Выбрать главу

Tak, oczywiście, ale… Uśmiech Mali był trochę niepewny.

– Co takiego, Mali? Czy coś cię trapi?

Ostatniego popołudnia w Trondheim stali przy samochodzie i Mali czubkiem buta wierciła dołek w ziemi; mieli zamiar wyjechać następnego dnia wcześnie rano. Mali uparcie wpatrywała się w swój but.

– Ja… Chciałabym zobaczyć grób Petry Olsdatter. Zanim wyjadę z Trondheim.

– Ależ oczywiście! – zgodził się Andre wzruszony. – Zatem będziemy musieli pójść do Nette i dowiedzieć się, gdzie ten grób jest.

Gdy weszli do biura, zastali tam komisarza, przyszedł po jakieś informacje w sprawie żony Brandstedta. Nette na ich widok rozpromieniła się niczym słoneczko.

Ale grób? Oj, to nie będzie łatwe. Petra nie miała żadnych bliskich krewnych, pytanie więc, czy w ogóle jej grób jeszcze istnieje.

– Ja jestem bliską krewną – oświadczyła Mali stanowczo. – I znajdziesz ten grób, Nette, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobisz!

– Brzmi to naprawdę groźnie – uśmiechnęła się Nette.

– Ale poczekajcie tutaj, pójdę i popytam wśród pracowników magistratu. Ktoś się przecież musi zajmować cmentarzami i tym podobnie.

Nie pojęli, co miałoby znaczyć to „i tym podobnie”, ale to w końcu nieistotne.

– A zatem opuszcza pan Trondheim, panie Brink? – zapytał komisarz. – No, tak, tak, można powiedzieć, że wywołuje pan wysokie fale wokół siebie!

– O, trzeba było widzieć, jakie fale wywołaliśmy w szwedzkich lasach!

– Chyba nie będę się specjalnie dowiadywał – odparł komisarz nie bez złośliwości.

Nette wróciła i wyjaśniła, gdzie spoczywa Petra. Dała im też plan cmentarza i adres kobiety, opiekującej się grobami.

Andre stał przez chwilę w milczeniu.

– A więc tak, Nette – rzekł wolno. – Wyjeżdżamy jutro o świcie, więc dziś musimy wcześnie iść spać. Zatem… chyba musimy się pożegnać już teraz.

Nette spuściła wzrok. Nagle nie była w stanie powiedzieć ani słowa.

Andre uśmiechał się.

– W co ja was wciągnąłem, moje panie! Jedna o mało nie została zamordowana, a drugiej o mało jakiś upiór nie utopił w błotnistej mazi! Co wy sobie o mnie pomyślicie?

Wtedy Nette spojrzała na niego i z przerażeniem zobaczył, że biedaczka ma w oczach łzy. Podszedł do niej i objął serdecznie. Przez dłuższą chwilę nie byli w stanie powiedzieć ani słowa.

A potem Andre z twarzą przytuloną do jej ramienia wyszeptał:

– Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem! Dbaj o siebie, Nette, najlepiej jak potrafisz. A pieniądze otrzymasz natychmiast, jak tylko wrócę do domu.

Nie obchodzą mnie pieniądze! chciała wykrzyknąć. Ale nie powiedziała nic.

– Będę pisał – obiecał.

Nie, nie, nie rób tego! Nie rozdrapuj starych ran! Pozwól mi uporać się jakoś ze smutkiem, jaki po sobie zostawiasz!

– I bardzo cię proszę, żebyś i ty pisała – mówił dalej Andre, wypuszczając Nette z objęć. – Chcę wiedzieć, jak ci się powodzi. Obiecujesz?

– Tak – szepnęła cichutko, prawie niedosłyszalnie.

Mali także uściskała ją serdecznie, gwałtownie, jak to ona, i podziękowała za wszystkie piękne chwile, które razem przeżyły.

W końcu wyszli.

Nette westchnęła głęboko i powróciła do komisarza.

– O co to pan pytał?

Mali chciała pójść prosto na cmentarz, zatem Andre wszedł do kwiaciarni, kupił duży bukiet kwiatów i wazon.

Długo błądzili wśród grobów, Mali z planem w ręku, i szukali.

– To musi być gdzieś tutaj – mówił Andre, próbując spoglądać na plan przez jej ramię.

– Tak. Z planu wygląda, że…

Czytali nagrobne napisy. Pomiędzy dwoma grobami znajdował się pas ziemi zarośniętej trawą i chwastami.

– To tutaj – szepnęła Mali żałośnie. – I nic nie ma. Ani kamienia, ani kwiatka, nic. Samotna w życiu, zapomniana po śmierci…

Andre poczuł ucisk w gardle.

