– Lekki ból głowy? Wprawdzie pytałem cię od czasu do czasu, jak się czujesz, ale powinienem mieć więcej rozumu i wiedzieć, że bardzo cierpisz, nie zadowalać się twoimi: „Dziękuję, dobrze”. Droga przyjaciółko, musisz się czuć okropnie, widzę przecież, że każdy ruch głowy sprawia ci ból! Mali, czy możesz przynieść moją apteczkę? Jest w bocznej kieszeni walizki. A z boku leży mały pakiet. Przynieś także i to. Proszę, to klucz do mojego pokoju.
Mali pobiegła bez zwłoki, szczerze pragnąc pomóc Nette i dumna, że Andre ma tyle zaufania dla wychowanki domu dziecka.
Gdy tylko zniknęła, Andre ujął ręce Nette.
– Tak mi przykro z powodu mojej lekkomyślności – powiedział serdecznie.
– Ależ skąd, jesteś bardzo miły – próbowała protestować.
– Nie, zbyt wiele uwagi zwracałem na prowadzenie samochodu i na drogę, a zbyt mało na twoje samopoczucie. A tyle jest spraw, o których powinienem z tobą porozmawiać, o Alvdalen i o Mali. W tylu sprawach chciałbym cię prosić o radę.
Nette poczuła ciepło w sercu ze szczęścia. A więc ona ma dla niego znaczenie! On jej potrzebuje!
Nie zdążyli jednak porozmawiać o niczym więcej, bo w drzwiach stanęła Mali, wymachując przyniesionymi rzeczami.
– Spieszyłam się jak mogłam – rzekła zdyszana. – Żebyś nie pomyślał, że grzebię w twoich rzeczach.
– Nigdy by mi nic takiego nie przyszło do głowy – powiedział Andre.
– Możliwe, ale innym zawsze przychodziło – odparła Mali. – Zaufanie to nie jest to, czym człowieka rozpieszczają w domu dziecka.
Andre i Nette wymienili współczujące spojrzenia.
– Wiesz co, Andre – powiedziała znowu Mali i klepnęła go w ramię, aż się zgiął. – Ty jesteś pierwszym przedstawicielem rodu męskiego, do którego ja mam zaufanie. No, ale też my jesteśmy kuzynami!
Nie miał sumienia wyjaśniać tej małej bojowniczce o prawa kobiet, jak odległe jest to ich pokrewieństwo. Trzeba by się cofnąć aż do Tancreda Paladina, by znaleźć wspólnego przodka.
Vetle jest znacznie bliższym kuzynem Mali. To jest pokrewieństwo… liczył pospiesznie w pamięci. No, też nie takie bliskie, Vetle i Mali są kuzynami w szóstym pokoleniu.
Najważniejsze jednak, że wszyscy pochodzą z Ludzi Lodu. Tylko to się liczy. Jeśli, oczywiście, Andre się nie myli w swoich teoriach na temat Havgrima, czyli Christera Gripa. Wciąż przecież nie ma na to żadnego dowodu.
Tylko bardzo głębokie przeświadczenie, oparte na przeczuciu.
– Oooch! – westchnęła Mali zadowolona. – Nigdy w życiu nie było mi tak dobrze!
Andre i Nette rozumieli to znakomicie.
– I tak będzie dalej, no nie?
Andre uśmiechał się, podając proszek przeciwko bólowi głowy Nette, która zażyła lekarstwo z wdzięcznością.
– Co masz na myśli? Z czym będzie tak dalej? Z podróżą? To by chyba było zanadto męczące. Ale jeśli mówisz o zaufaniu, to potwierdzam z radością. Dalej też tak będzie! Nette, czy otrzymałaś odpowiedź na swoje listy? Te w sprawie Petry.
– Nie. To chyba jeszcze za wcześnie.
– Czy to są ludzie, których znasz?
– I tak, i nie. To ojcowie dzieci Petry. Oni powinni wiedzieć o niej najwięcej, bo komu się dziewczyna może zwierzyć, jeśli nie bliskiemu mężczyźnie?
– Czy to także mój ojciec? Chcesz powiedzieć, że wiesz, kim jest mój ojciec?
– To jest tajemnica bardzo dobrze w magistracie strzeżona, ale myślałam, Mali, że ty o tym wiesz.
– Ja? Gdyby tylko wychowawczyni albo ktoś inny w przytułku o tym wiedział, to możesz być pewna, że ja też bym się dowiedziała. Nie. Oni nie mieli o niczym pojęcia.
– O mój Boże – zdumiała się Nette. – Kiedy ja zapytałam mojego przełożonego, kto może być twoim ojcem, sprawiał wrażenie bardzo zakłopotanego i powierzył mi tę informację w największym zaufaniu. Ale ja myślałam, że źródłem informacji jest jego żona, znana plotkara. Wygląda jednak na to, że jest inaczej. Bo gdyby ona o tym wiedziała, całe miasto byłoby natychmiast poinformowane. W takim razie o sprawie wie tylko kilka osób w magistracie? Nigdy bym nie sądziła, że to możliwe.
– Dobra, no ale kim on jest? Powiedz w końcu – domagała się Mali niecierpliwie.
Oni jednak nie mieli dla niej czasu.
– Mówiłaś mi to – zwrócił się Andre da Nette marszcząc czoło. – I to, co znajduje się w papierach, które Vanja przywiozła z Trondheim… Jego nazwisko nigdzie tam nie zostało wymienione. Tylko to, że był człowiekiem dobrze urodzonym i że miał pociąg do kobiet. Vanji szepnął o tym jakiś służący w największym zaufaniu… – Andre potrząsnął głową. – Wysłałaś do niego list przedwczoraj? A drugi list wysłałaś do tego, jak mu tam… On się nazywa Egil Holmsen, prawda? Ojciec dziecka, które uradziło się martwe.
– Tak. Jego nazwisko znajduje się w raporcie. Nietrudno było je odnaleźć.
– Listy zawierające dynamit – powiedział Andre w zamyśleniu. – A potem się zastanawiasz, kto mógł cię zaatakować!
Nette pobladła jeszcze bardziej.
– Myślisz, że to… jeden z ojców dzieci Petry?
– Oczywiście! Dla żadnego z nich nie jest zabawne, żeby mu przypominano grzechy wobec Petry Olsdatter.
– Nazywasz mnie grzechem? – syknęła Mali.
– Nie, nie, przepraszam. Miałem na myśli punkt widzenia tych panów. Oni są przecież żonaci. I jeden, i drugi.
– Tak. A ojciec Mali ożenił się z bardzo bogatą panną i z dobrego domu.
– Co? – rozgniewała się Mali. – Siedzicie tu naprzeciwko mnie i próbujecie mi wmówić, że jestem córką… mordercy? No, bo przecież on o mało nie zabił Nette!
– Uspokój się – powiedział Andre. – Po pierwsze, to mógł równie dobrze być ten drugi, Egil Holmsen. Wyglądał mi on na kogoś, kto jest zdolny do wszystkiego. Teraz jednak myślę, że najlepiej zrobimy opuszczając tę salę. Jedno z nas, nie chciałbym wskazywać palcem, zaczyna mówić zbyt głośno. Zapraszam panie do mojego pokoju. Tam będziemy mogli porozmawiać!
Rozlokowali się jakoś w ciasnym hotelowym pokoiku, Nette na krześle, Andre na skraju łóżka, a Mali po prostu na podłodze. Andre dokończył przerwaną myśclass="underline"
– Bogu dzięki, że wyjechałaś z nami, Nette. To była niesłychanie ryzykowna decyzja z tymi listami, czy ty tego nie rozumiesz?
Czuła się skarcona i zbierało jej się na płacz. Andre ją upomniał!
– Zaznaczyłam, rzecz jasna, że zapewniam jak najdalej idącą dyskrecję.
– Tym gorzej! Poinformowałaś ich, że tylko ty wiesz o listach. I że w takim razie łatwo można ci zamknąć usta.
Mali była przygnębiona.
– Czy ktoś zechciałby być tak dobry i powiedzieć mi nareszcie, kto jest moim ojcem?
– Żebyś po powrocie do Trondheim mogła pójść prosto do jego domu i nawymyślać mu? – zapytał Andre chłodno. – Uspokój się. Dowiesz się o wszystkim, jeśli tylko okażesz się godna zaufania.
Mali prychnęła ze złością, ale dała za wygraną. Uświadomiła sobie chyba, że właśnie to zrobiłaby najchętniej: Nawymyślałaby publicznie temu człowiekowi i może nawet rozbiła jego rodzinę swymi oskarżeniami.
Andre wyjął mały pakiecik.
– Mali, to należy do ciebie. Jest to medalion, który twoja matka odziedziczyła po babce. Myślę, że możemy przestać się zajmować ojcami dzieci, a przyjrzeć się temu, żeby trochę uspokoić wzburzone uczucia.
Mali z uroczystą miną rozwijała paczuszkę.
– Jaki piękny! – zawołała, unosząc w górę łańcuszek z medalionem. – Ale… On wygląda na prawdziwy!
– Masz rację, to prawdziwe złoto – potwierdził Andre. – Nordlade musiało być bogatym dworem. Bo nie sądzę, żeby twoja babka dziedziczyła medalion po swojej matce. Dorotea pochodziła przecież z Alvdalen, była córką Havgrima i Kajsy z Vargaby. Nie stać ich było na taki klejnot.