Выбрать главу

– Nie sądzę – uspokoił ją Havgrim. – Wczoraj wieczorem dostał od niej porządną nauczkę. Będzie jednak próbował złamać ją moralnie.

– To mu się nie uda – rzekła Kajsa spokojnie. – Nie z Brittą.

– Ja też tak myślę – potwierdził z uśmiechem ojciec Kjerstin.

– Ale dlaczego nas tu przyciągnąłeś? – dopytywał się Diderik.

– Ponieważ nie jestem zwolennikiem gwałtu. W dzieciństwie złożyłem ojcu świętą przysięgę – w podzięce za to, co on dla mnie zrobił – że będę próbował się zemścić na jakimś potomku Vreta Joara. Istnieje was wielu, gdy tymczasem ród strażnika wygasł wraz ze śmiercią mego ojca. Los chciał, że trafiliśmy na waszą linię, panie.

W tym miejscu znowu na marginesie znajdowało się wiele wykrzykników. Andre ze zrozumieniem kiwał głową.

Havgrim mówił dalej:

– Kiedy dorosłem, pojąłem, jakie to wszystko niemądre. Chodzi mi o to, że potomkowie nie odpowiadają za przestępstwa swoich przodków ani za całe zło, jakie panuje na świecie. Potem jednak spotkałem was osobiście, panie Diderik. Śledziliśmy was od dawna, panie, i znaliśmy dobrze wasz charakter. Jest on znacznie lepszy od charakteru Vreta Joara. Zatem ubiegłego lata pojechałem do Dalarna i odszukałem Vargaby. Niedaleko osady napotkałem małą pasterkę kóz, która spała na polance w blasku słońca, gdy tymczasem zwierzęta rozbiegły się na wszystkie strony. Zebrałem je znowu wszystkie, a potem, nie budząc śpiącej, pochyliłem się nad nią i podziwiałem jej śliczną twarzyczkę. W pewnej chwili otworzyła oczy, lecz nie sądzę, by się całkiem obudziła. Teraz wiesz, Kajsa, dlaczego wydawało ci się, że mnie poznajesz. Myślałaś pewnie, że ja jestem kimś, w kogo wcielił się duch tamtego stróża Vreta Joara, a ty sama jesteś wcieleniem średniej z sióstr?

– Naprawdę całkiem poważnie się tego bałam – uśmiechnęła się Kajsa onieśmielona. – I że Britta jest najmłodszą siostrą, Mait, która została zamordowana przez apostoła Natana.

– A Kjerstin byłaby najstarszą z sióstr. Tą, która została złożona w ofierze po to, by Vret Joar mógł odzyskać swoją męską sprawność – uzupełnił Havgrim i popatrzył na Diderika.

Ten prychnął tylko ze złością. Havgrim ciągnął dalej swoją opowieść.

– Nie pokazałem się ludziom we wsi, nikt nie wiedział, że byłem w okolicy, wyjechałem bezzwłocznie. Kiedy jednak dowiedziałem się, że pan, Dideriku Swerd, wybiera się do Trondheim, zrozumiałem, że czas nadszedł. Tak, to ja zatroszczyłem się o to, byśmy znaleźli się właśnie w Alvdalen. A potem kierowałem konie w stronę Vargaby, oszukałem Barbro, sprawiłem, by uwierzyła, że to ona wybrała niewłaściwą ścieżkę. Przyznaję też, że przestraszyłem was, panie Dideriku, kiedyście błądzili samo-tnie we mgle po lesie. Byłem tu już przecież dawniej i wiedziałem, że żadnych upiorów w lesie nie ma, że wszystko to tylko ludowe przesądy i gadanie. Musiałem więc sam coś wymyślić. I pan widział jakąś niewyraźną sylwetkę, prawda?

– A czemu to miało służyć? – syknął Diderik.

– Obiecałem mojemu ojcu, że dopełnię zemsty, i nie mogę obietnicy nie dotrzymać. Chciałem jednak w bezkrwawy sposób przerwać tę szaloną, bezsensowną pogoń z pokolenia na pokolenie. Nie umarliście przecież ze strachu, panie Diderik. Mam jednak nadzieję, że się teraz zastanowicie nad swoim życiem i zachowaniem.

Słuchacze zrozumieli, co Havgrim ma na myśli. Choć znali Diderika Swerda zaledwie niecałą dobę, domyślali się, jaki jest jego stosunek do życia i że ma on naprawdę nieciekawy charakter.

– Ty, ty… – syknął Diderik i, jak krnąbrne dziecko, kopnął czubkiem buta kępę trawy. – Oszalałeś chyba! Co to za idiotyczne pomysły na temat zemsty?

– Owszem, przyznaję, że pan jest z pewnością niewinny. Ale mój ojciec postępował tak jak jego przodkowie. On był ostatnim z rodu strażnika i ze względu na zdrowie nie był w stanie wypełnić swojej powinności. Ja byłem jego jedyną nadzieją, której się trzymał, i dlatego od najmłodszych lat wpajał mi tę myśl.

W tym miejscu margines znowu był zapisany wykrzyknikami i słowami w rodzaju: „Uwaga!”, postawionymi przez Vanję i przez Benedikte. Andre poznawał to po charakterze pisma. Kiwał głową, zgadzał się bowiem z nimi w pełni, sam był coraz bardziej podniecony tym, czego się dowiadywał.

Właściwie powinien był już wychodzić do miasta, ale zostało tak niewiele tekstu, że postanowił doczytać do końca.

– Jest pan jednak wolny, panie Diderik – oświadczył Havgrim. – Nic złego się panu nie stanie. Jak powiedziałem, ja nie posługuję się gwałtem. Tylko że nie będę już panu towarzyszył do Norwegii. Postanowiłem zostać tutaj i lepiej poznać mieszkańców Vargaby, a jedną osobę chciałbym poznać bardzo dobrze. W przeciwieństwie bowiem do was, panie, ja nie rozpoczynam znajomości w łóżku i nie zrywam jej zaraz potem. Uważam, że miłość jest piękna tylko wtedy, gdy obie strony mają do siebie zaufanie i są w stanie dać sobie nawzajem poczucie bezpieczeństwa.

Diderik odwrócił się z szyderczym parsknięciem.

– Zamierzasz tedy mnie zdradzić? Chcesz, żebym sam podróżował przez te niebezpieczne lasy, bo ty musisz zostać z jakąś wiejską dziewuchą? Dobrze, zostań! Dam sobie radę bez takiego faryzeusza jak ty. Zresztą jest ze mną kapłan.

– No właśnie – odparł Havgrim spokojnie. – Wy dwaj pochodzicie przecież z wyższej sfery. Dla was tacy ludzie jak my się nie liczą.

Wiele par oczu spojrzało na niego sceptycznie, gdy mówił te słowa. Czy Havgrim naprawdę był tak niskiego rodu, jak udawał? W jego postawie, zachowaniu, w całej postaci ujawniała się jakaś wrodzona szlachetność.

Na ich zdziwienie odpowiedział uśmiechem.

Ruszyli w stronę wsi; brnęli przez wysoką, poruszaną wiatrem trawę. Biedna Kjerstin szła z bólem w sercu i pustką w piersi. Dokonała niewłaściwego wyboru, ale czyż miała jakiś wybór? Havgrim przecież nigdy nawet na nią tak naprawdę nie spojrzał.

Teraz Andre był już zupełnie pewien, kim naprawdę jest Havgrim. Ale dowody? Tych nadal brakowało.

Czy dostarczą mu ich ostatnie stronice manuskryptu?

Jedno wiedział bowiem na pewno: Gerd, ta, która spisała opowieść, a która otrzymała informacje od swojej matki… Gerd opowiadała o własnej rodzinie. Być może jej matka znała tę historię od swojej, która z kolei…

Andre wiedział już, co powinien zrobić.

Najpierw jednak chciał przeczytać opowieść do końca.

ROZDZIAŁ VII

Kiedy już raz mieszkańcy Vargaby zdecydowali przenieść się do Alvdalen, nie chcieli zwlekać z przeprowadzką. Uważali, że należy działać szybko, by przywiązanie do miejsca i obawa przed nowym nie sprawiła, że zmienią zdanie. Wszyscy zaś zgadzali się co do tego, że kolejnej zimy na nieurodzajnych pustkowiach ta garstka pozostałych jeszcze przy życiu mieszkańców Vargaby nie przetrwa. W Alvdalen także po ostatniej zarazie wiele domów świeciło pustkami i można było w nich zamieszkać. Barbro dobrze wiedziała, że tamtejsi ludzie będą wdzięczni, jeśli ktoś jeszcze u nich zamieszka.

Dlatego właśnie postanowiono, że ona i Havgrim przeprowadzą się także.

Pakowanie postępowało w ogromnym tempie. Nikt nie pozostawiał sobie czasu na rozmyślania. Rozmowy na temat opuszczenia osady prowadzili od wielu lat, nikt jednak nie miał dość siły, by podjąć decyzję i zachęcić innych do tego samego, ostateczne rozstrzygnięcie odkładano z roku na rok. Mimo nędzy i głodu, mimo mroźnych zim i strasznych chorób ludzie kochali przecież swoją rodzinną wieś.

Havgrim pomógł Kajsie zapakować dobytek ciotki w juki. Podróż w dolinę nie będzie łatwa, przecież o żadnej drodze dla ruchu kołowego nie było tu nawet mowy. Większość bagażu ludzie musieli dźwigać sami, tylko część można było złożyć na grzbiety dużych zwierząt.