Выбрать главу

Z przyjemnością też stwierdzał, jak wielką sensację wywołuje na wiejskich drogach.

Sor-Trondelag…

Dolina Ludzi Lodu.

Nie, tej doliny szukał nie będzie. Andre nie odczuwał żadnej potrzeby jej oglądania. Zwłaszcza po opowiadaniu Vanji, kiedy stamtąd wróciła. Wszyscy członkowie Ludzi Lodu powinni się trzymać z daleka od tego miejsca do czasu… Do czasu, gdy pojawi się ten właściwy.

Ale, oczywiście, Andre spoglądał ku zachodowi. Czy to mogłoby być tam? Albo tam?

Nie dostrzegał jednak gór dostatecznie wysokich.

Pierwsze, czym zajął się w Trondheim, to znalezienie odpowiedniego hotelu. Ponieważ posiadał samochód – nieważne, że teraz zakurzony – to mimo młodego wieku traktowany był z największymi rewerencjami, wszyscy kłaniali mu się głęboko i uśmiechali uprzejmie, dostał też bardzo dobry pokój. W ciągu całej podróży Andre przekonywał się z coraz większym zachwytem, ile pożytku płynie z posiadania samochodu, i to nie tylko na drogach. Samochód określa status. Ponadto Benedikte zatroszczyła się, by syn był elegancko ubrany, co jeszcze potęgowało znakomite wrażenie. Budząca zaufanie postać Andre i jego otwarte spojrzenie dokonywały reszty.

Nikomu zresztą nie musiał wyjaśniać, że ma dopiero dwadzieścia łat.

Wziął kąpiel w dużym pokoju kąpielowym znajdującym się na końcu korytarza. Łaźnia miała drewnianą podłogę i wyposażona była w wysoką wannę na lwich nogach; woda w rurach gulgotała przejmująco. Andre przebrał się w świeże ubranie i zjadł lunch w niemal pustej hotelowej restauracji. Na podium w odległym kącie przygrywało amatorskie trio, a liście bujnych palm łaskotały muzyków po głowach. Z ponurymi twarzami znęcali się nad jakimś wiedeńskim walcem, granym w przeraźliwie rozwlekłym tempie. Kiedy Andre wszedł do lokalu, podjęli próbę zagrania czegoś bardziej młodzieżowego, lecz on nigdy nie słyszał niczego równie żałosnego jak te ich ragtime'y, zwłaszcza jeśli chodzi o rytm.

Po lunchu, naprawdę bardzo smacznym, zapytał o drogę do magistratu i tym samym rozpoczął poszukiwania informacji o Petrze Olsdatter lub też o jej dziecku martwo urodzonym. Stracił trochę czasu krążąc po gmachu, od pokoju do pokoju, nim dotarł do właściwego biura. Przyjęła go tam ubrana na czarno pani zapięta wysoko pod szyję i z lorgnon zawieszonym na łańcuszku. Andre, darzący respektem wszystkie kobiety, które mają odwagę pracować zawodowo, zwrócił się do niej bardzo uprzejmie, co jej się najwyraźniej spodobało.

– Poszukuję swojej dalekiej krewnej – wyjaśnił. – Żeby trafić na jej ślad, powinienem, jak sądzę, zapoznać się z wynikami dochodzenia, jakie sąd w Trondheim przeprowadził w roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym dziewiątym.

– Aha. A czego dotyczyło to dochodzenie?

– Czternastego lipca tamtego roku pewna młoda dziewczyna, Petra Olsdatter, odebrała sobie życie nad brzegiem fiordu. Była przy tym moja kuzynka, która starała się uratować nie narodzone jeszcze dziecko samobójczyni, ale jej się to nie udało. Owa Petra zdołała przed śmiercią wypowiedzieć kilka słów, które świadczą, że dziecko mogło być potomkiem naszego rodu.

Dama, osoba w nieokreślonym wieku, bez słowa zabrała się do kartkowania starych protokółów.

– Ale oni przecież zmarli. Oboje, czy tak?

– Tak. No, a ja muszę wyjaśnić różne sprawy, bo rzecz dotyczy spadku – skłamał Andre. Może zresztą to wcale nie było kłamstwo, ba przecież naprawdę w grę wchodziło dziedzictwo. Dziedzictwo zła. – Muszę stwierdzić, czy nie było innych krewnych. Krótko mówiąc, muszę odtworzyć drzewo genealogiczne samobójczyni i jej dziecka.

Pani znalazła chyba właściwy protokół, bo przeczytała kilka zdań z jakiegoś dokumentu, a potem popatrzyła badawczo na swego gościa. Z wyrazu jej twarzy rozpoznał, co ją tak dziwi: Czy to możliwe, by ten świetnie ubrany, kulturalny młody człowiek był krewnym tak nieszczęsnej i nisko upadłej istoty, jaką bez wątpienia była Petra Olsdatter?

