Ten las… Na szczęście nie było tak mglisto jak poprzednim razem, dzisiaj jednak wszędzie zalega dym i przesłania widok. Widocznie wiatr go tu nawiewa tak daleko na północ. Diderik dotarł do jakiejś polany, jedynej w tym ciemnym, pełnym krzewów i zarośli lesie, zdecydowanie ruszył…
Dumny pan zaczął głośno przełykać ślinę. Znajdował się nad jakimś jeziorkiem. Jezior, mniejszych i większych, było w tej okolicy mnóstwo. Ale nie… Nie tak wiele takich, nad którymi znajdowałyby się tajemnicze wzgórki porośnięte trawą, z niezwykłą zawartością stworzoną przez człowieka. Z posążkiem pogańskiego bożka.
Jeziorko czekało wiele setek lat. Czekało na konkretnego człowieka. Na kata dziewic, Vreta Joara Jonssona. Ale jezioro nie może przecież wiedzieć, że ludzie umierają ani że na ich miejsce przychodzą nowi. Nowi mężczyźni z krwi Vreta Joara. Płynie w nich ta sama krew, mają te same charaktery.
Zapach tej samej krwi…
– To niemożliwe, nie mogę znajdować się w tym samym miejscu – mamrotał przerażony. – Nie zbaczałem przecież ze ścieżki!
››Ścieżka, która sprowadza obcych na manowce…‹‹
Przepełniony lękiem i wściekłością przedzierał się przez las. Tym razem w stronę Alvdalen. Norwegia może poczekać.
Wkrótce potem znowu usłyszał wołanie: ››Vret Joooar!‹‹ i stwierdził, że ponownie znalazł się nad brzegiem jeziora.
Szlochając, jęcząc i przeklinając przedzierał się przez pełen szeptów i niepokoju las. Szept narastał, potęgował się, nabierał mocy sztormu, raz czy dwa rozległy się znane już chrapliwe chichoty, które przeraziły go tak, że mało nie przypłacił tego życiem. Z największym trudem zdołał przekonać sam siebie, że to krzyk ptaka. Szedł wciąż naprzód. Wszystko wokół zaczynało ciemnieć. Zapadała noc.
Diderik Swerd parł jednak przed siebie, szedł po omacku, potykał się w ciemnościach. Muszę stąd wyjść! Muszę wygrać! Muszę, muszę!
Teraz jestem już daleko od tego przeklętego miejsca. A jednak wygrałem! Zwyciężyłem!
Nagle poczuł, że ziemia zaczyna się uginać pod jego stopami. Machał rękami, lecz wciąż zapadał się w błoto, w jakąś maź. Leśne jeziorko! O Boże, to nie może być prawda! Znowu to jeziorko? W głuchej wściekłości zaczął wrzeszczeć:
– Zapłacisz mi za to, Havgrim! Krwawa zemsta nie dobiegła jeszcze końca! Ja ci pokażę…
Maziste błoto wciągało go coraz głębiej. Głos przemieniał się w rozpaczliwe gulgotanie. Diderik największym wysiłkiem wychynął nieco na powierzchnię, ale tylko na ułamek sekundy; potem znowu błotnista, lepka ciecz zaczęła wsysać go w głąb, po każdym okrzyku przerażenia głębiej.
Wkrótce zostało już tylko kilka kręgów na wodzie.
Nad jeziorkiem zaległa cisza. Po chwili stadko nurów zerwało się i odleciało gdzieś ponad drzewami.
W lesie zapanował spokój. Nieskończony, głęboki spokój, jak po trwającej setki lat udręce.
Dziewice z Vargaby znalazły ukojenie.
W Alvdalen przybysze z Vargaby zostali przyjęci serdecznie i życzliwie. Zajął się nimi gospodarz Barbro i ulokował wszystkich w licznych budynkach w swoim obejściu, dopóki nie znajdą stałych mieszkań.
Kajsa, śmiertelnie zmęczona, siedziała w jakiejś izbie, przytulona do Havgrima.
– Jak dobrze jest wiedzieć, że nigdy nie było ani źdźbła prawdy w opowieściach o żądnych zemsty dziewicach z Vargaby – szepnęła. – Tak się cieszę, że rozwiałeś te niemądre plotki!
Havgrim uśmiechnął się i przygarnął ją do siebie. Delikatnie ucałował jej czoło, ale w uśmiechu było sporo goryczy.
Miał przejmującą wizję czegoś strasznego. Widział płonącą w lasach wieś. I nędzną śmierć Natana.
Widział jeszcze okropniejszy los Diderika. Jego szaloną ucieczkę przez las. Jeziorko. Ptaki…
Havgrim drżał. Nie pierwszy raz miał tego rodzaju wizję. I jak wielokrotnie przedtem zaczął się zastanawiać, kim naprawdę jest. Sierotą znalezioną na drodze, podobno dzieckiem z dobrej rodziny? Przybrany ojciec nigdy nie chciał wyjawić żadnych szczegółów. A może po prostu ich nie znał?
