Выбрать главу

4

Najbliższym miastem, w którym czas jeszcze płynął, była stolica powiatu. Poznałem krąg lokalnej inteligencji: zastępcę dyrektora Domu Kultury, młodą kierowniczkę miejskiej biblioteki, chirurga z tutejszego szpitala, pielęgniarkę, dwie nauczycielki (rysunku i historii), dziennikarza gazety „Droga Lenina” i paru innych.

Z zaskoczeniem — choć właściwie nie powinno mnie to dziwić — odkryłem, że mają swój własny „Wigwam”, tutejsi dysydenci spotykali się w wielkiej chacie zastępcy dyrektora. Ten sam sprzeciw wobec reżimu podgrzewał ich dyskusje. Tyle że, podczas gdy my, w Leningradzie, piętnowaliśmy przede wszystkim Kremlowskie zoo i jego dinozaury, tutaj potworami do obalenia byli sekretarz lokalnego komitetu partii i redaktor naczelny „Drogi Lenina”. Podczas późnonocnych i solidnie zakrapianych debat tego ostatniego porównywano wręcz do Goebbelsa…

Mnie przypadła w udziale pozycja zaiste godna pozazdroszczenia: przyjechałem z intelektualnej stolicy kraju, z jedynego prawdziwie europejskiego miasta imperium, byłem zatem prawie człowiekiem Zachodu. Moja rola na tutejszych wieczorkach przypominała tę, jaką dziennikarz amerykański odgrywał w naszym leningradzkim Wigwamie. Wszelkie inscenizacje kontestacyjne i miłosne domagały się mojego uznania. Któregoś razu (dziennikarz porównywał właśnie naczelnego do Goebbelsa) pomyślałem złośliwie, że niestety nie mogę im ofiarować prezerwatyw o smaku egzotycznych owoców.

Byłem jedynie figurantem Zachodu.

Pod koniec września co wieczór szykowałem się do wyjazdu z Mirnoje następnego ranka. I zostawałem. Wmawiałem sobie, że koniecznie muszę doczekać do ceremonii zaślubin, którą starowiny obiecały odtworzyć dla mnie któregoś dnia.

— Jaka szkoda — mówiły — że Anny nie ma już wśród nas. Co za strata, to ona była naszą solistką. My znamy jedynie refreny.

Sama ceremonia, według nich ściśle związana z tym regionem, była prosta. Narzeczony zawoził swą wybrankę na wzgórze, gdzie znajdował się kościół, kariolką, jeśli droga na wyspę była przejezdna, łodzią, jeśli wezbrana woda zalewała łąki. W tamtą stronę sam powoził bądź wiosłował, w drodze powrotnej proponował młodej małżonce wspólne prowadzenie. „Dopóki nie wysłucham śpiewów towarzyszących obrzędom, nie mogę wyjechać…”. Często tak właśnie usiłowałem się usprawiedliwiać.

Aż do tamtego dnia, być może. Gęsta mgła, niewyraźna sylwetka kobiety stojącej w łodzi. Wiera wracała do wioski. Chwyciłem krawędź długiego wiosła, które mi podała, pomogłem jej wyciągnąć dziób łodzi na gliniasty brzeg. I w tej spowijającej nas lodowatej mgle poczułem, że drewno wiosła zachowało ciepło jej dłoni. Jeszcze nigdy ta kobieta nie wydawała mi się tak bliska.

Następnego dnia, wciąż w tej wełnistej ślepocie mgły, Otar, którego złapałem na autostopie przy wyjeździe ze stolicy powiatu, zabłądził. Chciał mi pokazać opustoszałą wioskę, drewniany kościółek, ale kiedy zjechaliśmy z głównej drogi, znaleźliśmy się w zbitej kosmatej bieli, którą od czasu do czasu przeszywała jakaś gałąź i smagała przednią szybę. Koła ciężarówki buksowały, wymykały się spod kontroli, drążąc coraz głębsze koleiny, bryzgało błoto. Zawracaliśmy, cofaliśmy, posuwaliśmy się naprzód po omacku, ale wszędzie zdawał się rozciągać ten sam nasączony wodą torf. Drzewa wyłaniały się przed nami z uporem sennych mar.

W końcu Otar wyłączył silnik, wysiadł, zniknął, a po upływie minuty wrócił.

— Nie, w takiej zupie lepiej się nie ruszać. Odszedłem może na dwa metry i straciłem z oczu ciężarówkę… Raczej sobie golnijmy. I poczekajmy, przed wieczorem zerwie się wiatr…

Piliśmy, najpierw obaliliśmy pół butelki wódki, którą Otar trzymał pod siedzeniem, następnie butelkę gruzińskiego wina, „tylko dlatego, że jesteś facetem, który potrafi słuchać”, podkreślił. Zmierzch zabarwił mgłę na szaroniebiesko i to zaciemnienie przyjemnie harmonizowało z naszym pijaństwem. Swoim zwyczajem Otar mówił o kobietach, ale przeszkodziło mu pojawienie się — ostrożne i połączone z czujnym niuchaniem — czterech dzików: matki z trzema małymi. Na pewno one też zabłądziły w tej mroźnej, osadzającej się szronem bieli. Obwąchały koła ciężarówki, po czym rzuciły się do ucieczki, gnane naszymi wybuchami śmiechu.

— A, właśnie, znam jedną historyjkę o świniach — zagaił Otar. — Naprawdę świński dowcip. Rosjanin, Gruzin i Azer wracają do swojej wioski po tęgiej popijawie. I nagle ogromna maciora przebiega im drogę i ucieka. Chce się przecisnąć dziurą w ogrodzeniu, ale jej tłusty zadek zostaje zaklinowany. Maciora wierzga, piszczy, wywija ogonem. Rosjanin spogląda na ten gruby tyłek i mówi: „Ach, gdyby to była Sophia Loren!”. Gruzin wzdycha: „Ach, gdyby to była żona mojego sąsiada!”. A Azer ślini się i jęczy: „Ach, gdyby to była noc!”. Cha! cha! cha!..

Nasz śmiech mógłby wypłoszyć wszystkie dziki z lasu, ale potem, gdyśmy się już uspokoili, Otar długo milczał, powodowany tą pijacką intuicją, co nagle każe nam wykryć w naszej wesołości pewien fałsz i człowiek się zasępia, pogrąża w bólu istnienia, który dopada go niespodziewanie z ogromną siłą.

Mgła rozproszyła się. Może sto metrów od podszycia lasu, gdzieśmy ugrzęźli, zarysowało się skrzyżowanie dróg, słup ze skrzynką na listy i niewielką tabliczką z nazwą Mirnoje powyżej. W świetle zachodzącego słońca, matowionym jeszcze smugami mgły, napis zdawał się wyłaniać z nicości, niczym drogowskaz w chaosie opustoszałej planety.

Już miałem wysiąść, kiedy Otar zaczął mówić głosem głuchym i smutnym, o jaki nigdy bym go nie podejrzewał:

— Chcę ci dać pewną radę, jesteś młody, może ci się przydać. W miłości zachowuj się jak ten wieprz Azer. Tak, żeby nie cierpieć, trzeba być wieprzem. Widzisz kobitkę, przelecisz ją i przechodzisz do następnej. A przede wszystkim nie próbuj się zakochiwać. Ja spróbowałem i zarobiłem sześć lat w obozie. To ona, moja pieprzona ukochana, żeby ją tak wydymało sto razy dziennie, mnie zdradziła, to ona doniosła, że handluję skórami i futrami. Sześć lat w obozie i cztery lata na zwolnieniu warunkowym w tej północnej brei. Dziesięć lat życia do tyłu. Ale teraz, basta! Z kobietami jestem wieprzem, bo one są maciory, jedna w drugą. Wbijasz się w taką, robisz swoje, a potem pytasz: na którą teraz kolej? — Umilkł, po czym uśmiechnął się kwaśno. — Ty jesteś artysta, trzeba ci piękna i czułości. Ale jedno musisz pamiętać: wszystkie kobiety to maciory, które utknęły w dziurze w płocie. A te, które takie nie są, cierpią. Jak ona… Jak Wiera.

Odjechał z impetem, woda wzburzyła się w koleinach, po czym znów opadła, odbijając łunę zachodu.

W oddali, pod żurawiem studni, ujrzałem Wierę. Długie wątki mgły, szkarłatny blask zachodzącego słońca, głęboka cisza i ta kobieta, zupełnie nieświadoma słów, które właśnie padły.

Tym, co mnie trzymało w Mirnoje, było może poczucie szczególnego wyobcowania, jakiego nigdy przedtem nie doznawałem tak intensywnie. W tym poczasie, w jakim trwała wioska, rzeczy i istoty żyjące zdawały się wyzwalać ze swej użyteczności i zaczynały być kochane za samą swą obecność pod tym północnym niebem.