Miała wrażenie, że współbiesiadnicy przeszywają ją spojrzeniami i wydawało jej się, że wszyscy wiedzą o jej wstydzie i pragnieniu i widzą je.
Podniosła się gwałtownie, odsuwając krzesło do tyłu. Krew w niej się burzyła, a w głowie czuła zamęt.
– Idę się odświeżyć – wyszeptała do teściowej.
– Widzę, że jesteś zmieszana – powiedziała Anna tonem nagany.
– To gorąco – usprawiedliwiła się.
– I wino – wtrącił się Tony w jej obronie.
– I któż wie, co jeszcze – strzeliła w ciemno staruszka.
– Czy zechcielibyście pójść ze mną, mamo? – poprosiła.
– Ja się czuję świetnie – odpowiedziała ze zwykłym spokojem.
Addolorata i Tony wymienili spojrzenie pełne wstydu i pożądania. On stawał się coraz bardziej nieostrożny, ona zmuszona była uciekać się do tysiąca niebezpiecznych wybiegów, aby powstrzymać jego natarczywość i własną słabość.
Kiedy Anna podjęła żywą rozmowę w dialekcie ze swoim sąsiadem przy stole, starszym panem, Addolorata skierowała się do toalety. Szła w butach na wysokich obcasach, kołysząc biodrami. Walczyło w niej pragnienie oddania się mężczyźnie, którego zawsze pożądała, z potrzebą respektowania małżeńskiej umowy z Calogero, ojcem jej dzieci. Była to sytuacja nieprzyjemna i przykra, która ciągnęła się już od pewnego czasu.
Na razie Addolorata była jedyną osobą, która wiedziała, że to przyjęcie, prezenty, praca męża to były jedynie podarunki dla niej. Tony Croce nie mógł bez niej żyć. Nabrała zimnej wody w ręce i zanurzyła w niej rozognioną twarz, odczuwając chwilową ulgę. Czasami pragnęła, aby mąż odkrył prawdę. Musiałaby ponieść konsekwencje, nawet poważne, ale uwolniłaby się od poczucia winy, która coraz bardziej jej ciążyła. Wyszła z toalety na korytarz przesiąknięty kuchennymi zapachami. Addolorata lubiła dobrze zjeść, ale nienawidziła woni sosów i zup, charakterystycznej dla biednych domostw i restauracyjnych kuchni. Mieszkała w najgorszej części Brooklynu i był to i tak duży krok naprzód w porównaniu z rozwalającym się domem w Castellammare, w którym mieszkała do dwudziestego roku życia.
Czyjaś ręka chwyciła ją mocno i wciągnęła do pokoiku będącego czymś pośrednim między magazynem a biurem.
– Nie mogłem zamienić z tobą nawet słowa – wychrypiał Tony w jej włosy, tuląc ją do siebie.
– Zrobiłeś coś innego – odpowiedziała Addolorata, przypominając przyczynę jej nagłego odejścia od stołu.
Tony zamknął kopniakiem drzwi, na których widniała tabliczka „privé” i wsunął jej rękę za dekolt. Addolorata poczuła nabrzmiały członek mężczyzny na swoim brzuchu i nie mogła powstrzymać dreszczu rozkoszy.
– Tony, sprowadzisz na nas kłopoty – ostrzegła go drżącym głosem.
On tymczasem, nie zważając na jej słabe protesty, wydobył jej pierś i łakomie całował nabrzmiały sutek, szukając ręką jej najbardziej intymnych miejsc.
Od jak dawna trwała ta gra, która ich ogłupiała i nie zaspokajała? Po raz pierwszy mógł ją posiąść wśród oliwek w Castellammare del Golfo pod osłoną murku dzielącego ich ziemie. Ona miała osiemnaście lat, on dwadzieścia. Krążyli wokół siebie pożerając się oczami od czasów, gdy ona skończyła trzynaście lat, a on piętnaście. Było lato. Antonio Croce wspinał się od strony plaży. Addolorata w te ciepłe popołudniowe godziny wracała z domu Mancuso, ludzi bogatych i szanowanych, dla których prała i prasowała.
Podobał jej się ten kuzyn o śmiejących się oczach, beztroskim uśmiechu, lśniących włosach, skórze pociemniałej od słońca, szczupły i silny jak byk. Podobał jej się i pragnęła go pomimo łączącego ich pokrewieństwa, przesądów, gotowa naruszyć normy społeczne. Wtedy nie czuła się winna i była gotowa ofiarować mu swoją wspaniałą, gorącą młodość. Położyli się na trawie. Wdychała w ekstazie zapach soli morskiej na jego piersi i podziwiała jego członek – wzwiedziony, nabrzmiały, błyszczący; pieściła go delikatnie, zawierał esencję życia, której pragnęła dla siebie. Pośpiesznie podciągnęła wąską spódnicę i walczyła z majtkami, kiedy kuzyn powstrzymał ją.
