– Potrzebowałem kogoś do ochrony podczas niebezpiecznej podróży przez pustkowia do Norwegii.
Znowu umilkł, zamyślony.
– A pan Natan? Gdzie jego spotkaliście? – spytała Barbro.
– W Mora, już mówiłem. Stał na rynku i miotał groźby na przerażonych słuchaczy, straszył ich ogniem piekielnym za okropne grzechy, jakich się dopuszczają. Taki był przejęty swoją rolą, że zapomniał o bożym świecie. To był pomysł Havgrima, żeby go zabrać w dalszą drogę, i wszystkim trzem ten pomysł się spodobał.
Pastor odezwał się gniewnie, niezadowolony, że mu przeszkadzają.
– Tak, i to Havgrim wymyślił, że powinienem przybrać imię Natan na pamiątkę biblijnego proroka. Wydawało mi się to odpowiednie, ale teraz…?
Diderik wyprostował się groźnie.
– Posłuchaj no, Havgrim…!
Drzwi się otworzyły i do izby wszedł ojciec Kjerstin.
– A co to za obyczaje, żeby panny siedziały w męskiej sypialni? – zapytał z hamowanym gniewem.
– Wszystko jest, jak się należy, mój panie. Ja tu jestem i mam baczenie na dziewczęta – uspokajała go Barbro, a Diderik pospiesznie cofnął rękę, która teraz obejmowała już talię Kjerstin.
– Możliwe, ale to nie uchodzi. Wracać do domu, panny! Natychmiast!
Wszystkie trzy wstały potulnie. Havgrim odprowadził wychodzących, a kiedy ojciec Kjerstin poszedł przodem z córką i z Brittą, Havgrim zdołał zamienić z Kajsą kilka słów pod osłoną ciemnej, letniej nocy. Ujął jej rękę i przytrzymał, a Kajsa zapomniała oddychać.
– Chciałbym, żebyśmy mieli trochę więcej czasu na rozmowę, żebyśmy mogli się lepiej poznać – szepnął pospiesznie.
Kajsa spojrzała na jego twarz, ledwie widoczną w tej mistycznej nocnej poświacie. Widziała zaledwie kontury, nic więcej. Zmarszczyła brwi.
– Wiesz, mam wrażenie, jakbym już kiedyś cię widziała.
– Bo tak było! Diderik Swerd zamierza zostać tutaj, dopóki koń nie wydobrzeje. Zobaczymy się jutro?
– Och, tak – szepnęła Kajsa przejęta, a kiedy on musnął jej policzek opuszkami palców, zadrżała na całym ciele. Bez słowa pobiegła za tamtymi.
Przed domem ciotki przystanęła i nasłuchiwała. Głos Britty niósł się pośród zabudowań. Las jednak trwał w ciszy, jakby wyczekiwał, jakby zastanawiał się nad jakąś zagadką, tak się przynajmniej Kajsie zdawało.
Teraz Andre był niemal pewien, że wie, co tak bardzo zajmowało Benedikte i Vanję. Oszałamiająca myśl! Musiał jak najszybciej czytać dalej, żeby to potwierdzić.
Miasto zaczynało się budzić. Andre zszedł do jadalni, ale tak bardzo chciał się dowiedzieć, czy rozumuje właściwie i czy jest na tropie do rozwiązania zagadki, że siedział przy stole z łyżką w jednej ręce, a manuskryptem w drugiej. Od czasu do czasu nie trafiał w talerz i z hałasem przesuwał łyżką po blacie, jakby chciał zaczerpnąć kaszy wprost ze stołu. Zawstydzony odwracał wzrok, gdy zdumieni goście zaczynali mu się przyglądać.
Czytał przez cały czas przy śniadaniu i kontynuował lekturę wchodząc po schodach. Czasu miał już niewiele, wkrótce powinien wyjść do miasta, gdzie czekało na niego tak wiele spraw.
Powrócił na swój fotel pod oknem, a kiedy weszła pokojówka, by posprzątać, odprawił ją czym prędzej, żeby móc czytać w spokoju.
Andre był czarującym młodym człowiekiem, pokojówka dygnęła więc z uśmiechem i zapewniła, że wszystko jest w porządku.
Diderik Swerd postanowił rozmówić się kategorycznie ze swoim tajemniczym towarzyszem podróży. I porozmawiać o jego zachowaniu wobec pastora. To przecież on wpadł na pomysł, żeby pastor im towarzyszył i żeby przybrał imię właśnie Natan. I o tym, że Havgrim poszukuje przestępcy…
Dziś jednak Diderik był zanadto zmęczony. Myśli wirowały w głowie, ale na niczym nie mógł się skupić. Denerwowało go też, że pokrzyżowano jego plany, kiedy już tak dobrze mu szło ze śliczną Kjerstin. Chociaż dzisiejszego wieczora i tak pewnie niczego by nie uzyskał. Najlepiej poczekać do jutra. Diderik Swerd zgasł niczym świeca, gdy tylko zdążył przyłożyć głowę do okrycia ze skór, pod którym przyjemnie chrzęściła słoma w sienniku.