Kajsa i Havgrim przeżyli wiele szczęśliwych lat w Alvdalen. Opowiedzieli tę historię swojej córce Dorotei, która wyszła za mąż za Norwega. Nazywał się Erik Nordlade i był w Alvdalen kupcem. W późniejszych latach Kajsa i Havgrim mieli jeszcze syna, ale jego losy nie potoczyły się tak szczęśliwie.
Córka Erika Nordlade, Petra Eriksdatter, była moją matką. I to ona opowiedziała mi historię dziewic z Vargaby. Uważam za swój obowiązek spisanie opowieści, zanim rozpłynie się w ludzkiej pamięci i zaginie na zawsze. Nie jestem osobą wykształconą, a poza tym kobietą, zatem nie wypada mi zajmować się pisarstwem, lecz nie ma nikogo innego, kto mógłby utrwalić tę ponurą historię z dawnych czasów. Notatki przekażę w spadku mojej córce, Petrze, tak by ona mogła ją także opowiedzieć swoim dzieciom.
Przykro tylko, że mamy tak mało dzieci, wszystkie kobiety w mojej rodzinie. Mam nadzieję, że moja córka i syn będą pod tym względem szczęśliwsi niż my. Trondheim w listopadzie 1882 roku. Gerd Svensdatter.
Andre odetchnął. Teraz ta część drzewa genealogicznego rysowała mu się dość wyraźnie. Spróbował to naszkicować.
Christer Grip Kajsa
z Ludzi Lodu z Vargaby
(Havgrim) – ur. 1779
ur. 1774 |
– | |
Erik Nordlade Dorotea Syn urodzony
z Trondelag – Havgrimsdatter później
| ur. ok 1800
|
Petra Eriksdatter
Nordlade – Sven
ur. 1821 |
|
Gerd Ole
Svensdatter – Knudsen
|
|
Petra Olsdatter – Syn zmarły
1880 – 1899 w młodości
|
|
Mali – Martwo urodzone
ur. 1894 dziecko 1899
Tym się teraz powinien kierować. Gdzieniegdzie widniały puste miejsca. Syn, którego urodziła Kajsa w dojrzałym wieku, powinien mieć potomstwo. Dorotea Havgrimsdatter mogła mieć więcej dzieci, o których tu nie wspomniano, podobnie zresztą jak Petra Eriksdatter Nordlade, ta od medalionu z lokiem włosów w środku.
A sam medalion? Skąd się wziął i jakie były jego dzieje?
Ciekawe byłoby się tego dowiedzieć.
A zatem cała historia o Vargaby została wymyślona! Nie przez Gerd Svensdatter, oczywiście, lecz przez rodziców jej babki, Kajsę i Havgrima-Christera. Nic dziwnego, że Gerd sprawiała wrażenie tak dobrze poinformowanej, nawet jeśli chodzi o dialogi, których przecież nie mogła znać.
Ale to nie ona to wszystko wymyśliła. Ona otrzymała tę opowieść w spadku.
Andre nie miał już czasu dłużej nad tym rozmyślać. Teraz musiał iść do miasta i działać. Działać możliwie jak najskuteczniej!
Przede wszystkim chciał odwiedzić swoją przyjaciółkę z magistratu.
ROZDZIAŁ VIII
Nette Mikalsrud coraz niespokojniej spoglądała na zegar. Czuła ssanie w żołądku, dokuczliwsze z każdą upływającą minutą.
Dzień pracy dobiegał końca, a jej młody znajomy się nie pokazał. Czy w ogóle nie zamierzał już przychodzić? A miałby jej z pewnością tak wiele nowych rzeczy do opowiedzenia! Taka była ciekawa, czego się dowiedział! Niedzielna bluzka z koronkami wyglądała już dość nieświeżo. Panna Sylvestersen z sąsiedniego biura zwróciła uwagę, jak elegancko Nette dziś wygląda. Idzie może po pracy na jakiś pogrzeb? I czy nowa fryzura nie jest zbyt ekstrawagancka dla osoby w jej wieku?
Nette odpowiadała coś półgębkiem pomiędzy jednym a drugim łykiem kawy. Panna Sylvestersen chcąc nie chcąc zamilkła, pojęcia nie miała, jak to jest, kiedy poważnego człowieka dotyka szaleństwo.
Absolutne, beznadziejne szaleństwo, całkowicie lekceważące głos rozsądku! Pani Nette była na to zupełnie nieprzygotowana, a przez to kompletnie bezbronna. Wstydziła się okropnie, a zarazem wszystkie jej zmysły przepełniała nieznana radość. Jakby po raz pierwszy w swoim samotnym życiu odczuwała, że i ona żyje. Była w stanie uczynić wszystko dla swego nowego przyjaciela. Tyle tylko, że on się nigdy o tym nie powinien dowiedzieć!