– Poprzestańmy na tym, Addolorata – powiedział pochylając się nad nią i muskając pieszczotliwie jej nadąsane usta.
– Dlaczego? – zbuntowała się. Zbierało jej się na płacz z upokorzenia.
– Ponieważ kocham cię – podsumował – i muszę cię szanować.
– Ale ja nie chcę być szanowana – prowokowała. – Wiesz dobrze, że mój ojciec nigdy nie odda mnie tobie, jeśli nie postawimy go przed faktem dokonanym.
– A ja nie chcę cię tak. Chcę cię zaprowadzić do ołtarza. Jestem nierobem, to prawda, ale mam swoje zasady. Nie mógłbym cię poślubić, gdybym teraz cię wziął – był posłuszny logice, którą Addolorata znała bardzo dobrze.
– To nasza historia na tym się kończy – spuściła głowę, współczując mu z powodu jego naiwności.
Sześć miesięcy później Addolorata została żoną Calogero Pertinace, dobrego chłopaka narzuconego jej przez rodziców. W dniu jej ślubu Tony Croce wsiadał na statek, który miał go zawieźć do Stanów Zjednoczonych. Był to rok 1936. Później wydarzyło się wiele rzeczy. Tony przebił się, jego zasady moralnie zmieniły się. Sprowadził ją wraz z rodziną do Ameryki. I wreszcie, po tylu latach, w tym obskurnym pokoiku, na stojąco, drżąc jak sztubak przeżywający swoją pierwszą przygodę seksualną, posiadł Addoloratę, która mu się poddawała, biorąc go w siebie tak, jakby byli jeszcze na tej trawie wśród drzew oliwnych, jakby miała osiemnaście lat, a on był jej pierwszym mężczyzną. Teraz Addolorata miała trzydzieści dwa lata, była poślubiona innemu i właśnie tego dnia jej dzieci przystąpiły do pierwszej komunii.
– Bóg nas za to pokarze – wyszeptała, kiedy Tony wyszedł z niej, a rozkosz i pożądanie jeszcze ich nie opuściły.
– Nie mów głupstw, Addolorata – upomniał ją z brutalną czułością, obejmując ją tak, jakby obejmował cały świat. – Tym razem ja porozmawiam z tym durniem, twoim mężem. Będzie musiał to przemyśleć i ustąpić. Ponieważ zdecydowałem się wziąć to, co do mnie należy. Już ja to załatwię. Musi ustąpić.
2
Wiatr znad oceanu poderwał do góry biały welon Nancy i rozwiał ciemną czuprynę Sala. Rodzeństwo doszło do Fifth Avenue przechodząc przez Times Square. Szli szybkim krokiem, pyszni jak paw w swoich świątecznych ubrankach. Nancy niosła paczuszkę z kawałkiem tortu dla ojca. Dzieci były dumne i zdawały sobie sprawę, że zwracają powszechną uwagę, choć w tej części miasta ludzie byli przyzwyczajeni do niezwykłych zjawisk i niczemu się nie dziwili. Przejechał patrol konnej policji, zwierzęta pobrudziły asfalt. Sal szturchnął siostrę.
– Tutaj przydałaby się babcia – uśmiechnął się złośliwie.
– Z fartucha zrobiłaby worek i poszłaby zbierać ten „skarb” – odpowiedziała Nancy myśląc o wielkich donicach z bazylią i geranium, ustawionych na schodach przeciwpożarowych kamienicy w Brooklynie. Staruszka nawoziła je, kiedy trafiała się okazja, odchodami tych nielicznych koni, które jeszcze czasami przejeżdżały przez ich dzielnicę.
Niedzielny dzień w sercu Manhattanu, gdzie na wystawach wyłożone było wszystko, co najlepsze w świecie, był pełen spokojnej powagi. Nancy dokonała przeglądu wystaw Saksa i skręcała się z zawiści, myśląc o wychodzących z modnego domu towarowego dziewczynkach obwieszonych paczkami i paczuszkami.
– To dla bogatych Amerykanów – powiedział Sal zachęcając ją do ruszenia się z miejsca.
Dopiero niedawno zniknęły z twarzy chłopca ślady zaciętej walki z bandą zbuntowanych rówieśników z Sheepshead Bay, którzy szydzili z niego nazywając go little wop.