Выбрать главу

– To pewnie tylko legenda – rzekł gospodarz. – Ale odnosimy się do niej z respektem.

– No to opowiedzże nam – nalegał Diderik Swerd, a lekceważące rozbawienie w jego głosie nie uszło uwagi chłopa.

Poza kręgiem zgromadzonych przy ogniu siedział w cieniu trzeci z podróżnych i nie odzywał się ani słowem. Jakby w ten sposób chciał podkreślić swój niższy status, a jeszcze bardziej pogardliwy stosunek Diderika Swerda do siebie.

Gospodarz zaczął nareszcie swoją opowieść:

– Miało się to jakoby wydarzyć w czasach, kiedy Dalarna nawracana była na wiarę chrześcijańską. Waszmościowie powinni wiedzieć, że Dalarneńczycy nie chcieli przyjmować nowej wiary dobrowolnie. I, rzecz jasna, pogańskie przesądy były najbardziej zakorzenione właśnie w odległych osadach na pustkowiach.

– O, tak, nietrudno mi w to uwierzyć – rzekł pastor z nienawiścią”.

Andre uśmiechnął się mimo woli.

Mamy więc nową legendę opowiadaną w ramach innej legendy. Nieźle! Wydarzenia cofają się jeszcze bardziej w czasie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że mi się to wszystko nie pomiesza i zdołam prześledzić akcję we właściwym porządku.

Sprawa interesowała go jednak coraz bardziej. Ogromnie był też ciekaw, co się stało w Vargaby.

„ – Przybyli tedy wysłańcy Pana do Vargaby, niosąc krzyż i psałterz, a tam panowało pogaństwo bardziej zatwardziałe, niż sobie to można wyobrazić – opowiadał chłop.

Jego małżonka wróciła właśnie do izby i słyszała ostatnie słowa.

– Uff – skrzywiła się niechętnie. – A jednak chcesz o tym gadać, ojciec?

– Chcieliśmy się dowiedzieć wszystkiego – odparł pastor gniewnie. – Domyślam się, że wydarzenia mogły mieć miejsce gdzieś na początku dwunastego stulecia. Wiadomo bowiem, że odległe rejony Dalarna i Harjedalen długo stawiały opór chrześcijaństwu. Przeklęci poganie!

– Nie nasza rzecz sądzić, jak tam było – rzekł gospodarz pojednawczo. – W każdym razie utrzymała się tam władza feudalna. Jeden chłop był właścicielem niemal całej wsi, a pozostali byli jego podwładnymi, traktował ich jak niewolników. Nazywał się podobno Vret Joar Jonsson. Potężny to był mąż. Włosy i zarost otaczały niby chmura jego twarz jak wyciętą w kamieniu. Vret Joar Jonsson miał jedną przypadłość, czy też można by powiedzieć: namiętność. Kochał dziewice.

– O, a któż ich nie kocha? – zachichotał obleśnie Diderik.

– Możliwe, ale Vret Joar kochał je na swój sposób. Składał je w ofierze pogańskim bóstwom. Freyowi, bogowi płodności. Albo Frei, bogini urodzaju.

– Co takiego? Jak to: składał w ofierze?

– Jak tu siedzę, to prawda. Co roku składał na ołtarzu krwawą ofiarę i co roku ginęła jedna dziewica.

– Ależ to potworne! – wykrzyknął pastor.

– Oczywiście. Vret nie był w stanie sam zaznać rozkoszy z kobietą, dlatego ofiarami starał się przekupić bogów, odzyskać męską siłę”.

I to napisała kobieta w osiemnastym wieku, pomyślał Andre. Ta Gerd, matka Petry, musiała być nie byle jaką osobowością. Zanim powrócił do czytania, musiał zapalić światło, bo niepostrzeżenie pokój zaczął pogrążać się w mroku. Początkowo zresztą Andre sądził, że pismo jest takie niewyraźne, w końcu jednak zauważył, że to dzień ma się ku końcowi.

„No, gospodarzu, chyba przesadzacie – rzekł pastor – takie opowieści może były dobre w pradawnych czasach, ale nie w naszej erze.

– Waszmościowie słyszeli naszą mowę i wiedzą, jak trudno ją zrozumieć. A przecież my mieszkamy nad rzeką i wcale nie jesteśmy tu tak bardzo oddzieleni od świata. Czy nic można sobie wyobrazić, jakimi zamkniętymi rejonami były samotne osady w lasach parę wieków temu? Ludzkie zwyczaje i bojaźń boża niełatwo torowały sobie drogę do leśnych i górskich pustkowi Alvdalen. Mieszkańcy poszczególnych osad prawie się ze sobą nie widywali. I ledwie się domyślali, że poza granicą lasów istnieje jakiś inny świat. Niewiele wiedzieli o sąsiedniej wsi. Jeszcze teraz, w osiemnastym wieku, Vargaby i inne małe osady z pustkowi są całkowicie odcięte od ludzkiej wspólnoty. Na takiej glebie mogą rozkwitać najrozmaitsze mroczne rytuały.

Diderik sprawiał wrażenie zamyślonego.

– Owszem, to mi się wydaje zrozumiałe. Ale to była niewielka osada! Jakim sposobem Vret Joar zdobywał tak wiele dziewic, żeby co roku składać ofiarę?

– O, nie było ich tak wiele. Cała ta sprawa z ofiarami trwała zaledwie jakieś cztery czy pięć lat, aż doszło do ponurego końca.

– Tak? I co się stało?

– Nie potrzebuję chyba zapewniać, że Vret Joat był człowiekiem znienawidzonym. Nienawidzili go wszyscy, ale jeszcze bardziej się go bali. Miał on syna, który urodził się w czasach, gdy Joar był jeszcze w stanie wziąć kobietę w objęcia. Wychowywał go na swego następcę we wszystkim, także w swym pogańskim procederze. Dopóki pozostanie w okolicy choć jedna dziewica, bogowie mogą liczyć na ofiarę…

Wszakże złego człowieka wcześnie dosięgła kara! Los Vreta Joara Jonssona był nie do pozazdroszczenia. Nocami nie zaznawał odpoczynku. Pomordowane dziewice noc w noc nawiedzały we śnie swego prześladowcę.

– Wyrzuty nieczystego sumienia – potwierdził pastor.

– Ale nie na tym koniec! Ludzie powiadają, że one naprawdę przychodziły. Że dusze niewinnych dziewic zadręczały go niemal na śmierć. Pozostały jednak duchami i naprawdę uśmiercić go nie mogły. Dlatego pojawiały się przeważnie w snach, dręczyły go i prześladowały bez umiaru. A zresztą Joar przysięgał na wszystko w świecie, że często nie spał i widywał je na jawie.

– Moim zdaniem to okrutniejsza kara niż śmierć – westchnął Diderik. – Powiedz mi… W jaki sposób dokonywano ofiary? Czy palono je na stosie?

– Nie, nie, ludzie mówili, że bóg Freyra swoją siedzibę w lesie, nad małym jeziorkiem. Dziewice były wpychane do wody. Przez mężczyzn uzbrojonych w dzidy.

Pastor jęknął ze zgrozy.

– Czy nie prościej byłoby przebić dzidami Vreta Joara? – zastanawiał się Diderik.

– Nie mogli tego zrobić. Joar miał strażników. Kilku zaufanych ludzi, którzy chętnie służyli bogatemu panu.

– Historia się powtarza – mruknął Diderik Swerd.

– Owszem, tak bywa! Zresztą to głównie strażnicy wpędzali do wody nieszczęsne dziewczęta. Tylko że nie było ich zbyt wielu, zatem krewni i przyjaciele wybranej panny, być może młodzi chłopcy, którzy marzyli właśnie o niej, zmuszani byli do udzielania pomocy. Trzeba waszmościom wiedzieć, że wiara w starych bogów była głęboka, ludzie się ich okropnie bali, zwłaszcza że tak mało wiedzieli o świecie zewnętrznym. Wielu chyba w ogóle nie miało pojęcia, że istnieje jakiś świat poza granicami Vargaby. Co zatem mogli zrobić? Otóż w czasie gdy kapłani prawdziwego Boga przenikali coraz głębiej w lasy Dalarna ze swoją świętą misją, zdarzyło się któregoś roku, że jeden ze strażników Vreta Joara zakochał się w dziewicy przeznaczonej na ofiarę. Jako młody i niewiele rozumiejący chłopiec podziwiał Joara i chciał mu służyć. Teraz gorzko tego żałował. Próbował uciec razem w dziewczyną, która chyba w tym czasie dziewicą przestała już być, ale go złapano. Panna jednak zdołała ujść pogoni i bardzo długo błąkała się po okolicznych lasach. W końcu dotarła do ludzi tutaj, w Alvdalen, i urodziła syna. Żyła potem jeszcze tylko przez osiem lat. Dziecko zostało samo i cierpiało nędzę. W jakiś czas potem chłopak opuścił wieś i myślę, że umarł gdzieś z głodu.

– No, a ów strażnik? Kochanek dziewczyny?

– Och, z nim rozprawili się krótko. Wszyscy pozostali strażnicy i syn tyrana, Vret Matts, otoczyli nieszczęśnika i dosłownie roznieśli na dzidach.

Słuchaczy przeniknął dreszcz.

– Dziewczyna była jedną z trzech sióstr. Najstarsza została złożona w ofierze rok wcześniej, natomiast trzecia, najmłodsza, miała niezwykle silny charakter. Wiedziała, że za rok przyjdzie kolej na nią, ale nie to było głównym powodem jej decyzji. Postanowiła mianowicie zabić tyrana. Chciała to zrobić z żalu po siostrach i aby ochronić wszystkie małe dziewczynki dorastające we wsi. Wiedziała przecież, że po niej nadejdzie kolej i na nie…