– Jak to naprawdę jest z twoją głową, Nette? – zapytał niespokojnie.
– „Głowę miała słabą, ale za to serce… serce szczerozłote” – zacytowała Runeberga. – Nie, szczerze mówiąc, to już wszystko dobrze. Nie mam zawrotów ani nic takiego, tylko ten wielki guz z tyłu.
Uścisnął jej dłoń z serdecznym, pospiesznym uśmiechem.
– Dobrze wiemy, Nette, że serce masz złote.
Te słowa zapamiętała na długo i cieszyła się nimi przez cały czas, gdy w ulewnym deszczu jechali do Trondheim.
Nie chcieli nigdzie więcej nocować po drodze, było więc już bardzo późno, gdy nareszcie samochód wjechał na opustoszałe ulice Trondheim. Mali miała spać u Nette, która nie czuła się całkiem bezpieczna w swoim mieszkaniu; napastnik mógł uderzyć po raz drugi.
– Myślę jednak, że jutro pójdę do pracy – powiedziała Nette, kiedy żegnali się z Andre. – Czuję się nieźle, a nie chciałabym stracić posady.
– W takim razie przyjdę do ciebie jutro rano do biura – zaproponował Andre.
– I ja także – dołączyła się Mali. – Powiedzmy o dziesiątej. I razem zastanowimy się, jak odnaleźć brakujących potomków Ludzi Lodu.
– Postanowione – zgodził się Andre. – I dziękuję za nadzwyczaj przyjemną podróż!
– My tobie też serdecznie dziękujemy! – zawołały panie równocześnie.
Andre pojechał do hotelu w dość ponurym nastroju. Miał swoje zmartwienia. Na przykład, co zrobi z bezdomną Mali?
Pewnie to samo, co Ludzie Lodu zawsze w takich sytuacjach robili. Zabierali mianowicie tych, którym się nie powiodło, ze sobą do domu, do Lipowej Alei. Będzie się musiał nad tym zastanowić.
A Nette? Wprawdzie nie miał żadnych praw do jej życia, ale ona sprawiała wrażenie takiej… osamotnionej na tym świecie. Takiej opuszczonej.
Nie, ze zmęczenia w głowie mu się mąciło. Na wystawie u zegarmistrza zobaczył duży zegar. Wpół do czwartej. Co też hotelowy portier sobie pomyśli?
Uznał jednak zaraz, że wszyscy portierzy świata mogą sobie myśleć, co im się żywnie podoba.
Z uczuciem wielkiej ulgi wszedł do swego pokoju i najchętniej rzuciłby się na łóżko w ubraniu i w butach, jakoś jednak udało mu się z grubsza rozebrać i wsunąć pod kołdrę. Siedział za kierownicą przez dziewiętnaście godzin. Naprawdę trochę dużo jak na jeden dzień! Kierowca powinien być bardziej odpowiedzialny!
Rano spał tak długo, że mało brakowało, a byłby się spóźnił na spotkanie umówione w biurze Nette. Gdy wbiegł zdyszany do magistratu, Mali już tam była.
– Jezu! – krzyknęła na jego widok. – Jeszcze tylko brakuje ci filiżanki z poranną kawą w ręce i krzywo pozapinanej marynarki.
– Jesteś bliska prawdy – odparł z uśmiechem. – Okropnie zaspałem.
– Czuj się usprawiedliwiony – powiedziała Nette. – My już zdążyłyśmy się zabrać do detektywistycznej pracy i nawet mamy pewne sukcesy.
Na moment poczuł się dotknięty, że chciały coś robić bez niego. Ale przecież poszukiwania były w równym stopniu jego sprawą, co i Mali, Nette natomiast tak już była włączona we wszystko, że i ona mogła prowadzić badania na własną rękę.
– No i coście znalazły? – zapytał z dość powściągliwym uśmiechem.
– Okazało się na przykład, że wielu ludzi pamięta warsztat rymarza Bromsa. Znajdował się niedaleko stąd. Rymarz miał prawdopodobnie tylko jedną córkę, Gerd.
– Która później została moją babką – wyjaśniła Mali triumfująco. – Babka Gerd miała dwoje dzieci, ale jedno zmarło wcześnie, a córka Petra urodziła mnie i tamto, które umarło.
– No! – podsumował Andre. – W takim razie wypełniliśmy wszystkie białe plamy w twoim drzewie genealogicznym, Mali. Teraz pozostaje tylko odtworzyć linię Emmy. Jak wiemy, wyszła za mąż za Erlinga Skogsruda, który pochodził z Trondheim. I mieli syna imieniem Knut. Bardzo dobrze, przynajmniej mamy od czego zacząć.
– Biuro parafialne jest dzisiaj otwarte – wyjaśniła Nette. – Możemy więc tam pójść i dowiedzieć się, co i jak.
– Nie, teraz moja kolej dokonać jakiegoś odkrycia. – oświadczył Andre nie bardzo zadowolony. – Wy zostaniecie tutaj. I ty, i Mali!
Zachowuję się śmiesznie, myślał po drodze. Jak obrażone dziecko!
W biurze parafialnym przyjęto go życzliwie i udzielono wszelkiej pomocy, lecz rezultaty dociekań były mizerne. Owszem, niejaki Erling Skogsrud i jego żona Emma Eriksdatter Nordlade mieszkali w Trondheim. Ich syn miał na imię Knut. Erling zmarł w roku 1876, Emma w 1880. Syn urodził się w 1850, wyjechał z Trondheim w 1870.
Dokąd?
Do Christianii, ale adresu nie podał. Adres rodziców w Trondheim? Nieznany.
Ślad się urywał. Knut wyjechał jako dwudziestolatek, z pewnością więc nie był jeszcze żonaty? Nie, żadnych wzmianek na ten temat.
Tak więc wątek rozpływał się w powietrzu. Knut Skogsrud, po raz ostatni wspomniany w roku 1870, znajduje się pewnie gdzieś w południowej Norwegii, prawdopodobnie w Christianii.
I jest to potomek Ludzi Lodu.
Andre wrócił do pań i opowiedział im o tym. Poszukiwania na razie trzeba było przerwać.
Wszyscy troje spoglądali na siebie przygnębieni.
– Jest jeszcze jedna sprawa – powiedział Andre.
Panie zdążyły zaledwie spojrzeć na niego pytająco, ale on nie miał czasu niczego wyjaśnić, bo do biura wkroczył znajomy policjant i przerwał ich rozmowę w pół słowa.
– O, jak widzę, panna Mikalsrud wróciła do pracy – mruknął. – Mieli państwo dobrą podróż?
– Dziękujemy, wspaniałą – odpowiedziała Nette i była to, oczywiście, prawda, choć z pewnymi zastrzeżeniami.
– I dwoje młodych państwa mamy tu także – ucieszył się policjant. – To bardzo dobrze. Możemy od razu przystąpić do rzeczy. Zbadaliśmy dokładnie okoliczności napadu na pannę Mikalsrud i nie znaleźliśmy niczego, dosłownie niczego, co mogłoby nas naprowadzić na ślad sprawcy. Czy państwo także nie mają żadnych przypuszczeń? Może jakiś ukrywający się wróg?
Nette rzuciła pospieszne spojrzenie w stronę Mali i zawahała się. Czy powinna mówić przy niej?
Tymczasem odezwał się Andre:
– Właśnie chciałem porozmawiać z paniami na temat napadu, kiedy pan wszedł. Dyskutowaliśmy nad tą sprawą w czasie podróży i chyba rzeczywiście znaleźliśmy punkt zaczepienia.
– Tak? Proszę mówić!
Tym razem Andre się zawahał.
– Ale to rzecz w najwyższym stopniu poufna…
– Rozumiem. Ściany mogą mieć uszy. Panno Mikalsrud, czy jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy porozmawiać swobodnie?
– Mamy obok maleńki pokoik. Tylko że tam jest bardzo ciasno.
– Hm… A nie mogliby państwo przyjść na komisariat? Wszyscy troje.
– Dowiem się tylko, czy mogę wyjść z biura. Przełożony powinien wiedzieć.
Nette Mikalsrud stała się taka lekkomyślna ostatnimi czasy. Ona, która zawsze była najsolidniejszą pracownicą w całym magistracie!
Wkrótce potem siedzieli wszyscy w biurze komisarza. Był to bardzo sympatyczny mężczyzna. Silnie zbudowany i okrągły, patrzył na ludzkie ułomności z wyrozumieniem. Ale potrafił też być nieustępliwy, zwłaszcza w zetknięciu z cynicznym złem.
– A zatem słucham.
Po dłuższym milczeniu, kiedy zastanawiano się, kto powinien pierwszy zabrać głos, odezwała się Mali:
– Właściwie to tu chodzi o mnie.
– To mnie nie dziwi – mruknął komisarz. – My oboje mieliśmy już okoliczność, że tak powiem…
– Ale tym razem to nie jest sprawa demonstracji czy czegoś nagannego. To się odnosi do mojego pochodzenia.
Komisarz rozsiadł się wygodniej w fotelu i patrzył na nią wyczekująco, lecz i z odrobiną agresji. Najwyraźniej przywykł, że z jej strony można się spodziewać różnych zachowań.
Wtrącił się Andre: