– Na pewno chcesz tam wejść? – zapytała znowu Jillian. – Meg i ja możemy to zrobić za ciebie.
– Dan też mi to zaproponował – wyszeptała Carol.
– Może powinnaś się zgodzić.
– Zastanawiałam się nad tym. Wiem, że chciałby mi bardziej pomagać.
Jillian i Meg nic nie powiedziały. Carol potrząsnęła głową.
– Odpowiem wam tak samo jak jemu. Powinnam to zrobić. W końcu to tylko zwykły pokój. I to w domu, który nawet już do mnie nie należy. Nowi właściciele wprowadzają się za tydzień. Wniosą tu własne meble, własne marzenia. Jeżeli oni mogą sobie z tym pokojem poradzić, to ja też mogę.
Jillian wątpiłaby istotnie tak było, ale uznała, że nie powinna tego mówić. Otworzyła drzwi do zakurzonego, mrocznego pokoju, a potem dała Carol chwilę na zebranie sił.
Sypialnia nie była używana od ponad półtora roku. Powietrze pachniało stęchlizną, rogi ścian pokrywały wielkie, misternie utkane pajęczyny, na podłogowych deskach zalegała gruba warstwa kurzu. Duchy przeszłości doskonale pasowały do tego miejsca. Jillian spojrzała na kute z żelaza małżeńskie łóżko i po raz pierwszy naprawdę zrozumiała, co Carol musiała przeżyć. Wyobrażała sobie mężczyznę wkradającego, się przez okno pod osłoną nocy. Mężczyznę bijącego, kneblującego, wiążącego jej ciało. Kobietę, która krzyczy, a mimo to nie wydaje z siebie żadnego głosu.