– Jeśli chcesz, możemy zamówić dla niej nagrobek.

Odwróciła się ku niemu gwałtownie.

– Och, dziękuję ci, oczywiście, że chcę! Ja sama nie mam pieniędzy, ale oddam ci, wszystko, co do grosika, w przyszłości.

Skinął głową i wziął wazon, żeby przynieść wody do kwiatów. Kiedy wrócił, Mali wciąż wpatrywała się w grób.

Nieobecna myślami wzięła wazon i ułożyła kwiaty. Andre tymczasem wygrzebał niewielki dołek, w którym ustawili bukiet.

Wstali. Dla Andre było czymś całkiem nowym widzieć tę niepokorną dziewczynę w takim stanie. Słyszał jej ciche słowa:

– Dziękuję ci, mamo! Dziękuję, że dałaś mi życie! Nie żyłaś na próżno. Ja będę walczyć dalej, obiecuję ci. Ja oddam, oddam im tak, że popamiętają, ci panowie stworzenia! – Nie odwracając głowy, z plecami wciąż dumnie wyprostowanymi, powiedziała do Andre: – Wiem, co powinno być napisane na nagrobku: „Tu spoczywa Petra, Olsdatter z Ludzi Lodu”

– Świetnie, Mali – pochwalił Andre. – „Kobieta na brzegu” otrzyma to, co jej się należy. Nazwisko i tożsamość.

Nadszedł wieczór. Nette wróciła do swego pustego mieszkania. Usiadła na krawędzi łóżka i ręce splotła na podołku. Na drzwiach szafy w dalszym ciągu wisiała piękna suknia. Jak szyderstwo, myślała Nette.

Będzie pisał, tak powiedział… Ja nie chcę, żebyś pisał, ale wiem, że będę czekać na twoje listy każdego dnia, o każdej godzinie. I każdego dnia, kiedy list nie przyjdzie, umrze jakaś cząstka mnie.

Wstała i zdjęła suknię. Ze smutkiem gładziła miękką tkaninę. Tyle radości… Ten cudowny wieczór. Jak wspaniale im się ze sobą rozmawiało! Jego najlepszy przyjaciel, tak powiedział. Ona jest jego najlepszym przyjacielem.

Drzazga u dołu sukni. Plamy na spódnicy. Suknia symbolizowała też w jakiś sposób ten brutalny napad, i cały ból, fizyczny i psychiczny, który się z tym wiązał. Człowiek, który jej nie lubił. Który nienawidził jej tak bardzo, że chciał ją uśmiercić…

– A któż pragnie, żebym żyła? – zapytała bezbarwnym głosem, który zabrzmiał głucho w pustym pokoju.

Choć Nette zawsze bardzo dbała o porządek, tym razem wzięła suknię i nie zważając na rozdarcia ani na plamy, powiesiła ją w szafie.

Niech sobie wisi. Nigdy więcej nie będzie potrzebna.

Zamyślona wyjęła z szuflady lorgnon i położyła na stole, żeby jutro nie zapomnieć. Szkła nie dodają jej urody, ale obywanie się bez nich jest bardzo niepraktyczne.

Wieczorna modlitwa Nette tego dnia była inna niż zazwyczaj:

– Boże – szeptała w ciemności z rękami złożonymi tak jak zawsze od czasów dzieciństwa. – Boże, pomóż mi przeżyć! Pomóż mi powrócić do mojej dawnej… pustki!

Tydzień później Nette odwiedziła lekarza. Tego samego, który ją badał po napadzie.

– Ja… bardzo źle sypiam – skarżyła się. – Czy mogłabym dostać jakieś proszki?

Doktor przyjrzał się jej zaczerwienionym oczom, sinym podkówkom pod oczami.

– Widzę – powiedział. – To oczywiście następstwa napadu. Myślę, że powinna pani zażywać coś uspokajającego, panno Mikalsrud. Tylko lekarstwo, jakie pani zapisuję, jest dość silne, proszę brać jeden proszek wieczorem! Nie więcej!

Nette kiwała głową. Serce biło jej niespokojnie. Dobrze, że będzie miała to lekarstwo, w każdej chwili może je zażyć.

ROZDZIAŁ XIV

Andre i Mali zbliżali się do kresu podróży. Wszystko układało się znakomicie, jeśli nie liczyć kilku kontrowersji, bo Mali, oczywiście, często wygłaszała własne poglądy i narzucała je stanowczo, momentami nawet dość agresywnie.

Teraz głowę miała pełną planów na przyszłość.

– Christiania! Jakież możliwości, Andre! Będę mogła spotkać te naprawdę wielkie emancypantki…