– To ja wywołałem całe to zamieszanie. Przyjechałem do Trondheim w poszukiwaniu krewnych i na razie odnalazłem Mali, a także trafiłem na ślad jej młodszego brata lub siostry. Muszę wiedzieć, kim są ich ojcowie.
– Rozumiem – oświadczył komisarz, lecz mina jego wskazywała, że rozumie raczej niewiele.
– Matką obojga była Petra Olsdatter. Wiedziałem zresztą o tym od początku, bo wie pan, kiedy przyszło na świat to martwe dziecko, brat albo siostra Mali, była przy tym moja kuzynka i stąd się dowiedzieliśmy, że ono należało do naszej rodziny. Poznaliśmy to po pewnych cechach. I teraz jest sprawą bardzo ważną, by ustalić, co się dzieje z innymi członkami rodu, jacy jeszcze żyją. Nie ma ich zresztą wielu.
– Podział majątku?
– No… można tak powiedzieć. Zresztą do Alvdalen pojechaliśmy właśnie po to, by odnaleźć krewnych Petry.
– I znaleźliście ich?
– Owszem – potwierdził Andre krótko. – Ale zanim wyjechaliśmy, pani Nette Mikalsrud wysłała kilka listów. Do ojców obojga dzieci.
Komisarz zmarszczył brwi.
– Chwileczkę! Przypominam sobie historię tej Petry Olsdatter, która wiele lat temu odebrała sobie życie na brzegu fiordu. To była twoja matka, Mali?
– Jasne. Wszyscy o tym wiedzą.
– Nie byłbym taki pewny – powiedział komisarz z przekąsem. – Przecież dopiero w ostatnich miesiącach stałaś się znana i… sławna.
– Tak. Bo przedtem byłam po prostu anonimowym dzieckiem z przytułku – odcięła się Mali.
Andre ciągnął dalej swoją opowieść:
– Jak powiedziałem, to moja kuzynka znalazła Petrę na brzegu, próbowała pomóc jej i dziecku. Tym sposobem zostało odkryte podobieństwo dziecka do naszego rodu. W tej sprawie trudno się pomylić.
Komisarz spoglądał w okno.
– Niezwykle piękna dziewczyna. Miała na imię Tanja, jeśli pamiętam?
– Vanja. Zmarła wiele lat temu.
– Jaka szkoda – westchnął komisarz. – Dlaczego jednak szuka pan krewnych akurat teraz?
– Odnaleźliśmy właśnie pewne informacje w papierach, które zostały po Vanji. Wskazywały one na Alvdalen.
– Ach, tak. No, ale na czym to stanęliśmy? Panna Mikalsrud wysłała listy do obu ojców. Rozumiem, że mówicie państwo o ojcu zmarłego dziecka i o ojcu Mali?
– Właśnie.
– Ale co wspólnego z tą sprawą ma ojciec Mali? On nie jest waszym krewnym.
Teraz Nette zabrała głos.
– Nie, ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze nic o pochodzeniu Petry. Chciałam więc zapytać tych panów, czy może ona im coś o sobie opowiadała. To głupie z mojej strony, przyznaję, ale…
– Dobrze, a jak pani została włączona do sprawy?
Odpowiedział Andre:
– Ja zwróciłem się do panny Mikalsrud i ona okazała mi nieocenioną pomoc. Bez niej niewiele bym zdziałał (Nette pokraśniała, ale w sercu poczuła jakiś nieokreślony żal). Dzięki niej odnalazłem Mali. I…
– Ja także jestem z Ludzi Lodu – przerwała Mali z dumą. – Moja matka pochodziła z tej rodziny.
– Z Ludzi Lodu? – zapytał komisarz, przyglądając im się w zdumieniu.
– Tak. Nasz ród tak się właśnie nazywa – rzekł Andre, jakby przepraszając, że mówi to dopiero teraz.
– Ludzie Lodu… Ludzie Lodu… ja już gdzieś słyszałem to nazwisko!
– Przez kilka stuleci ród mieszkał w Sor-Trondelag.
– O, no jasne! – zawołał olśniony. – Widziałem nazwisko w starych protokółach sądowych!
– To i tam się znajdujemy? – uśmiechnął się Andre krzywo.
– Pamiętam, była jakaś sprawa z człowiekiem, który was zdradził.
– Heming Zabójca Wójta?
– Tak się nazywał? Możliwe. I żandarmi wycięli wszystkich.
– Z wyjątkiem jednej małej rodziny. To właśnie byli moi przodkowie.
W oczach komisarza pojawił się wesoły błysk.
– Tam podobno były same wiedźmy i czarownicy, cała rodzina?
– No, nie cała. Ale powinien pan poznać moją matkę – powiedział Andre z uśmiechem. – Ona ma naprawdę niezwykłe talenty w wielu dziedzinach.
– Na szczęście w naszych czasach nie musi się już obawiać, że zostanie spalona na stosie. A zatem, panno Mikalstud, co pani właściwie w tych listach napisała?
Nette zaczęła szperać w torebce.
– Zdaje mi się, że mam… Tak, mam brudnopis! Proszę bardzo!
Komisarz wziął podawany mu notesik i czytał głośno:
„Prowadzę w ramach moich zajęć służbowych ważną pracę nad wyjaśnieniem pochodzenia Petry Olsdatter i w związku z tym zwracam się do Pana z prośbą o łaskawą pomoc.
Sprawa rozpatrywana jest, rzecz jasna, z jak najdalej posuniętą dyskrecją, zajmuję się nią wyłącznie ja. Mój klient nie zna żadnych szczegółów…”
Komisarz spojrzał pytająco na swoich gości i Nette pospieszyła z odpowiedzią.
– Andre… To znaczy, pan Brink, nie wiedział nic o tych listach, a ja uważałam, że adresatom wyda się to bezpieczniejsze.
– Bezpieczniejsze? – mruknął komisarz. – Dla adresatów rzeczywiście! Ale dla pani to bomba z opóźnionym zapłonem, panno Mikalsrud!
– Tak, pan Brink powiedział to samo.
Komisarz czytał dalej:
„Interesowałoby mnie wszystko, co Petra Olsdatter mogła Szanownemu Panu powiedzieć o swoim pochodzeniu. Sprawa dotyczy mianowicie spadku…”
Dalej komisarz już tylko mamrotał pod nosem, pospiesznie przeleciał kilka wierszy, a potem znowu podniósł głos:
„Korzystam z drogi korespondencyjnej, nie chciałabym bowiem niepokoić Pana w domu, ani w biurze. Dyskrecja jest sprawą honoru.
W nadziei na szybką odpowiedź kreślę się z najwyższym szacunkiem. Antonette Mikalsrud.”
– To nie było zbyt mądre – oświadczył komisarz szczerze. – Pani po prostu aż się prosi, żeby zamknąć pani usta na zawsze.
Nette wyglądała na tak skruszoną i zawstydzoną, że komisarz zrezygnował z dalszych wyrzutów.
– No, dobrze – powiedział znacznie łagodniejszym głosem. – Zrobiła pani bardzo wiele, że odnalazła ojców obojga dzieci. Kim są ci bandyci?
Nette starała się zachowywać jak rzeczowa, konkretna urzędniczka magistracka, jaką przecież do niedawna była.
– Jeden z nich, ojciec martwego noworodka, był znany od początku. Drugi natomiast, ojciec Mali… O nim trudniej mówić. Dowiedziałam się prawdy od jednej z tych niewielu osób, które znają jego nazwisko.
Komisarz przysunął fotel do biurka i wziął pióro.
– Czy mogę usłyszeć te nazwiska?
– Ojcem noworodka był niejaki Egil Holmsen.
Komisarz zapisał.
– Tak, to słyszałem. Prawdopodobnie podczas dochodzenia w sprawie śmierci Petry. A drugi?
Nette wahała się.
Mali pochyliła się w jej stronę.
– No! Ja też bym chciała usłyszeć.
Komisarz spojrzał na nią pospiesznie, a potem znowu na Nette.
– Ja nie wiem, czy… mogę to powiedzieć – rzekła Nette ledwie dosłyszalnie.
– Ja to zrobię! – rzekł Andre. – I tym sposobem panna Mikalsrud uniknie posądzenia o rozsiewanie plotek. Jego nazwisko brzmi: Theodor Brandstedt.
– Co? – jęknął komisarz i wypuścił pióro z ręki.
– Co takiego? – wrzasnęła Mali. – Ten przeklęty zadufek? On miałby być moim ojcem? Ten obleśny stręczyciel!
– No, no – uspokajał ją komisarz, ale wszyscy widzieli, że tak naprawdę to się z nią zgadza. – Brandstedt? – pytał z niedowierzaniem. – Nasz przyszły burmistrz? Nie mówi pan tego poważnie!
Nette wyglądała na zmartwioną, ale nie powiedziała nic.
Komisarz w zamyśleniu pocierał brodę.
– Tak, tak, ten pan cieszył się kiedyś opinią uwodziciela. Ale to było dawno, zanim jeszcze się ożenił i zanim piękna żona nie przytarła mu rogów. Ale żeby z czternastoletnią dziewczynką? To przecież… kryminał! To karalne! A poza tym on już wtedy był żonaty!