– O, pewnie, że pamiętam Havgrima! – popiskiwała z radością. – Za czasów mojego dzieciństwa był już bardzo stary, ale przystojny został do końca! Nikt nie powie wam nic innego! Szkoda tylko, że tak młodo owdowiał.
„W późniejszych latach Kajsa i Havgrim mieli jeszcze syna, ale jego losy nie potoczyły się tak szczczęśliwie”.
– Owdowiał? – zapytał Andre. – Czy to się stało już za waszej pamięci, matko Britto-Stino?
– Tak. Owdowiał w dwudziestym roku. Ja się co prawda urodziłam w osiemset dwudziestym ósmym, ale ludzie wciąż dużo o tym gadali. Moja babka Britta pochodziła przecież z Vargaby i znaliśmy ich bardzo dobrze.
Andre odważył się zgadywać:
– Czy ona… czy Kajsa… umarła przy porodzie?
Staruszka spojrzała na niego zdumiona.
– Tak! Naprawdę tak było! Strasznie ciężki poród, ludzie długo o tym gadali. Urodziła chłopca i to on odebrał jej życie. Widzisz, on nie był zbudowany tak jak się należy.
– Miał szerokie, spiczaste ramiona, prawda?
– Tak ludzie gadali. Ale skąd ty o tym wiesz?
– Trzeba wam wiedzieć, matko, że ja pochodzę z tego samego rodu co Havgrim. Ciąży nad nami przekleństwo, że niektóre dzieci rodzą się takie, jak mówicie, i odbierają życie swoim nieszczęsnym matkom. Nasza Mali, tutaj… Jej matka też urodziła takie dziecko i skończyło się tak samo źle. Ale co się stało z tamtym chłopcem?
Stara kobieta spuściła wzrok.
– Podobno akuszerka go udusiła zaraz po urodzeniu.
Wiecie, podmieniec. Czary.
– Jesteście pewni, matko Britto-Stino, że chłopiec nie przeżył?
Staruszka całkowicie straciła poczucie czasu, pogrążyła się we wspomnieniach z młodości i nie słyszała, co się do niej mówi.
– To musiało tak być, moja babka zawsze to powtarzała. Kajsa i Havgrim nie mogli dobrze skończyć, bo oni dotykali pogańskiego bożka.
– Tego posążka nad jeziorem? – zapytał Andre próbując przywrócić Brittę-Stinę do rzeczywistości. – Posążka boga Freya?
– Pogański bożek był przeklęty – mówiła staruszka, nadal pogrążona we własnym świecie. – A oni go dotykali. Kajsa go dotykała. I kara jej nie ominęła. Urodziła odmieńca i sama musiała umrzeć. To straszna śmierć! Zemsta pogańskiego bożka!
– To nie było tak – próbował jej wytłumaczyć Andre. – Tak jak mówiłem, to cecha naszego rodu. To przekleństwo, które nad nami ciąży.
Staruszka nie słyszała jego słów. Łapczywie ssała fajkę, a jej myśli krążyły gdzieś w przeszłości, wzrok miała rozmarzony i pełen smutku.
I Nette, i Mali czuły się dość marnie. Nette pocieszała się myślą, że tak daleko jak się dało przyjechali w góry samochodem. Dotarli autem aż do drogi na Lillhardal, skąd dalej prowadziły już tylko całkiem nieprzejezdne dróżki. To naprawdę była pociecha wiedzieć, że samochód tam stoi i czeka na nich. Nie będą musieli na własnych nogach pokonać tej niewiarygodnie długiej drogi do Alvdalen.
Mali rozglądała się ciekawie po maleńkim wnętrzu szałasu. Wszystko było dla niej nowe i podniecające. Ona, która nigdy nie widziała niczego poza przytułkiem dla dzieci i nędznymi dzielnicami Trondheim, przeżywała wielką przygodę. Znalazła się daleko, w nieznanym kraju, na prawdziwym odludziu. Nigdy przedtem nie była tak blisko natury.
Jakież więc znaczenie mogło mieć to, że była obolała na całym ciele, a poocierane stopy piekły przy każdym ruchu?
Andre jeszcze raz ponowił próbę.
– Jesteście pewni, matko, że dziecko nie przeżyło?
Staruszka ocknęła się nareszcie i popatrzyła na niego przytomniej.
– Żebym tak z tego miejsca nie wstała! Akuszerka została postawiona przed sądem za dzieciobójstwo, ale ją uwolnili, kiedy opowiedziała, jak dziecko wyglądało.
W takim razie ten chłopiec nie mógł zostawić dziedzica, myślał Andre, użalając się nad Kajsą z Vargaby, która miała niespełna czterdzieści lat, kiedy musiała umrzeć.