Noc miał jednak ciężką. Nie żeby się budził, to by jeszcze nie było nic strasznego! Nie, dręczyły go jakieś okropne sny, nie mające końca, które wysysały z niego wszystkie siły. Można by przypuszczać, że śnił o dziewicach z Vargaby, ale nie. Przeciągały przed jego oczyma długie szeregi tych wszystkich nieszczęśliwych dziewcząt, które skrzywdził i które teraz były bezlitosne, nie chciały go opuścić. Wszystkie przemienione w senne mary, potworne, uwodzicielskie, nieubłagane. Dlaczego? zastanawiał się Diderik. Rzucał się na łóżku, jęczał i krzyczał przez sen. Dlaczego one mnie tak dręczą? Uszczęśliwiałem je przecież.
A może to sam siebie uszczęśliwiałem?
Nędzne szczęście w takim razie.
Chcę się stąd wydostać, jak najdalej od tego!
Ale nie był w stanie się obudzić.
Nur na jeziorze krzyczał tak strasznie.
A może ptak był tylko w jego śnie? Nur nie krzyczy przecież w środku ciemnej nocy?
Wiedział zbyt mało o ptakach, by sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Przeklęte ptaszyska!
Następnego ranka Kajsa, upominana stanowczo, by lepiej niż wczoraj pilnowała inwentarza, została wysłana na pastwisko. Było jeszcze tak wcześnie, że mgła nad rzeką nie zrzedła, a na trawie leżała szara rosa.
Starała się nie odchodzić zbyt daleko od wsi. Na wypadek, gdyby zdarzyło się, że ktoś będzie się zastanawiał, gdzie Kajsa się podziewa…
Kajsa nic na to nie mogła poradzić, trochę się bała tego milczącego Havgrima z poprzedniego wieczora. Było w nim coś przerażającego… Kim on właściwie jest? Czy już go kiedyś widziała? Nie mogła tego zrozumieć, mimo że twarz wydawała jej się znajoma i mimo że od początku czuła do niego zaufanie.
I cała ta rozmowa o dziewicach z Vargaby!
Skuliła się ze strachu, kiedy usłyszała za sobą kroki. To on, pomyślała, napięta niczym cięciwa łuku. Gorąco uderzyło jej do głowy, policzki zarumieniły się. Co ja mam zrobić, co powiedzieć?
Kiedy się jednak odwróciła, zobaczyła, że zbliża się do niej stara Barbro. Kajsa nie umiałaby powiedzieć, czy przyjęła to z ulgą, czy z rozczarowaniem. Pewnie i jedno, i drugie.
Barbro wyjaśniła, że przyszła popilnować, jak się wyraziła, małej pasterki. Pan Natan podjął się, choć trzeba powiedzieć, że niechętnie, opieki nad Kjerstin. Niebezpiecznie zrobiło się teraz dla młodych dziewcząt w tutejszych lasach, zresztą we wsi też, odkąd zjawili się twardzi, bezwzględni mężczyźni. Kajsa poczuła, że jest jej przykro z powodu tych słów. Ona miała inny pogląd. Przynajmniej jeśli chodzi o Havgrima.
Długo siedziały obie z Barbro na pniu zwalonej brzozy i rozmawiały. Padały słowa o samotności i tęsknocie. O nowo obudzonej tęsknocie jednej i o zgasłej tęsknocie drugiej. Barbro powtarzała w myśli błagalne prośby do młodej dziewczyny: ››Nie zrób tak, jak postąpiłam ja, nie przegraj swojego życia, bo zostanie ci tylko pustka i samotność, do końca!‹‹ Głośno jednak powiedzieć tego nie mogła. Nie mogła popychać dziewczyny w tę ryzykowną przygodę z młodym nieznajomym…
Kajsa powoli uświadamiała sobie, że ktoś stoi niedaleko i patrzy na nią. Szeptem zwierzyła się ze swego odkrycia Barbro.
– Masz rację. On jest tam już od dłuższego czasu. Pewnie rozczarowało go to, że mnie tu zastał. Chcesz, żebym sobie poszła? I tak już powinnam wracać do wsi.
Kajsa chwyciła ją za rękę.
– Nie, nie odchodź jeszcze!
Nie miała odwagi odwrócić głowy. Wkrótce usłyszała za sobą głos Havgrima:
– Wygląda na to, że prowadzicie bardzo interesującą rozmowę. Czy mógłbym się przyłączyć?
Otrzymał, oczywiście, pozwolenie i usiadł jak najbliżej Kajsy. Spokojnie i naturalnie, jakby należeli do siebie. Doznała tak wielu uczuć naraz, że zaczęła drżeć.