Выбрать главу

– Ja też nie – rzekła Mali. – Teraz miałam na myśli jedynie to obrzydliwe paskudztwo, wypełzające z błota. Dlaczego on chciał złapać właśnie mnie? Dlaczego nie wyciągał łap po ciebie, Andre? Czy to miało może coś wspólnego z tym, że dotknęłam figurki bożka?

– Nic podobnego, to przecież tylko kawałek przegniłego drewna. (Andre miał szczęście, że jego słów nie słyszał jakiś miłośnik starożytności). – Nie, on chciał cię złapać dlatego, że jesteś prawnuczką Havgrima. Mnie nie łączy z wami takie bliskie pokrewieństwo. Ale był na najlepszej drodze, żeby i mnie wciągnąć w głębinę. Byłaś niezwykle odważna, Nette, że stałaś na brzegu z alrauną, a nie uciekłaś stamtąd.

– To by mi nigdy do głowy nie przyszło.

– Stanowimy niezły triumwirat – powiedziała Mali i ujęła oboje przyjaciół za ręce. Tak złączeni przebyli ostatni kawałek drogi dzielący ich od domu w Nordlade.

– Wiesz, Mali, nie przestaje mnie zdumiewać twoja znajomość obcych słów – rzekł Andre.

– Człowiek nie musi być idiotą tylko dlatego, że się wychowywał w przytułku – odcięła się Mali. – A poza tym ja się staram, w każdej sytuacji można się czegoś nauczyć, a ja bardzo lubię wiedzieć. I niech sobie mężczyźni gadają co chcą o kurzych móżdżkach kobiet i o tym, że nadajemy się co najwyżej do łóżka. To świadczy jedynie o głupocie panów, a nie naszej.

– Wybacz mi – prosił Andre teatralnym głosem. – Wybacz mi, że jestem zaledwie mężczyzną!

– O, tak właśnie powinniście się do nas zwracać – stwierdziła Mali, chichocząc zadowolona.

Znaleźli się przed drzwiami. Nie musieli stukać, bo w progu stanął gospodarz. W podkoszulku i spodniach na szelkach, nie ogolony, tłusty, nie wyglądał zbyt apetycznie.

– On nie może być moim krewnym – szepnęła Mali zdławionym głosem.

I oczywiście nie był. Nazywał się wprawdzie Nordlade, ale w tamtych czasach nie było przecież niczym niezwykłym, że rodziny przyjmowały nazwiska od miejsca zamieszkania.

– Nie, Erik Nordlade? On mieszkał tu bardzo dawno temu – odpowiadał chłop wolno na pytanie Andre. – Oni musieli opuścić dwór i wtedy kupił go mój dziadek. Tak że ja jestem tutaj trzecim pokoleniem.

W głosie chłopa brzmiała duma, choć chyba nie bardzo miał do tego powody, bo gospodarstwo wyglądało na podupadłe i zaniedbane.

– W porządku. My chcieliśmy się właściwie dowiedzieć tylko, czy Erik Nordlade miał jakichś spadkobierców.

Chłop mrugał przestraszony.

– Moja rodzina kupiła gospodarstwo uczciwie. Żadnych spadkobierców do spłacenia ani nikogo takiego nie było. I siedzimy tu od trzeciego pokolenia.

– Mnie nie chodzi o spadkobierców dworu, po prostu o potomstwo Erika. Podobno on miał dwie córki.

– Erik Nordlade?

– Tak – potwierdził Andre, tracąc powoli cierpliwość.

Chłop drapał się po głowie z takim zapamiętaniem, że łupież sypał mu się na ramiona jak śnieg.

– No, miał… pewnie, że miał, co miał nie mieć? Jak to one się nazywały? Jedna to chyba Dorotea…?

– Nie, to była jego żona.

– A tak, tak, niech no pomyślę. Córki…?

– Może jest tu kto inny, kto lepiej pamięta rodzinę?

Chłop się rozgniewał. On pamięta najlepiej. Nikt mu nie odbierze tego honoru!

– Emma była jedna! I Petra.

– Owszem, te imiona wydają mi się znajome – powiedział Andre, by nie denerwować gospodarza jeszcze bardziej. – Znaliście je?

– Nie. Wyjechały ze wsi za młodu. Petra wyszła za jakiegoś faceta z miasta. Z Trondheim. Zdaje mi się, że było mu Sven. A Emma…?

– No! – niecierpliwił się Andre, gdy chłop zwlekał nazbyt długo.

Obie panie też niespokojnie przestępowały z nogi na nogę. Przypomni sobie gospodarz coś nareszcie, czy nie? Bo jeśli nie, to będzie bardzo trudno odnaleźć tę nikomu nie znaną Emmę i jej ewentualne potomstwo.

– Emma, tak… – usłyszeli w końcu. – Wyszła za mąż, ona też. Za dobrego człowieka. Chociaż on też pochodził z miasta.

– Miała jakieś dzieci?

– Emma?

– Tak.

Chłop myślał z takim wysiłkiem, że zaczął sapać.

– Nie, nie pamiętam. Sam byłem wtedy dzieckiem.

– A nie pamiętacie imienia tego człowieka, za którego Emma się wydała?

– Pewnie! Każda miała swoje dzieci.

Rozmowa zaczynała przybierać charakter dialogu dziada z babą, coś w rodzaju ludowej pogwarki: „Gdzie idziecie, Bartoszu? – Mam indyki w koszu.” Andre domyślił się, że mózg chłopa przyswoił sobie właśnie poprzednie pytanie.

– Zatem one obie, i Emma, i Petra miały dzieci.

– Pewnie! Alem słyszał, że niedużo. Dziwne, nie? Nas było w domu trzynaścioro.

– Ale imion tych dzieci to pewnie nie pamiętacie, co? Tyle czasu minęło.

To właśnie był najlepszy bodziec dla gospodarza. Obrócił się na progu, wiercił się przez chwilę, żeby znaleźć najwygodniejszą pozycję, po czym oparł plecy o futrynę, aż trzasnęło.

– Co bym nie miał pamiętać? Przecie, że pamiętam! Petra miała dziewczynkę i było jej Gerd. A Emma… Jej chłopak miał na imię Knut!

Co za triumf! Tego się już prawie nikt nie spodziewał.

– Znakomicie! – pochwalił Andre, a panie bąkały jakieś słowa uznania, wciąż stojąc w siąpiącym deszczu. Chłop najwyraźniej nie zamierzał prosić do środka. Prawdopodobnie panował tam okropny bałagan. Zresztą oni też nie odczuwali wielkiego pragnienia wejścia do tej izby, chcieli otrzymać odpowiedzi na swoje pytania i jak najrychlej wrócić do Trondheim.

– A imię męża?

Chłop gapił się głupawo. Czy nigdy nie przestaną pytać, ci dziwni przybysze, którzy uczepili się i nie dają mu spokoju przed jego własnymi drzwiami?

– Już przecie mówiłem! Sven.

– To był mąż Petty. A my pytamy o męża Emmy. Ojca Knuta.

Nieszczęsny spuścił oczy w głębokiej koncentracji.

– A ten… To jakoś tak dziwacznie. O, Broms! Nazywał się Broms. Rymarz.

– Serdeczne dzięki za nieocenioną pomoc! Gdybyśmy jeszcze znali jego imię, to już by było naprawdę wspaniale.

Chłop znowu się rozgniewał.

– Sven! Przecie mówię!

Wyglądało na to, że trzeba zaczynać od nowa.

– To znaczy mąż Petry nazywał się Sven Broms, tak?

– Tak – odparł chłop takim tonem, jakby miał do czynienia z idiotami.

Andre nie był już właściwie w stanie pytać o nic więcej, ale przecież musiał.

– A mąż Emmy? Ktoś, kto ma taką pamięć jak wy, musi przecież pamiętać!

Niemal słyszeli trzaski pod czaszką chłopa, tak ciężko pracował jego mózg.

– Mąż Emmy…? No, to było tak… Chłopak miał na imię Knut… A mąż… No tak! Skogsrud! To był Erling Skogsrud!

– Najserdeczniej dziękuję – powiedział Andre i naprawdę mówił to szczerze.

Otworzył portmonetkę i wyjął z niej monetę.

– To jest dla nas takie ważne, że chciałbym… Niech mi będzie wolno…

– Nie, nie mogę nic brać za coś takiego… – bąkał chłop, ale wyraźnie wyciągał rękę. Andre wsunął mu pieniądz, jeszcze raz podziękował, po czym wszyscy troje zaczęli schodzić po śliskim zboczu do samochodu.

Andre poprosił, by panie zdjęły mokre okrycia, i troskliwie otulił Nette podróżnym pledem. Nie była pewna, czy powinna się tym wzruszyć, czy też poczuć jak wymagająca opieki staruszka. Zdjęła szal z głowy i w ramach rewanżu osuszyła nim włosy Andre. A może chciała się zemścić?

Mali wyglądała wprost bezwstydnie świeżo i młodo, żaden deszcz nie był w stanie nic jej zrobić.

Kiedy Andre otulał Nette, przypadkiem dotknął nieostrożnie jej głowy, a ona nie zdołała powstrzymać bolesnego jęku. Andre patrzył na nią przestraszony.