– No, a wdowiec, Havgrim, nie ożenił się drugi raz? – zapytał.
– Nie, nigdy tego nie zrobił.
– To znaczy, że nie miał już więcej dzieci. Tylko jedną córkę, Doroteę?
– Zgadza się. A ona wkrótce opuściła Alvdalen.
– Wyszła za mąż za Norwega, prawda? Erika Nordlade z Trondelag?
– Jak ty to wszystko dobrze wiesz! Aż dziw!
– Staram się przecież odnaleźć członków mojej własnej rodziny.
– Co prawda, to prawda, rozumiem cię. No tak, Dorotea wyprowadziła się do Norwegii.
– Nie wiecie, dokąd dokładnie?
– Jakieś nowiny się przecież słyszało od czasu do czasu. I ona przyjechała kiedyś w odwiedziny do ojca Havgrima, sama to pamiętam. Miała ze sobą obie córki.
Andre podskoczył tak gwałtownie, że o mało nie przewrócił stołka, na którym siedział.
– Co? Dwie córki?
O piekło i szatani, pomyślał zgnębiony. Czy nie będzie końca tym poszukiwaniom? To znaczy, że więcej jest takich, którzy mają w sobie krew Ludzi Lodu?
– Ja pamiętam nawet, jak dziewczynki miały na imię. I obie były bardzo ładne. Starszą wołali Emma. Druga była o cztery lata młodsza i miała na imię Petra.
Petrę Eriksdatter Nordlade Andre znał. Ale Emma była kimś całkowicie nowym. Mali spoglądała na niego pytająco.
– Będziemy szukać we dworze Nordlade – mruknął. – Czy ten dwór znajduje się w Gaudalen, matko Britto-Stino? Wiecie coś o tym?
– Coś jakby mi majaczyło, chyba słyszałam tę nazwę. Ale potem stary Havgrim umarł i córka Dorotea nie przyjeżdżała już więcej w odwiedziny. Tak to ród zniknął z Alvdalen…
W małym szałasie panował przytulny mrok. Pachniało oborą i świeżym mlekiem, serem, jałowcem i wygrzanym drewnem. Bardzo miłe miejsce do odpoczynku i nabrania sił. Na zewnątrz całymi kilometrami rozciągały się lasy, okrywały ciemnym płaszczem ziemię i gdzieś daleko na horyzoncie łączyły się w z niebem. W górach panował niewypowiedziany spokój.
– Teraz mam jeszcze tylko jedno pytanie – powiedział Andre. – Vargaby.
Smutny uśmiech przemknął po pokrytej zmarszczkami twarzy staruszki.
– Tej wsi już nie ma. Wszystko porósł las.
– Czy to daleko stąd?
– Pewnie, że daleko. Ale nie pytaj mnie, gdzie to jest, bo nie wiem. Moja babka i jeszcze kilka osób pojechali tam kiedyś konno kilka lat po przeprowadzce. Zobaczyli tylko zwęglone resztki domów, porośnięte trawą, krzewami i młodymi drzewkami. Musiał tam kiedyś wybuchnąć pożar i strawił wszystko.
– Tak właśnie było – przytakiwał Andre.
– Tak, tak. Havgrim twierdził nawet, że wie, kiedy to było, bo on umiał przeczuwać takie rzeczy. Śniło mu się raz, że to jakiś ksiądz podłożył ogień i potem sam spłonął pośród palących się domów. A inny zły człowiek, imieniem Swerd czy jakoś tak, utonął w jeziorku. Sen był tak wyraźny, że Havgrim mógłby przysiąc, iż to wszystko wydarzyło się naprawdę. No i wieś była rzeczywiście spalona.
– Owszem, Havgrim mógł równie dobrze przeżyć we śnie wszystko, co się stało, bo on należał do mojego rodu, a wielu naszych krewnych ma dar jasnowidzenia. Myślicie więc, matko, że nie znajdziemy już Vargaby?
– Tak myślę. I żadne niebezpieczeństwo nikomu tam nie grozi.
– Wiem. Dziewice z Vargaby znalazły już przecież spokój wieczny.
– Otóż to. A wszystko to tylko stara legenda, nie ma się czym przejmować.
Podróżni chcieli wrócić do gospody, nim zapadnie zmierzch, podziękowali więc serdecznie za gościnność i cenne informacje. Podziękowali też za nocleg ofiarowywany im przez staruszkę. W małym szałasie miejsca było niewiele, a poza tym powinni jak najszybciej wracać do Norwegii. Nie mogli za bardzo przedłużać podróży.