Выбрать главу

– To moja wina – tłumaczyła Kajsa. – Nie dopilnowałam kóz i gdzieś mi zginęły.

– Cielęta też. Wróciły do domu.

– Wiem o tym – rzekła Kajsa z poczuciem winy. – Widziałaś krowy?

– Widziałam. Leżą na polanie. Ale nie powinny na tak długo zostawać same.

– Pójdziesz ich popilnować?

– Chętnie.

Kjerstin przystanęła.

– Wiesz, Kajsa, ja tego nie rozumiem. Takie mam jakieś dziwne wrażenie, jakby tu wszędzie w lesie znajdowali się ladzie. Albo…

Zawahała się, więc Kajsa dokończyła:

– Albo nie ludzie, prawda?

– No właśnie! Dokładnie to miałam na myśli. Boję się, Kajsa. Nie wiem, czy odważę się zostać sama z krowami.

– To idź do Britty zamiast mnie, a ja wrócę do krów. Britta jest tam na górze, dopiero co słyszałam jej wołanie. Myślę, że nie jest teraz do mnie specjalnie przyjaźnie usposobiona, więc chętnie się z tobą zamienię.

Kjerstin uśmiechnęła się, ale był to blady i niespokojny uśmiech. Potem się rozstały.

Kajsa przystanęła. Jeszcze raz doznała tego wrażenia, a było ono tak silne, że zakręciło jej się w głowie.

Co się dzisiaj dzieje z tym lasem? zastanawiała się przerażona. To dziwne napięcie, to trudne do określenia podniecenie, ta… złość?

Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli i pobiegła zobaczyć, co się dzieje z krowami.

Jechali z Rot do Klitten, a potem mieli przed sobą już tylko lasy. Mijali oczywiście od czasu do czasu jakieś pastwiska, lecz były one puste, ani zwierząt, ani ludzi po niedawnej zarazie.

Najpierw podróżowali przez majestatyczne bory sosnowe. Widne, prześwietlone i jeszcze jaśniejsze od srebrzystobiałych porostów.

Ponieważ zarówno Diderik Swerd, jak i pan Natan uważali się za zbyt godnych, by proponować podwodę starej babie, to Havgrim wziął przewodniczkę na swego wierzchowca. Nieźle do siebie pasują, myślał Diderik, zarówno ze względu na niskie pochodzenie, jak też i na mizerny wygląd obojga.

Niezbyt wygodnie się jechało, mając przed sobą kościstą i powykrzywianą Barbro, lecz Havgrim jak zwykle nie skarżył się ani słowem.

Jechali na przedzie, bo przecież Barbro miała wskazywać drogę. Na razie nie mieli żadnych kłopotów. Z pewnością siebie prowadziła ich przez zdradliwe bagna i strome wzgórza, przez strumienie i gęste bory. Widywali rozległe mokradła, na których to tu, to tam rosły samotne, wysmagane wiatrem sosny, mijali skalne urwiska, gdzie zostały tylko ogołocone z gałęzi pnie drzew, jakie tam kiedyś rosły. Być może szalał tu kiedyś pożar albo susza panowała któregoś lata. Okazało się, że natura na północ od Osterdalelven jest bardzo zróżnicowana.

Koło południa, gdy byli już bliżej Harjedalen niż Alvdalen, trzej mężczyźni zauważyli, że stara robi się jakaś niespokojna. Znajdowali się teraz na polanie, w terenie pokrytym trudnym do przebycia mieszanym lasem, a światło tego dnia było jakieś mroczne, od ciemnych chmur czy też mgły, nie wiadomo jak to nazwać, wiszącej nisko nad ziemią, rozciągającej się nad mokradłami i przepływającej pomiędzy drzewami.

– Co to znaczy, kobieto? – warknął Diderik ostrzej niż zamierzał. – Zabłądziłaś?

– Niech Bóg broni – odparła Barbro dumnie. – Chodziłam tędy z bydełkiem niezliczoną ilość razy. Szlak prowadzi daleko od wsi, którą panowie chcieliby ominąć.

– My byśmy chcieli? – zapytał Diderik. – To nie my boimy się tej osady, to twój gospodarz nas tak uparcie straszył.

– I bardzo dobrze zrobił. Ja wiem o tych sprawach więcej niż on, chociaż te tam… dziewice mnie zawsze dawały spokój.

Pastor prychnął.

– No dobrze. W takim razie co cię niepokoi? – zapytał Diderik przewodniczkę.

– Prowadziłam panów właściwą drogą, jestem tego pewna. Nie mogło być inaczej, bo tu, w obrębie wielu mil, nie ma innych szlaków. Ale teraz nie poznaję okolicy. Ten wielki kamień, tam… Nie powinno go tu być. A ścieżka, którą od dawna jechaliśmy? Gdzie się podziała? Przecież tu teraz nie ma żadnej ścieżki!

– Jakieś pół godziny temu rozdzieliła się na dwoje – rzekł Havgrim.

Barbro popatrzyła na niego przestraszona.

– Rozdzieliła się na dwoje? Nie zauważyłam. To niemożliwe. Nie w tym miejscu, wiem to na pewno!

– Ale tak właśnie się stało – zapewniał Diderik. – A ty wybrałaś źle. Musimy zawrócić.

Barbro rozejrzała się dookoła.

– Myślę, ojcze Natanie, że powinien ojciec zacząć się teraz modlić za nas wszystkich – wymamrotała.

– Nie bądź przesądna, kobieto! Po prosto źle zapamiętałaś drogę, nic więcej. Zaczynasz się starzeć i pamięć cię zawodzi.

W oczach starej dostrzegali upór.

– Nikt nie ma takiej pamięci jak ja, moi panowie. A tu jest coś nie tak, jak powinno być.

– Nonsens – rzekł Diderik. – Wystarczy, że cofniemy się do miejsca, gdzie ścieżka się rozdzieliła…

– Cii… – przerwał mu pan Natan. – Co to było?

Zaczęli wszyscy nasłuchiwać. Szarobiała mgła krążyła nad ich głowami i przesłaniała wierzchołki drzew.

– To nur – powiedział Havgrim. – Jakiś wyjątkowo wielki nur.

Barbro, która siedziała tuż przy nim, słyszała jego głos, jakby się dobywał z głębokiej studni. Zwróciła uwagę, że posługuje się dialektem sztokholmskim.

– Nie – zaprotestował Diderik. – To człowiek. Głos człowieka wzywającego pomocy.

– Nury naprawdę często tak krzyczą – uspokoiła go Barbro. – To był ptak.

– Muszę przyznać, że do złudzenia przypomina głos człowieka – rzekł pastor z wahaniem.

Diderik był podniecony. Twarz okolona wypielęgnowaną blond brodą nabrała rumieńców.

– Czyż nie słyszycie? Wołająca wykrzykuje jakieś imię, ale nie mogę zrozumieć jakie. Chodźcie! Musimy się tam dostać!

– Konno tam nie dotrzemy – powiedział pastor tym swoim zawsze lekko zirytowanym tonem, jakby cierpiał na chroniczny nieżyt żołądka. – Tam jest tylko bagno. I nie dajmy się zwabić niedorzecznym przywidzeniom. Oczywiście, że to ptak.

Diderik Swerd już jednak zeskoczył z siodła.

– Konie zostawimy tutaj. Barbro ich popilnuje.

– Ja też zostaję – oświadczył Havgrim. – Nie możemy zostawić kobiety samej z końmi bez żadnej ochrony w takiej głuszy. Tu można by się spodziewać nawet niedźwiedzia.

– W porządku. W takim razie pójdziemy obaj z ojcem Natanem. Zresztą zaraz wrócimy.

Gdy odeszli, zapadła grobowa cisza. Żadne z dwojga pozostałych nie było akurat szczególnie rozmowne.

Na koniec Barbro oświadczyła:

– Nie czuję się dzisiaj za dobrze w lesie.

– Ja też nie – przyznał Havgrim. – Przytłacza mnie ta nieznośna cisza.

Barbro rozumiała, co chciał powiedzieć, bo przecież wciąż słyszeli oddalające się głosy ojca Natana i Diderika Swerda. I wielki nur raz po raz ponawiał swoje osobliwe, pełne skargi wołanie.

– Pojęcia nie mam, jak ktoś może to uznać za głos kobiety – powiedziała Barbro. – Bo przecież mówił ››ona‹‹, prawda?

– Ja też to słyszałem – potwierdził Havgrim krótko.

– A skąd to pochodzicie, mój panie? – zainteresowała się Barbro.

– Nie nazywaj mnie panem – uśmiechnął się cierpko. – A pochodzę z okolic Sztokholmu. Tyle tylko że już dawno stamtąd wyjechałem. Od tamtej pory zjechałem niemal cały świat.

Nie wyglądał na kogoś, kto zdołał objechać aż tak wiele, był na to zbyt młody.

– A dlaczego to jeździliście tyle?

– Szukałem. Na moim rodzie ciąży taki przymus. Nieugaszona potrzeba poszukiwania.

– To brzmi strasznie!

– Nie, źle się wyraziłem. To nie jest nieugaszona potrzeba. Kiedyś znajdziemy to, czego szukamy. Ja jestem to winien mojemu ojcu za wszystko, co dla mnie zrobił.