Выбрать главу

Dziewczyna zwróciła się w jego stronę.

– Jak powiedziałeś? Jak nazywa się ten ród? – zapytała mrużąc oczy.

– Ludzie Lodu.

– Co to za ludzie?

– O, to bardzo długa historia. Jeśli będziesz chciała i zdołasz wysłuchać, to ci ją kiedyś opowiem. Ale to innym razem, bo na dziś wieczór zaprosiłem pannę Mikalsrud na obiad. Bardzo mi pomogła w poszukiwaniu innych członków Ludzi Lodu.

– Dlaczego jest takie ważne, byśmy trzymali się razem?

Dostrzegł to jej niepewne „byśmy” i bardzo go to ucieszyło. To znaczy, że Mali mu wierzy!

– Wynika to z naszej historii. Jutro, niestety, też nie będę mógł ci jej opowiedzieć, bo muszę pojechać do Alvdalen.

– Do Alvdalen? Do Szwecji? Na Boga, jakim sposobem zamierzasz się tam dostać?

– Mam samochód.

– Co? – Mali otworzyła usta. – Powiedz mi, czy wy, Ludzie Lodu, jesteście bardzo bogaci?

Andre wzruszył ramionami.

– Specjalnie bogaci to nie, ale dajemy sobie radę.

– A wiesz co? Ja to pluję na pieniądze! Ja mam coś, w co wierzę, a wtedy pieniądze nie mają żadnego znaczenia.

– Oczywiście. A ta twoja idea to prawo głosu dla kobiet, tak?

– O, ja walczę o dużo więcej. Chcę walczyć o sprawy kobiet, przemawiać w ich imieniu, bo umiem to robić! Gdybyś widział to, co ja, ile jest niesprawiedliwości, ile wykorzystywania kobiet i dziewcząt, to byś się nie dziwił. Zresztą, co mi tam, możesz nie wierzyć! Ja i tak swoje wiem.

– Ależ ja ci wierzę, Mali! Nie wszyscy mężczyźni są ślepi na krzywdę kobiet. Ale zanim zajmiemy się innymi sprawami, musimy znaleźć ci jakiś dach nad głową i postarać się o porządne ubranie.

– Nie. Najpierw chcę się dowiedzieć czegoś więcej o tych, no jak tam, o tych Ludziach Lodu. Jest w nich coś dziwnego, powiadasz. A co takiego? I skąd wiesz, że martwo urodzone dziecko było jednym z was?

– No wiesz, to był twój brat albo siostra. A u Ludzi Lodu w każdym pokoleniu rodzi się jedno dziecko obdarzone szczególnymi cechami, zresztą bardzo różnymi. Niektóre z nich mają szerokie, spiczasto zakończone barki. Matki tych dzieci zwykle umierają przy porodzie.

– Jezu! I ten mały miał właśnie takie ramiona?

– Dlatego zrodziło się podejrzenie, że to dziecko i twoja matka, i ty także pochodzicie od jednego z potomków Ludzi Lodu, który jako mały chłopiec zaginął w roku tysiąc siedemset siedemdziesiątym siódmym.

– Ale przecież równie dobrze to ojciec tego zdeformowanego dziecka mógł pochodzić z Ludzi Lodu! – zawołała Mali.

Andre pochwalił jej inteligencję, co najwyraźniej sprawiło jej przyjemność. Uświadomił sobie, że Mali zaczyna go akceptować, mimo że jest przedstawicielem podejrzanego rodu męskiego.

– Interesowałem się rodziną tego człowieka – wyjaśnił. – Widzisz, on miał jedenaścioro rodzeństwa, a Ludzie Lodu miewają niewiele dzieci.

Mali zachichotała.

– Czy to jedna z tych szczególnych cech tej rodziny?

– Tak. A drugą jest to, że rodzą się dotknięci, jak my ich nazywamy, ludzie obdarzeni wielkimi zdolnościami paranormalnymi. Ponadnaturalnymi – poprawił się, żeby Mali lepiej zrozumiała.

Mali rozpromieniła się.

– Coś takiego to bym chciała mieć!

Andre zapytał ostrożnie:

– A nigdy niczego takiego u siebie nie zauważyłaś? Bo nawet normalni potomkowie Ludzi Lodu bywają często bardziej wrażliwi, więcej potrafią niż zwyczajni ludzie.

Mali zastanawiała się przez chwilę.

– Niech mnie licho! – wykrzyknęła w końcu. – Pewnie, że zauważyłam! Przecież zawsze wiedziałam, kiedy wychowawczyni przyjdzie na inspekcję, i mogłam zawczasu ostrzec inne dziewczyny.

– No więc widzisz – kiwał głową Andre. – Wiesz, ponieważ w moim pokoleniu nie urodził się nikt obciążony, musieliśmy zacząć szukać bliższych informacji o tej kobiecie z brzegu. Musieliśmy się dowiedzieć, czy jej dziecko było dotknięte. I wygląda na to, że tak właśnie jest. Muszę tylko pojechać do Alvdalen, żeby to potwierdzić.

– A nie mogłabym pojechać z tobą? – zawołała impulsywnie. – Nie ze względu na samochód, ale dlatego, że ja też jestem z Ludzi Lodu. Coś mi mówi, że pochodzę z tej rodziny.

– Ja też jestem tego pewien – uśmiechnął się Andre. Nie powiedział ani słowa na temat jej wyglądu ani że nie będzie pasować do eleganckiego samochodu. – Skoro i tak nie masz gdzie mieszkać, to najlepiej będzie, jeśli pojedziesz ze mną.

– Och, dziękuję! – wykrzyknęła i rzuciła mu się na szyję. Andre trochę się zaniepokoił, bo jej włosy przesłoniły mu twarz, opadały na ramiona. A jeśli ona ma wszy…?

Nie bardzo był pewien, czy dobrze robi, zabierając ją w podróż; ale teraz nie miałby już serca, żeby jej tę radość odebrać.

Nette poszła do banku i kazała sobie wypłacić taką sumę, że zdziwiony kasjer przyglądał jej się podejrzliwie. Co tam, mogę przecież wpłacić ponownie, jeśli się okaże, że wzięłam za dużo, pomyślała. Nie mogła przynieść za mało! Wszystko da się załatwić!

Teraz pozostawała jeszcze sprawa stroju na wieczór. Najładniejsza bluzka była po całym dniu nieświeża, a suknie, które wisiały w szafie, wyglądały żałośnie, były niemodne i znoszone. Wahała się przez chwilę, a potem skierowała w stronę eleganckiego magazynu przy ulicy Biskupiej.

Po długim, bardzo długim czasie wyszła stamtąd z dużym pakietem pod pachą. Przepełniała ją radość, czuła się podniecona i frywolna. Pomyśleć, że kupiła gotową wizytową suknię! Nigdy przedtem tego nie robiła, zawsze szyła suknie i dla siebie, i dla matki. Ale dzisiaj jest przecież wielki dzień!

Kiedy mijała katedrę, spostrzegła, że jej młodzi znajomi siedzą na ławce pod drzewem. Na moment przystanęła, nie chciała, by zobaczyli ten jej płaski pakiet, który aż nadto wymownie świadczył o jej stosunku do dzisiejszego zaproszenia. Nie mogła jednak się wycofać, to by wyglądało okropnie. Nieco speszona poszła więc dalej.

– Wciąż jeszcze tu siedzicie? – zapytała wesoło.

Andre na jej widok wstał.

– A czy pani nie mogłaby usiąść z nami na chwilkę, panno Mikalsrud?

Właściwie nie miała czasu i właściwie wypadało podziękować i odmówić, ale ona, nie bacząc na nic, powiedziała: oczywiście, i usiadła.

Andre opowiadał, co oboje z Mali uzgodnili, i o tym, że Mali pojedzie z nim do Alvdalen. Nette starała się przełknąć uczucie rozczarowania.

– Ale w takim razie Mali będzie potrzebne podróżne ubranie – powiedziała tak życzliwie jak tylko umiała.

– Możliwe – burknęła Mali cierpko. – Tylko skąd je wziąć?

– Mam propozycję – uśmiechnęła się Nette. – Pójdziemy zaraz do magazynu, z którego dopiero co wyszłam, i tam coś kupimy. Musimy się pospieszyć, żeby zdążyć przed zamknięciem.

Mali przyglądała się jej z niechęcią.

– Czy pani rozum straciła? Przecież ja nie mam czym zapłacić!

– Mogę ci pożyczyć. Wiem, że oddasz, kiedy będziesz miała.

– Jezu! – westchnęła Mali. Najwyraźniej było to najczęściej przez nią używane słowo. – No to chodźmy! Oczywiście, że oddam dług.

– Musimy ci też znaleźć jakieś miejsce na noc – przypomniał Andre.

– Może w Hospicjum? – zaproponowała Nette. – Warunki są tam bardzo skromne, ale jest czysto.

– O, to już chyba oni mogą się bać, że im tam napaskudzę – uśmiechnęła się Mali niepewnie.

Nette zastanawiała się przez chwilę, a potem powiedziała: