W piecu przygasało i gospodyni raz po raz dokładała jałowcowych gałązek, ogień trzaskał i syczał. Gdy płomienie znowu strzeliły w górę, gospodyni odwróciła się i popatrzyła na twarze gości: cyniczną i rozbawioną Diderika Swerda, Fanatyczną Natana i nieprzeniknioną tego trzeciego”.
Gerd znowu daje się ponieść literackiej pasji, myślał Andre z uśmiechem. Ta Gerd, która napisała, to… Czy była żoną Olego Knudsena, kiedy spisywała legendę?
To chyba niemożliwe. Przypominała mu siostry Bronte, angielskie pisarki. Zamknięte w sobie, stłamszone i samotne istoty, obdarzone siłami twórczymi, których nic nie było w stanie zgasić. Gerd zdecydowała się tworzyć, snuć literacką opowieść na bardzo niepewnych podstawach. Wkładała w usta postaci repliki, wyobrażała sobie i opisywała, jak wyglądali ludzie i ich otoczenie.
Niewątpliwie jednak w każdej opowieści istnieje jądro prawdy. To przecież nie była wymyślona historia. Dziewice z Vargaby istniały naprawdę, a już przynajmniej legenda o nich.
Twórczy talent autorki stworzył jedynie detale, nieistotne szczegóły. Andre zastanawiał się, czy Gerd miała zamiar napisać książkę na podstawie legendy. Zeszyt, który trzymał w ręce, był zbyt cienki, historia zbyt krótka na prawdziwą powieść. Czy to jednak nie jest grzech wszystkich początkujących pisarzy, że ich utwory nie są wystarczająco długie?
Może nawet wysłała swój utwór do jakiegoś wydawnictwa? I może odesłano jej z odmową? Nie, nie uważał, by miała tyle odwagi.
„Gospodarz, który czekał, aż żona dołoży do ognia, podjął znowu opowieść:
– Mait, bo tak dziewczyna miała na imię, zdołała zwabić Vreta Joara Jonssona nad jeziorko; przekonała go, iż ukazał jej się bóg Frey i powiedział, że chciałby porozmawiać osobiście z Vretem Joarem.
Gospodarz zniżył głos.
– Powiadano, że posążek boga Freya, który wyrzeźbiono w drewnie, miał być jakoby taki, no… dość…
– Ojciec! – upomniała go żona. – Nie mówi się o takich rzeczach!
– Nie, nie, chętnie posłuchamy – zaprotestował Diderik i pochylił się ku opowiadającemu z obleśnym, pełnym oczekiwania uśmieszkiem.
– E, no – wahał się chłop. Najwyraźniej nie wiedział, kogo słuchać. – No, panowie wiedzą przecież, jak obdarowany był bóg Frey. Bóg płodności i w ogóle. A posążek z Vargaby miał podobno być tak wyposażony pod względem męskim, że… No już, już, matko, już nic więcej nie powiem. W każdym razie kiedy Vret Joar Jonsson poszedł nad jeziorko, bez broni, z lasu wyszła Mait z nożem w ręce, by zamordować ciemiężyciela wsi. Popełniła jednak błąd, bo postanowiła mu wygarnąć wszystko, co leżało jej na sercu, zaczęła krzyczeć, jakim jest on potwornym wyrzutkiem i draniem. Vret Joar, nie czekając na dalszy rozwój wypadków, zaczął po prostu uciekać w las, bo uzbrojona Mait córka Branta nie była osobą, z którą można by sobie żartować. Dziewczyna pognała za nim, a ponieważ była młodsza i szybsza, więc mało brakowało, a byłaby go złapała. Los jednak sprawił, że akurat w tym czasie lasem w stronę Vargaby szli pobożni kapłani; właśnie okrążali jeziorko.
Vret Joar słyszał, oczywiście, wiele o nowej wierze, coraz bardziej umacniającej swoje wpływy w kraju. Nie był nią zachwycony, ale w tej chwili dostrzegł w niej ratunek. Zaczął wzywać pomocy, oskarżając Mait córkę Branta, że jest czarownicą, która chce rzucić na niego urok. Bo to akurat wiedział, że dla nowej religii czary i przesądy były największym paskudztwem. Jeden z apostołów dał znak swoim towarzyszom i zanim Mait zdążyła się zorientować, co się dzieje, została w imię Boże zadźgana nożem jako groźna ››czarownica‹‹.
Vret Joar zabrał swoich wybawców do Vargaby przysięgając, że jest wyznawcą nowej wiary. Wkrótce jednak słudzy Boży dowiedzieli się o ponurych grzechach obciążających jego sumienie. Krwawe ofiary z ludzi, to przecież prawdziwy kult Baala! I wtedy to ludzie apostoła przepędzili ze wsi w lasy Vreta Joara Jonssona i jego syna Vreta Mattsa Jonssona, wymordowawszy przedtem po kolei strażników i wasali tyrana. Rozprawa była bezlitosna i brutalna, mimo wszystko jednak ojciec i syn zdołali dotrzeć do ludzi. Dla Vreta Joara ucieczka przez lasy była zbyt wielkim wysiłkiem i zmarł na rękach syna nad brzegiem Siljan. Wiadomo też, co stało się z Vretem Mattsem. Włóczył się po wsiach, pił, łajdaczył się, głodował. Umarł dość młodo.
– A Vargaby?
– Cóż, tam apostołowie starali się żelazną ręką nakłonić ludzi do nowej wiary. A gdy im się to nie udało, spalili większość domów w tej ››twierdzy pogaństwa‹‹ i ludzie musieli budować je na nowo. Słudzy Boży poszli natomiast przez góry do Harjedalen.
W izbie zaległa cisza.
– I oni nadal tam mieszkają? – zapytał Diderik cierpko.
– W Vargaby? Mieszkają. Raz do roku widujemy paru z nich w kościele. Przemykają w milczeniu i cisi stają gdzieś z tyłu, za innymi, a po nabożeństwie natychmiast wracają do swoich ukrytych za lasami łąk.
– No więc… Jeszcze przecież nie powiedziałeś nam, co takiego strasznego kryje się w tutejszych lasach?
Chłop uniósł głowę.
– Jeszczeście tego nie pojęli, panie? Dziewice z Vargaby wciąż tułają się po okolicy! Mieszkańcy osady są wolni, oni nie widują upiorów. Jednak obcy, który zabłądzi w lesie… Jakieś siły poprowadzą go ukrytymi ścieżkami do Vargaby.
Diderik wydął wargi.
– A to dlaczego?
– Bowiem dziewice nadal poszukują Vreta Joara Jonssona i pewnie też jego syna. Przede wszystkim jednak Joara. Skąd duchy miałyby wiedzieć, że człowiek zmarł przed setkami lat? Nadal szukają opanowane żądzą zemsty. Specjalnie zaciekła jest podobno Mait córka Branta, ale jej siostry też nie należą do miłosiernych. Inne dziewczynki, te, które zostały złożone w ofierze jako pierwsze, znalazły, zdaje się, pokój wieczny. Teraz już się ich nie widuje.
– Ale one nie mogą nic zrobić żywym?
– W sensie fizycznym nie, ale mogą ich tak wystraszyć, że nigdy nie znajdą wyjścia z lasu.
– Zdarzyło się już kiedyś coś takiego? Że ktoś nie odnalazł drogi, nie wyszedł z lasu?
– Tego nie wiem. To przecież wszystko może być jedynie legendą, podaniem. My jednak na wszelki wypadek nigdy się nie zapuszczamy w tamte strony.
Pan Natan odetchnął głęboko.
– Muszę powiedzieć, że to niezwykle wyrazista i szczegółowa opowieść. Nawet może trochę zbyt dokładna. Skąd można wiedzieć aż tyle? Zwłaszcza jeśli nigdy się tam nie było. I jeśli nikt żywy stamtąd nie wrócił.
– O, tak – zgodził się gospodarz. – Z pewnością w ciągu tych stuleci wiele zostało dodane do opowieści lub poprawione.
– Myślę, że tak – oświadczył Diderik. – No i co, moi towarzysze? Przestraszyliście się?
– Ja nie – odparł kapłan. – Bóg jest ze mną.
– A ty, Havgrim? Wahasz się?
Młody człowiek potrząsnął głową.
– Znakomicie – rzekł Diderik Swerd. – Drogi gospodarzu, serdeczne dzięki za rozrywkę. Jesteś bardzo dobrym narratorem i tworzysz piękne historie. My jednak nie zawrócimy w długą drogę do Mora. Wyśpimy się w nocy, a potem pojedziemy dalej ku pustkowiom Harjedalen.
Chłop westchnął.
– Rozumiem, że nie mogę panów zatrzymać. W takim razie nasza pasterka wyruszy z wami, żeby pokazać wam przynajmniej pierwszy odcinek drogi. Nikt nie zna lasu lepiej niż ona, a poza tym jej nigdy żadne nadprzyrodzone istoty nie niepokoiły. Matko, sprowadziłabyś tu naszą małą pasterkę?