Z żalem potrząsnęła głową.
– Niestety, rzuciłam tylko okiem na samo zakończenie, na więcej nie miałam czasu. Mali była przecież u mnie.
– Tak, to prawda.
– Chciałbyś pewnie mieć zapiski ze sobą, kiedy pojedziesz do Alvdalen?
Zastanowił się.
– Tak. Chyba tak. Ale może uda ci się przejrzeć je jeszcze dziś wieczorem? Wstąpię jutro rano do ciebie do biura i odbiorę manuskrypt. Bardzo bym chciał, żebyś go jak najszybciej przeczytała.
– Dziękuję ci, chętnie to zrobię – obiecała, ba pochlebiało jej zaufanie Andre. – Z tych fragmentów, które zdążyłam przejrzeć, wynika, że ten… Havgrim, tak miał na imię? Że ten Havgrim jest dla twojego rodu kimś ważnym?
– On należał do mojego rodu! – zapewnił Andre. – Ale nie mam na to żadnych konkretnych dowodów. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko je znaleźć. A później wyjaśnić, czy nie ma tu gdzieś jeszcze innych naszych krewnych.
– Rozumiem. I domyślam się, że wypełnienie tego zadania jest dla ciebie bardzo ważne.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo. Muszę ci wyjaśnić, że na naszym rodzie ciąży od setek lat straszne brzemię. Teraz nie ma czasu na szczegóły, musielibyśmy tu siedzieć i rozmawiać przez wiele godzin. Ale to brzemię sprawia, że powinniśmy trzymać się razem, a kiedyś w osiemnastym wieku zdarzyło się, że jeden z Ludzi Lodu zaginął. I właśnie teraz ja natrafiłem na ślad jego potomstwa. Wszystko to będę musiał wyjaśnić Mali jutro w samochodzie. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ona jest jedną z nas. Zajmie nam to z pewnością większą część podróży. Historia naszego rodu jest niezwykła i tak skomplikowana, że obcy nie bardzo chcą w nią wierzyć.
Nette znowu poczuła ukłucie w sercu. „Obcy”, to tym razem była ona. Mali natomiast należała do rodziny.
Samotność otaczała ją niczym gęsta mgła. Mogła się była przyzwyczaić, że dla innych ludzi jest obca. I chyba się przyzwyczaiła, aż tu nagle, w ciągu ostatnich dni, świadomość tego stała się znowu boleśnie dokuczliwa.
Wspaniały wieczór dobiegał końca. To ona dała znak, że pora wracać, mówiąc:
– Jutro czeka cię długa podróż. Potrzebujesz wypoczynku.
Ona sama mogłaby siedzieć do rana w tym hotelowym saloniku, dokąd przenieśli się po obiedzie. Ale piękna przygoda była definitywnie zakończona. Andre odwiózł ją do domu, uścisnął jej rękę na pożegnanie i podziękował za naprawdę wspaniały wieczór.
Nette nie mogła sobie nawet przypomnieć, o czym mówili. Była tak podniecona, że wszystkie wspomnienia uleciały.
Samochód odjechał. Rozmarzona Nette poszła po schodach na górę.
Wyjęła klucz. Mruczała coś pod nosem niezadowolona, bo miała kłopoty z odnalezieniem dziurki. Ale też na klatce było ciemno choć oko wykol. Żarówka musiała się przepalić.
Nareszcie! Otworzyła drzwi, żeby wejść. W tym samym momencie kątem oka zauważyła jakiś ruch na zewnątrz.
Ktoś skrada się po schodach?
Nic więcej nie zdążyła pomyśleć, bo głowę przeszyła jej bolesna błyskawica, a potem zaległa ciemność.
Nieprzytomna Nette została przeciągnięta przez drzwi swego mieszkania i porzucona na podłodze w przedpokoju. Drzwi zostały zamknięte od zewnątrz, a klucz wyjęty z zamka.
Pospieszne kroki zadudniły na schodach.
Andre wyszedł z hotelu na ulicę punktualnie o godzinie ósmej rano. Mali czekała już na niego z promiennym wzrokiem. Czysta, starannie uczesana, w swojej błękitnej kwiecistej sukience i podróżnym żakiecikiem na ręce. Wyglądała niezwykle młodo i świeżo. I wojowniczo. Nędza, która legła u podstaw jej agresji wobec społeczeństwa, nie dała się po prostu zmyć odrobiną wody.
– Hej! – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
– Hej, wiosenny kwiatuszku! – przywitał ją Andre. – No? Wyspałaś się?
– Czy myślisz, że takie poobijane ciało jak moje może spać w miękkiej, luksusowej pościeli? Nie spałam dobrze, naprawdę. Czułam się jak kogut w wielkim kurniku.
Dosyć dziwne porównanie, pomyślał Andre, prowadząc ją do samochodu. Ale to dla niej, zdaje się, typowe.
– Jak się udał obiad? – zapytała z kolei Mali swoim nieco ostrym głosem.
– Ach, to był bardzo przyjemny wieczór – odparł. – Nette Mikalsrud jest naprawdę sympatyczną osobą.
– Jedyna ludzka istota w tym całym gminnym maglu – powiedziała Mali cierpko. Nagle przystanęła.
– Co? To naprawdę twój samochód?
Samochód został starannie wymyty i odzyskał blask. Chłopiec hotelowy polerował go przez cały dzień.
– Mój – powiedział Andre, nawet nie próbując ukryć dumy. – To naprawdę mój samochód. Mój i mojego ojca. Każdy z nas posiada połowę. Ja tę piękną i błyszczącą, a ojciec środek, to, czego nie widać.
– Ale środek też z pewnością jest ważny – rzekła Mali tak przejęta, że nie zrozumiała żartu. Obchodziła samochód w kółko, nie mogąc oderwać od niego oczu. – Wiesz, czuję, że naprawdę należę do twojej rodziny! – oświadczyła ze śmiechem.
– Oczywiście, że należysz, ale nie myśl, że jesteśmy milionerami!
Spojrzała na niego ze złością.
– Do diabła, uważasz, że zależy mi na pieniądzach? Jak się do tego wsiada?
Pomógł jej usadowić się na miejscu obok kierowcy.
– Panie Jezu! – szeptała Mali przejęta. – Co za widok! Jakbym posiadała cały świat!
Wydała z siebie przenikliwy krzyk radości, który z pewnością zbudził wszystkich śpiących jeszcze gości hotelowych. Andre włączył silnik i samochód potoczył się w dół ulicy.
Kiedy okrążali rynek, Mali trzymała się kurczowo i wrzeszczała z radości.
– Musimy jeszcze wstąpić do biura Nette! – zawołał Andre, żeby ją przekrzyczeć. – Mam od niej odebrać ważne papiery.
Nette jednak w biurze nie było. Nikt nie wiedział dlaczego. Panna Mikalsrud opuściła dotychczas tylko dwa dni podczas wszystkich lat pracy w magistracie. Raz, kiedy umarła jej matka, i drugi raz, kiedy matkę chowano.
– Może wypiła za dużo wina? – powiedziała Mali złośliwie, gdy wyszli na ulicę.
– Nie, Nette piła bardzo umiarkowanie.
– Musiała zaspać.
– Sądzę, że ona nie należy do ludzi, którzy mogą zaspać.
– Nie. Ale też nie należy do ludzi, którzy chodzą po restauracjach – powiedziała Mali. – Widocznie nawet tego było jej za wiele. Musisz koniecznie mieć te papiery?
Andre poczuł się nieprzyjemnie.
– Niekoniecznie. Wiem przecież, co w nich jest. A zresztą ten manuskrypt jest twój. Dostaniesz goi jeszcze mały medalion, który należał do twojej matki. Nie, papiery nie są mi potrzebne, ale…
Wahał się.
– Nie chcesz wyjechać, dopóki się z nią nie zobaczysz, prawda?
– No właśnie. Czy możemy poświęcić trochę czasu i pojechać do niej, żeby zobaczyć, co się stało?
– Zasuwaj! – oświadczyła Mali, a Andre pomyślał, że będzie musiał popracować nad jej językiem. Nie powinna wyrażać się tak prostacko.
Chociaż czy to jego sprawa?
Ale z drugiej strony, jeśli to nie jest jego sprawa, to czyja? Mali jest przecież całkiem sama na świecie.
– No, i jak się czujesz jako osoba, która odnalazła rodzinę? – zapytał przyjaźnie.
Roześmiała się głośno i niezbyt elegancko.
– O, chciałabym poznać was lepiej, zbliżyć się do was po pierwszych ceregielach. Jesteśmy na miejscu, ona tu mieszka – powiedziała, kiedy Andre zatrzymał samochód.
Weszli na górę i zapukali do drzwi.
Nikt nie otwierał.
Spoglądali po sobie niepewnie.
– Czyżby nie było jej w domu? – zapytał Andre.
– Nie wygląda na to.
– Nie słyszy nas? Może jest chora?
Andre zapukał mocniej, a Mali wołała Nette po imieniu. Na piętrze niżej jakieś drzwi otworzyły się szeroko i pokazały się sylwetki ciekawskich. Wtedy Mali krzyknęła: