Zdawało się przez chwilę, że siły potwora słabną, lecz tylko odrobinę. Mali zdążyła jednak uchwycić mocniej rękę Andre, a on sam też podciągnął się wyżej i pewniej objął pień drzewka. Jakie to było drzewo, o sękatym, choć giętkim pniu, Nette nie umiałaby powiedzieć. Zresztą co to miało za znaczenie, po prostu jakieś drzewo rosnące w pobliżu wody, może olcha, może jaki inny gatunek, to naprawdę całkiem obojętne; ważny był jedynie fakt, że stanowiło ostatnią szansę ratunku i dla Mali, i dla Andre. Bo to przecież oczywiste, że Andre dziewczyny nie opuści w takiej sytuacji. Gdyby się to okazało niezbędne, pójdzie z nią pod wodę i tam będzie próbował ją ratować.
Nette oblewał zimny pot. Słyszała, jak serce jej wali, pochyliła się nad gotowym do skoku potworem w sadzawce i z alrauną wyciągniętą najdalej jak mogła odmawiała Ojcze nasz.
To wyraźnie powstrzymywało zjawę, lecz jej nie wypłoszyło.
I wtedy zrozpaczony Andre zawołał:
– Alrauno, ty, która towarzyszyłaś nam przez tyle stuleci… Ty wiesz, że ani ja, ani Mali nie należymy do wybranych, ale błagam cię, pomóż nam! Zrób, co możesz!
Nette uważała, że to dziwne przemawiać do martwego przedmiotu, ale była tak wstrząśnięta tym, co się działo wokół niej, że gotowa była zaakceptować wszystko.
– Och, żebym tak umiał zaklinać! – żałował Andre.
Nette też tego nie umiała. Nie umiała w ogóle nic, była osobą postronną. Jedyne, co mogła zrobić, to trzymać w górze ów niezwykły korzeń i modlić się.
Alrauna powstrzymała upiora, ale nic więcej. Jego potworne, trudne do zniesienia ryki grzmiały w lesie. Było jasne, że nie są w stanie na dłużej nad nim zapanować. Bo przecież Nette nie może stać przez całą wieczność z uniesioną do góry alrauną.
Andre spróbował ponownie:
– Alrauno! Nasi przodkowie nie mogą nas usłyszeć, bo nie należymy do wybranych ani do obciążonych. Lecz Mali pochodzi z Ludzi Lodu i ja dopiero co ją odnalazłem; nie daj jej zginąć w łapach jakiegoś nędznego upiora! Bądź miłosierna! Wstaw się za nią, wstaw się za nami u naszych przodków!
Nette była tak zdumiona jego niezwykłymi słowami, że zaczęła mu się przyglądać i na moment jej koncentracja zelżała. Oślizgły potwór, który kiedyś był człowiekiem; wykorzystał moment nieuwagi Andre i Nette i znowu zaczął wyłazić na brzeg. Mali zawyła z przerażenia.
Wtedy oczy Nette rozszerzyły się jeszcze bardziej. Wciąż stała wyciągając alraunę ponad wodą, ale gdy na moment odwróciła wzrok od potwora, zobaczyła, że na brzegu jeziorka, najzupełniej z niczego, wyłoniły się trzy postacie.
Stały w wieczornym mroku, trzy dziwaczne postacie z pradawnych czasów. Nette widziała ogromnego mężczyznę o wyraźnie mongolskich rysach, obok niego zaś drobną kobietę, cudownie piękną, o rysach i nordyckich, i mongolskich. Widziała, że mężczyzna uniósł ręce i wnętrze dłoni skierował ku jezioru, gdzie potwór wciąż usiłował wyleźć na brzeg. Rozbrzmiały dziwne, śpiewne słowa, gdy ów mężczyzna o orientalnym wyglądzie zaczął wypowiadać zaklęcia. I Nette natychmiast pojęła, co on czyni.
Ostatnia wyłoniła się z nicości młoda kobieta, czarodziejsko piękna, z jakimś diabelskim błyskiem w oczach. Podeszła do brzegu, do upiora, i z szyderczym śmiechem trąciła go nogą.
– Posłuchaj no, ty nędzny, oślizgły głupku, strzeż się słów Mara, bo mają one siłę unicestwiającą. Powinieneś był nigdy nie wychylać łba z tej swojej śmierdzącej kałuży!
Budzący grozę potwór, który nadal ściskał nogę Mali, patrzył na kobietę z głupkowatym wyrazem na obrzydliwej, obgniłej twarzy. Chcąc nie chcąc puścił zdobycz i zaczął się zsuwać do zielonkawej, śmierdzącej wody.
– O nie, nie! – zawołała kobieta. – Poczekaj, poczekaj, nie wymigasz się tak łatwo!
Uczyniła lekki ruch ręką i potwór zatrzymał się w pół drogi. Mali już dawno odskoczyła jak najdalej, Andre siedział przy niej w kucki i podtrzymując ją, patrzył bez słowa na to, co działo się nad wodą. Nette opuściła rękę z alrauną, podświadomie cofnęła się parę kroków w tył, ale nie była w stanie oderwać oczu od widowiska na brzegu.
Zaklinający mężczyzna zszedł niżej nad wodę. Mówił coraz głośniej, w końcu jego głos grzmiał ponad lasem, a troje śmiertelników widziało, jak skóra, włosy i ciało upiora zaczynają znikać, odsłaniając białe kości, aż w końcu został już tylko sam szkielet. Wtedy niższa z kobiet wylała z niedużej butelki kilka kropel jakiegoś płynu na kości, po czym rozpłynęły się one w nicość.
Kobieta o szelmowskim uśmiechu zwróciła się do trojga śmiertelników:
– Nadszedł kres wendety, dobiegła końca. Teraz nie ma już nikogo z jego rodu, możesz czuć się bezpieczna, Mali.
Kobieta z butelką podeszła tymczasem do brzegu i wylała kilka kropel płynu na gęste, śmierdzące błoto. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jeziorko wypełniło się krystalicznie czystą wodą, rośliny zostały oczyszczone ze szlamu, a z brzegu zginęły wszystkie chwasty i trujące zielsko, które obrastało dotychczas jezioro złych upiorów.
Teraz stało się ono znowu czystym, połyskliwym oczkiem w lesie.
Nette oddychała z drżeniem, uświadomiła sobie, że od bardzo dawna wstrzymywała oddech.
Przybysze z zaświatów nie zbliżali się do śmiertelników, ale młoda wesoła kobieta powiedziała:
– Witaj wśród Ludzi Lodu, Mali! – Pokazała ręką na swoich towarzyszy i dodała: – Spójrz, to są twoi najbliżsi krewni pośród grupy przodków opiekujących się rodziną na ziemi. To Shira i Mar z dalekiego Taran-gai. Nikt z rodu nie jest im bliższy niż ty. Ja sama, jak się pewnie domyśliliście, jestem Sol szalona. Zawsze chcę być tam, gdzie można trochę podrażnić jakieś małe obrzydlistwa, jak ten tutaj.
Mali i Andre podnieśli się z ziemi. Bardzo uprzejmie pozdrawiali swoich przodków.
– Ale jest chyba ktoś, kto jest jeszcze bliższy Mali niż Mar i Shira – powiedział Andre. – Mam na myśli Tulę. Ona nie chciała z wami przyjść?
Tamci spoważnieli i posmutnieli.
– Tuli nie ma z nami w grupie Tengela Dobrego – wyjaśniła Sol.
– Ja myślałem, że Tula była bardzo dobra?
– Była. Ale potem poszła własną drogą. Nie znamy jej losów.
– Tak, oczywiście, Tulę zabrały demony – mruknął Andre. – Tula poszła przecież na spotkanie demonów do Grastensholm i zniknęła bez śladu razem z nimi.
– No, ale teraz pewnie chcielibyście się stąd wydostać? – zapytała Sol.
– I to jak najszybciej – odparł Andre. – Tylko że my niezupełnie wiemy, jak się tu znaleźliśmy.
Sol uśmiechnęła się tajemniczo.
– Myślę, że możecie liczyć na przewodnika.
Zwrócili głowy w stronę, w którą patrzyła Sol, i zobaczyli, że brzegiem jeziora idzie ku nim jakiś mężczyzna.
Andre rozjaśnił się w promiennym uśmiechu.
– Imre! – zawołał radośnie. – Jak dawno cię nie widziałem!
Jasnowłosy, niezwykle urodziwy młodzieniec uśmiechnął się także. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu Andre i jego towarzyszki stwierdzili, że trzy duchy witają Imrego z najwyższym szacunkiem. Sol skłoniła się głęboko, a dwoje pozostałych najpierw skierowało palce do czoła, a potem ku ziemi, co było wyrazem głębokiego respektu.
Imre szczególnie uroczyście powitał Shirę, która najwyraźniej była mu równa rangą. Potem zwrócił się do Nette.
Jego łagodny głos był dla niej niczym balsam:
– Dziękuję ci za nieocenioną pomoc! Nigdy ci tego nie zapomnimy. Ale teraz ruszajmy. Idźcie za mną, bo noc zapada!
Andre odwrócił się, by podziękować i pożegnać duchy, ale ich już nie było, rozpłynęły się w powietrzu. Oszołomieni ludzie pozbierali swoje porozrzucane dokoła rzeczy, Andre pogładził w podzięce alraunę i zapakował ją ostrożnie do torby, po czym wszyscy troje ruszyli za Imrem, który był już daleko przed nimi na ścieżce.