Andre odpowiedział na pytanie, którego urzędniczka głośno nie wypowiedziała:

– Nie zawsze kierujemy swoim losem.

– To prawda – szepnęła ubrana na czarno pani. – Ale może chciałby pan przeczytać sam?

– Dziękuję bardzo, chętnie.

– Proszę usiąść tam przy stoliku pod oknem. Chciałabym tylko, żeby pan nie wynosił dokumentów z pokoju.

– To oczywiste. A czy mogę robić notatki?

– Naturalnie!

Andre spędził sporo czasu w teł dużej sali, gdzie słychać było jedynie chrobot stalówek po papierze lub od czasu do czasu jakieś zadawane półgłosem pytania nielicznych interesantów. Uważnie śledził całą długą i tragiczną historię. Doznawał dziwnego i smutnego uczucia, czytając wielokrotnie wymieniane w protokóle imię Vanji.

Większość opisywanych tu spraw znał już przedtem, ale uważnie poszukiwał nowych informacji, jakiegoś punktu zaczepienia dla siebie.

Znalazł na przykład ostatni adres Petry. A także adres domu jej dzieciństwa, Wspaniale! A co najważniejsze, w protokole znajdowało się nazwisko ojca dziecka. Egil Holmsen. Był też jego ówczesny adres. A nawet notatka, że Petra już dawniej zeszła na złą drogę. „Zadała się z jednym z najznakomitszych obywateli miasta”, zapisano w urzędowych papierach. Andre skrzywił się. Ale, rzecz oczywista, nazwiska owego znakomitego obywatela nie ujawniono. To zresztą nieistotne, to nie tego dziecko mogło być obciążonym dziedzictwem potomkiem Ludzi Lodu.

Andre musiał odszukać ojca drugiego dziecka. Zatem dla jego sprawy ważny był Egil Holmsen. No i krewni Petry. Bo przecież to ona mogła przekazać dziedzictwo.

Jeśli jeszcze jacyś krewni istnieją.

Trzeba będzie cofnąć się w przeszłość aż do osiemnastego stulecia. Wydawało mu się to zadaniem wprost niemożliwym do wykonania. No, w każdym razie trzeba będzie się cofnąć do początku wieku dziewiętnastego. Bo jeśli Christer Grip urodził się w 1774 roku, to musiał żyć jeszcze jakiś czas w następnym stuleciu.

Drgnął na dźwięk głosu ubranej na czarno damy i wtedy uświadomił sobie, że od dłuższego czasu siedzi i patrzy w okno.

– Przepraszam – bąknął. – Nie usłyszałem, jak…

– Znalazł pan coś? – zapytała.

Mimo czarnego ubrania i pełnego rezerwy wyrazu twarzy było w niej coś niezwykle pociągającego. Coś w głosie czy może w ruchach? Nie, głos miała szorstki, a ruchy zamaszyste, bez wdzięku. Zaczął przyglądać się jej uważnie. Zgadywał, ile może mieć lat. Coś pomiędzy czterdzieści a pięćdziesiąt. Prawdopodobnie niezamężna. Szaroblond włosy były trochę za bardzo ściągnięte i upięte z tyłu głowy w zbyt ciasny kok. Rysy nie wyróżniały się pod żadnym względem. Dość ładne, ale wiek zaczynał dawać o sobie znać w zmarszczkach wokół oczu i wyraźnych zagłębieniach przy kącikach ust. Dwa razy nikt by się za nią nie obejrzał.

– Dziękuję pani – odparł. – Znalazłem kilka adresów, które będę musiał sprawdzić.

Głos urzędniczki nie bardzo pasował do słów, gdy powiedziała:

– Gdybym mogła się w czymś przydać, to…

– Bardzo dziękuję, ale nie chciałbym obciążać pani moimi kłopotami.

Skrzywiła się lekko.

– Ech, moja praca zawodowa nie jest specjalnie podniecająca.

Więc było w niej sporo ludzkich uczuć mimo tego chłodu i rezerwy w zachowaniu?

– W takim razie – uśmiechnął się – w takim razie rzeczywiście miałbym pytanie…

– Bardzo proszę!

Andre pokazał jej swoje notatki, które przywiózł z domu.

– Proszę spojrzeć. Napisano tutaj, że Petra wspomniała coś o swoim pierwszym dziecku. „Do przy…” Co by to mogło znaczyć?

Kobieta ożywiła się.

– Bez wątpienia znaczy to: do przytułku.