– Sprawiają, że masz nieodparty urok – odparowała.
– Za dużo mówisz, księżniczko – skarcił ją.
Usiedli na kanapie w saloniku, który towarzystwo lotnicze oddało im do dyspozycji.
Samolot z Los Angeles miał dwie godziny postoju przed odlotem do Rzymu. Rzadko mieli tyle czasu dla siebie.
– Naprawdę – stwierdziła z przekonaniem. – Jesteś w dobrej formie.
– Dosyć kłamstw – upomniał ją. – Opowiadaj o sobie.
Była w nim czułość i delikatność, o które nie podejrzewano by tego mężczyzny o twarzy doświadczonego trudami afrykańskiego bożka. Nancy pogłaskała palcem jego zmiażdżony nos.
– Ja też się starzeję, José – stwierdziła. – Ale nie skarżę się.
Rozmowa o ich wyglądzie fizycznym miała w tym momencie oddalić ból bliskiego rozstania.
Nancy, gdyby tylko mogła, ofiarowałaby mu się jeszcze raz, aby czuć w sobie jego słodką męskość.
José, gdyby się odważył, jeszcze raz by ją posiadł, tak bardzo jej pragnął.
Weszła hostessa, popychając przed sobą wózek ze srebrnym dzbankiem kawy, kanapkami, ciasteczkami i owocami. Uśmiechnęła się, przysunęła wózek do kanapy, pożegnała uprzejmie i wyszła umożliwiając im swobodną rozmowę.
– Czego się napijesz? – zaprosił ją wskazując na te wszystkie dobra.
– Kawy – czarnej, gorzkiej i gorącej. – Jestem na diecie. A ty?
– Szklankę wody. Problemy z sercem – powiedział.
– Co ci dolega? – zaniepokoiła się Nancy.
– Wygląda na to, że ta stara pompa zmęczyła się – uśmiechnął się i lekko uderzył ręką w lewą stronę klatki piersiowej. – Nic poważnego – zapewnił.
– Dlaczego teraz odchodzisz? – zapytała.
– Tutaj przeszkadzałbym ci. Mamy przecież dom i ziemię na Sycylii. Nie pamiętasz? Nikt się tym nigdy nie zajmował. Wieś dobrze mi zrobi na serce.
– Masz już swoje ranczo w Kalifornii – zaoponowała. – Dlaczego odchodzisz, José? Chcę znać całą prawdę.
– Prawdę i tylko prawdę. Przysięgam – wyrecytował rytualną formułkę. – Rzecz polega na tym, że postanowiłaś zrobić duży krok naprzód. Przeciwnicy będą grzebać bezlitośnie w twojej przeszłości. Prasa i network rozszaleją się. Pewne jak w banku, że nie daliby mi spokoju. Te polityczne i dziennikarskie potyczki to nie moja sprawa. To twoja. Eks-mąż o burzliwej, nie zawsze jasnej przeszłości, w szafie przyszłego syndyka Nowego Jorku – to zły interes.
– Byliśmy małżeństwem dwadzieścia sześć lat temu. Dla nikogo nie jest to tajemnicą. Odkrywaliby rzeczy znane, wyważaliby otwarte drzwi.
– Byłoby lepiej, gdybyś tego nie zrobiła, księżniczko. A ja powinienem był mieć dość zdrowego rozsądku, żeby do tego nie dopuścić – zrzędził José.
Nancy wypiła łyk ciepłej kawy.
– Zrobiłabym to także dzisiaj – stwierdziła z przekonaniem.
– Twój mąż nie byłby z tobą zgodny w tej sprawie – zadrwił.
– On wie, że byłeś cudownym ojcem dla mojego syna i cennym towarzyszem życia dla mnie. Drogi, uroczy, śmieszny, niezręczny, kochany José – jej głos zdradzał wzruszenie, gdy przytulała się do niego.
– Jesteś naprawdę wspaniałą kobietą – zagrzmiał. – Wierzę, że nikt bardziej niż ty nie zasłużył na fotel syndyka tego miasta.
– Będę potrzebowała masy głosów – zaniepokoiła się.
– Będziesz je miała. Mamy wiele powiązań, jest wielu przyjaciół. Nie opuszczą cię.
– To będzie ostra walka – stwierdziła Nancy pozwalając, aby kołysał ją jak dziecko. – Jeszcze się nie zaczęła, a już grzmią armaty. A ja się boję, José.
– Wszystko będzie dobrze. Nie bój się – pocieszał. Znał siłę i determinację Nancy. – Pamiętaj tylko, żeby zawsze mówić prawdę – polecił jej. – Prawdę. Nigdy nie zapominaj o tym.
– Będę pamiętała – obiecała opierając czoło o jego ramię.
W chwilę później pożegnali się i kiedy Nancy zobaczyła go, jak znika za automatycznymi drzwiami, poczuła się strasznie osamotniona.
3
To Pete, najmłodszy syn, zapowiedział powrót ojca. Pierwsze cienie wieczora kładły się już na ładnych domkach dzielnicy willowej, niebieskie jeszcze niebo przeciął odważnie duży samolot. Pete rozpoznał dźwięk silnika forda w momencie, gdy samochód wyjechał zza rogu i skręcił powoli w drogę prowadzącą do domu.
– Tata jedzie – obwieściło podekscytowane dziecko, wbiegając do salonu.
Buck, duży owczarek alzacki, zaczął radośnie skomleć, ale zanim wybuchnął głośnym szczekaniem, Muriel rozkazała:
– Uspokójcie psa, albo niespodzianka się nie uda.
Pete rzucił się na Bucka i ujeżdżając go jak kowboj na rodeo, zmusił do milczenia. Dziecko i pies znalazły się na dywanie z nogami i łapami w górze. Muriel przymknęła drzwi pokoju, zgasiła światło i rozkazała dzieciom cicho siedzieć.
– Nie chcę słyszeć nawet muchy – nakazała.
Nawet świszczenie chorej na rozedmę płucną babci i sapanie psa ucichły. Zapanowała absolutna cisza. Silnik forda zgasł, trzasnęły drzwiczki i na ścieżce rozbrzmiały przytłumione trawą męskie kroki.
Klamka poruszyła się cicho, drzwi się otworzyły i natychmiast w holu rozległ się głos Arthura.
– Muriel, Pete, Guendalina, Harrison, Buck. Hej, jest tam kto!
Muriel, sympatyczna trzydziestopięciolatka o łagodnych oczach i włosach koloru zboża, obciągnęła na biodrach obcisłą sukienkę sprzed roku, która w ostatnich miesiącach stała się zdecydowanie za ciasna.
A niech to diabli, utyła! Po tej uroczystości zacznie się odchudzać.
Guendalina trzymała już rękę na wyłączniku światła.
– Guendy, bądź gotowa. Pozwól tacie otworzyć drzwi i wtedy zapal światło – szepnęła Muriel.
Eksplozja światła rozświetliła ozdoby świąteczne, zalśniło srebro, zatriumfowały kolorowe potrawy piętrzące się na tacach ułożonych na białym obrusie obszytym złotą nitką, a dzieci, żona i kochana matka zaintonowały „Happy birthday”; rozrzewniło to mężczyznę.
Arthurowi Beam udało się powstrzymać łzy, ale nic nie mógł poradzić na to, że podejrzanie błyszczały mu oczy. Ale czemuż miałby się wstydzić wzruszenia? Rodzina to wspaniała rzecz! Uścisnął Muriel, a dzieci otoczyły go hałaśliwą gromadką.
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – złożyła mu życzenia, podziwiając tego pięknego i fascynującego męża, ojca jej dzieci, mężczyznę, który nigdy jej nie skrzywdził i który zawsze, nawet w sytuacjach najbardziej intymnych, szanował ją.
Arthur uściskał również starą matkę siedzącą w fotelu; pochylił się ku niej, aby mogła go pocałować.
– Niech Bóg cię błogosławi, chłopcze – wyszeptała. – Dziś kończysz czterdzieści lat, ale dla mnie zawsze będziesz moim dzieckiem.
– Moja młoda, czarująca mama – schlebiał jej przytulając do siebie. Rzadko było mu dane przeżywać tak intensywnie szczęście. Arthur wzruszył się prezentami od dzieci, pogratulował Muriel wyboru złotych spinek, podziwiał wrażliwość matki, która przygotowała dla niego wspaniałą poduszkę. Zjadł ze smakiem kolację, odrywany często do telefonu. To krewni z Oregonu i Nebraski składali mu życzenia. Beamowie byli rozrzuceni po całych Stanach, a Arthur reprezentował interesy wielu z nich. Kierował mądrze i odważnie Beam amp; Cooper Inc. jako ich prokurent. Podczas ostatnich dwóch lat zwiększył znacznie obroty, uzyskując akceptację akcjonariuszy i ich nieograniczone zaufanie. Parę miesięcy temu mógł sobie pozwolić na zakup działki w Connecticut, gdzie rozpoczął budowę willi. Miał zamiar w ciągu roku opuścić Queens i przenieść się do nowej rezydencji, bardziej odpowiadającej jego nowej pozycji poważnego biznesmena.