Выбрать главу

Kajsa zastanawiała się często, czy tam, w tych dzikich borach, także żyją ludzie. Była w Alvdalen i mogła się przekonać, że tam mieszka ich wielu. Początkowo nie mogła w to uwierzyć, wtedy jednak była dzieckiem. I wtedy jej świat ograniczał się do lasów wokół Vargaby. Teraz wiedziała więcej. Więc może w tamtych odległych dolinach także znajdowały się osady? Choć dość trudno było w to uwierzyć. Aż tak dużo ludzi z pewnością na świecie nie ma!

Stary Ols Erik twierdził co prawda, że ludzie mieszkają jeszcze dalej, również w miejscach, których stąd nie widać. Ale to chyba tylko takie gadanie, bo w takim razie ci ludzie musieliby mieszkać na zewnątrz, poza granicami świata!

Kajsa drgnęła. Ktoś wołał jej imię. Ze złością!

Zerwała się i pobiegła w dół. To Britta, która mieszkała w domu pod lasem. Britta była dokładnie w jej wieku, no, może nawet trochę młodsza. Była jednak bardzo impulsywna i nieobliczalna. I silna. Nie taka jak Kajsa, co to marzy z otwartymi oczyma.

– Jak ty pilnujesz bydła, Kajsa? – krzyczała rozgniewana Britta. – Cielęta wróciły na podwórze!

Przestraszona Kajsa rozglądała się za zwierzętami. Kozy zniknęły, cielęta także. Tylko krowy pasły się spokojnie.

– Chodź tu zaraz! – wołała Britta. – Poszukamy kóz.

Kiedy chodziły po lesie, nawołując, Kajsa myślała o Britcie. Zastanawiała się, czy ona także tęskni. O, z pewnością! Kajsa nie raz dostrzegała niepokój w jej spojrzeniu. Britta jednak wiedziała, czego chce. Była o głowę wyższa od przyjaciółki, miała lśniące, ciemne włosy i niemal agresywne oczy. Przyjemnie było na nią patrzeć, bo poruszała się z wdziękiem i pewnością siebie, długonoga o szczupłej talii. Na twarzy jednak nie była taka ładna jak na przykład Kjerstin. Ale też z Kjerstin mało kto mógł się równać.

Kajsa miała włosy jasne, splecione w warkocze, oczy niebieskie i uśmiechała się nieśmiało. Mama powiedziała, że Kajsa jest śliczną małą dziewczynką. Ale matki pewnie zawsze tak mówią o swoich dzieciach.

Mama… Nie było już mamy. Taty też nie. Nie przeżyli zarazy i teraz Kajsa mieszkała u siostry mamy. Nie było jej tam źle, ale często tęskniła do rodziców i do własnego domu.

Britta szła szybkim, stanowczym krokiem, wciąż za-gniewana. Kajsa podążała za nią z poczuciem winy.

Obie dziewczyny były, rzecz jasna, spokrewnione ze sobą. Tak jak wszyscy w Vargaby. Ale Ers Nils pilnował porządku, jeśli chodzi o małżeństwa. Dobrze wiedział, kto z kim może się ożenić, jaki stopień pokrewieństwa ich łączy. Dawniej tak bardzo tego nie przestrzegano, ale rezultaty małżeństw pomiędzy zbyt bliskimi krewnymi były straszne. Dzięki temu Nilsowi uniknięto wielu nieszczęść. Tylko że Nils też nie przeżył zarazy. Zresztą dla trzech panien nie było w Vargaby chłopców, więc i tak pokrewieństwo straciło znaczenie.

Na myśl o tej sytuacji Kajsa doznawała bolesnego uczucia w sercu.

Ona sama znajdowała się jak gdyby pośrodku pomiędzy skrytą, zalęknioną Kjerstin, która apatycznie przyjmowała swój gorzki los, bo i tak nigdy nie odważyłaby się na żadne działanie, a obdarzoną siłą woli, energiczną Brittą. Kajsa była marzycielką. Żyła nadzieją, że kiedyś zdoła jakoś rozwiązać problem swojej samotności, lecz nie podejmowała prawie żadnych wysiłków, by do tego doprowadzić, jeśli nie liczyć dwóch prób ucieczki.

Na ulicy przed hotelem rozległy się jakieś hałasy i Andre wstał, żeby zobaczyć, o co chodzi. Rozsunął zasłony.

Na dworze zapadły już ciemności, zapalono uliczne latarnie.

Dwóch pijanych mężczyzn zataczało się na chodniku tuż pod jego oknem. Wykrzykiwali coś głośno, aż portier hotelowy wyszedł, żeby ich przepędzić. Wtedy na ulicy ukazała się młoda kobieta ubrana z krzykliwą elegancją i skierowała się ku pijanym, pochodzącym najwyraźniej z wyższych klas. Zachwyceni widokiem dziewczyny, ruszyli w jej stronę, chwiali się przy tym niebezpiecznie. W końcu jeden, chcąc złapać dziewczynę, stracił równowagę, a ponieważ ona uskoczyła w bok, upadł i wylądował z twarzą w rynsztoku. Kompan i dziewczyna wybuchnęli radosnym śmiechem. W końcu dziewczyna odeszła z tym mniej pijanym.

Andre nie mógł się pozbyć natrętnej myśli: Czy to przypadkiem nie jest Mali, córka Petry? Sprawiała jednak wrażenie zbyt doświadczonej, zbyt pewnej siebie. Trudno, Andre nie miał teraz czasu się nią zajmować.

Wrócił do łóżka i wkrótce znalazł się znowu w odległej przeszłości. W rozległych lasach koło Vargaby…

Britta szła bardzo szybko. Prychnęła na Kajsę, żeby jej nie deptała po piętach, ale gdzie indziej szukała zbłąkanych kóz. Wystarczy przecież, że będą się słyszały!

Położywszy uszy po sobie Kajsa powlokła się w inną stronę.

Dzień był ponury. Chmury wisiały tak nisko, że okrywały szczyty najwyższych sosen. Cały las zdawał się mokry, powietrze było zgniłe, a z niewidocznych czubków drzew krzyczały wrony, przenikliwie i ponuro.

Kajsa słyszała pełen irytacji głos Britty, wołającej kozy. Ona sama pokrzykiwała także, lecz bez większego przekonania. Chętnie użyłaby rogu, ale wtedy zleciałaby się cała wieś w przekonaniu, że napadł na nią jakiś dziki zwierz. To by się dobrze dla Kajsy nie skończyło!

Reniferowy mech uginał się pod jej stopami. Weszła do jaśniejszej części lasu, gdzie rosły piękne, wysokie sosny. Widoczność była tu znacznie lepsza, ale kóz nigdzie ani śladu. Zawróciła więc i ponownie weszła w mroczną gęstwinę.

Czy dziewczęta będą musiały czekać z zamążpójściem, dopóki mali chłopcy ze wsi nie dorosną? Było ich czterech, od sześciu do dziesięciu lat. Nie, Kajsa nie miała ochoty czekać na żadnego z nich. Jej przyjaciółki z pewnością także nie. Kiedy pomyślała o tych chudych małych chłopaczkach, mówiących cieniutkimi głosikami, bawiących się na wiejskiej drodze, myśl o czekaniu na nich wydała jej się przerażająca i zarazem śmieszna. Nie, nic takiego nie powinno jej nawet przychodzić do głowy!

Ale jaki one wszystkie trzy miały wybór? We wsi było jeszcze kilku starszych wdowców. Nikogo więcej.

Sytuacja była tak rozpaczliwa, że Kajsa mogłaby płakać w głos.

Las zdawał się dzisiaj jakiś dziwny. Jakby obcy. Kajsa znała, rzecz jasna, legendę a dziewicach z Vargaby, ale nikt z jej znajomych nigdy niczego nie widział. I nikt chyba już nie wierzył w stare opowieści, że obcy mogli zostać sprowadzeni na manowce przez zmarłe dawno temu dziewice. To przecież oczywiste wymysły, może rozpowiadane po to, żeby zepsuć opinię tej osadzie tak, by nikt nigdy nie chciał tu przyjechać? A to by była wielka szkoda…

Dziś jednak w lesie panował jakiś osobliwy nastrój. Nigdy czegoś podobnego nie doznawała, jakby niepokój, napięcie, oczekiwanie. Znad jeziorka niósł się ponury krzyk nura, ale do tego pasterze i pasterki z Vargaby byli przyzwyczajeni.

Przystanęła i nasłuchiwała. Z oddali dochodził głos Britty nieustannie przywołującej kozy, poza tym jednak panowała taka cisza, że słychać było szelest spadającej w dół sosnowej szyszki. Nagle ogarnął ją przejmujący smutek, który chyba nie pochodził od niej samej, lecz od tych istot, które żyły tu przed setkami lat. Jakby nadal znajdowały się w jej pobliżu, samotne, zrozpaczone, nieszczęśliwe.

Dziewice z Vargaby?

Nie, cóż za głupstwa! To nastrój tego dnia, ten ponury, pełen melancholii las i samotność tak wpływają na jej myśli.

Była jednak przyzwyczajona…

Rozległ się głośny krzyk Britty.

– Kajsa! – niosło się pośród mokrych koron drzew. – One są tutaj! Znalazłam kozy!

Niesamowity nastrój prysł. Z uczuciem ulgi Kajsa pobiegła w stronę, skąd dochodziło wołanie. W połowie drogi spotkała śliczną Kjerstin.

– Mama się o was niepokoi – powiedziała Kjerstin. – Britta wyszła z domu tak dawno temu.