– A cóż to znowu za słowa? – drażnił się z nią Andre.
– Co chcesz? Jak miałyby się, twoim zdaniem, nazywać?
– Dlaczego nie bojowniczki o prawa kobiet?
– Myślisz, że tak jest krócej? – złościła się. – To mogę tak mówić.
– Więc nie straciłaś zapału do walki?
– Nie mogę zdradzić Sprawy tylko dlatego, że spotkałam jednego przyzwoitego mężczyznę.
– Bardzo ci dziękuję.
– Miałam na myśli naszego komisarza – chichotała Mali złośliwie i oboje zaczęli się popychać i boksować. Mało brakowało, a wjechaliby do rowu.
– Tym wszystkim zawziętym babom na ogół trudno znaleźć męża – oświadczył Andre, gdy się znowu uspokoili.
– Phi! – Mali wydęła wargi. – A ty myślisz, że to jedyne i największe marzenie wszystkich dziewcząt. Wy, mężczyźni, jesteście tacy zarozumiali, że aż mdli! – Po chwili dodała poważnie: – Ale ja myślę, że nigdy za mąż nie wyjdę.
– Tak tylko mówisz. Ale co będzie, jeśli nagle doznasz olśnienia!
– Olśnienia tobą? Nie, nie, żadnych olśnień! Widziałam zbyt wiele podłości i cierpień w małżeństwach, żeby samej próbować. Ja mam niesłychanie wysokie wymagania.
– Ja także – powiedział Andre. – Małżeństwo powinno być prawdziwym związkiem, w przeciwnym razie lepiej machnąć na to ręką. Wierność jest, moim zdaniem, najważniejsza. Czy zatem myślisz o związkach bez ślubu?
Podskoczyła oburzona.
– O, nie, nie, na miłość poczekam do czasu, gdy wyjdę za mąż!
– Tylko że dwie sekundy temu oświadczyłaś, iż absolutnie zamierzasz dokonać życia jako stara panna, nie pamiętasz?
Uświadomiła sobie niekonsekwencję i ze złością szturchnęła go w kark.
– Wolałbym nie mieć w samochodzie wojowniczo usposobionej amazonki! – zawołał. – Cały będę w siniakach.
– Phi! – wydęła usta Mali, a on, nie wiadomo dlaczego, uznał to za przeprosiny.
– No dobrze – rzekł Andre. – W takim razie nie ma sensu cię uwodzić, prawda?
– To jest pytanie niegodne ciebie – burknęła.
– Masz rację, wycofuję je.
Mali patrzyła na niego spod oka. Czy naprawdę chciała, żeby się wycofał?
Ze złością odsunęła się ku drzwiom samochodu.
– Ech, życie moje – westchnęła ciężko.
Nette otrzymała pocztę. Pieniądze, które Andre i Mali od niej pożyczyli, a do tego niezwykle miły list.
Najdroższa Przyjaciółko!
Serdeczne dzięki za wszystko, co razem przeżyliśmy! To naprawdę coś wspaniałego poznać takiego człowieka jak Ty, Nette. Oto Twoje pieniądze, bardzo dziękuję za pożyczkę, mam nadzieję, że nie musiałaś czekać zbyt długo na zwrot.
Mali pozdrawia Cię z całego serca. Wygląda na to, że dobrze się czuje w naszym domu. Próbujemy tu delikatnie, lecz stanowczo, trochę spiłować kanty jej charakteru, ale i tak większość czaru spędza na kłótniach z moim dziesięcioletnim kuzynem Vetle. Oboje są tak samo uparci i nieustępliwi. Sprawiają wrażenie równolatków.
Ja ze swej strony odkryłem, że naprawdę lubię Mali, Nette. I może nawet moje uczucia dla niej są silniejsze, niż się spodziewałem. Tobie, mojej prawdziwej przyjaciółce, mogę się zwierzyć. Od początku przecież rozmawiało nam się tak dobrze. Znakomicie rozumiesz sprawy, o których innym ludziom nawet bym się nie odważył wspomnieć. Oczywiście Mali też nie mówię o tym, jak to naprawdę ze mną jest, jaka stała mi się bliska, bo chcę najpierw być pewien, że jej to do mnie nie zrazi. A Mali, jak to Mali, przeważnie prawi mi złośliwości, zaczepia i wymyśla mi niekiedy grubym słowem, kiedy sprawy nie idą po jej myśli i oskarża mnie, ponieważ jestem mężczyzną!
Czy on nie zauważył, jak Mali jest nim zainteresowana? zastanawiała się Nette czując, że węzeł w gardle zaciska się coraz bardziej. Ból i uczucie pustki w piersi także się potęgowały.
Dlaczego on jej o tym wszystkim pisze? Dlaczego jej się zwierza? Czy on niczego nie rozumie?
Chyba Mali ma rację: Mężczyźni nie pojmują nic a nic.
Obojętnie, z ponurą miną przekładała stos banknotów, które przyniósł listonosz. Dla niej równie dobrze mogły to być kawałki gazetowego papieru.
Bała się, że ból w piersi zadławi ją albo rozerwie na kawałki. Powoli, powłócząc nogami, podeszła do lustra.
Jak ja wyglądam, pomyślała. Przecież ja jestem stara! Wszystkie czterdzieści pięć moich lat mam wypisane na twarzy, w rysach, w mimice, we włosach, w postawie. A oprawa oczu? Boże święty! Nic dziwnego, że panna Sylvestersen komentowała to akurat dzisiaj! Dawała do zrozumienia, że cierpię z powodu zawiedzionej miłości… „Pilnuj, szewcze, kopyta” – powiedziała. Co za złośliwość! Czy ona myśli, że ja naprawdę pragnę tego, co przecież jest absolutnie niemożliwe?
Wzięła ponownie list ze stołu i czytała dalej:
Przeprowadziliśmy, rzecz jasna, gruntowne poszukiwania kogoś o nazwisku Skogsrud, ale to beznadziejna sprawa. Wszystko co wiemy, to że pewien Knut Skogsrud czterdzieści dwa lata temu przybył do Christianii lub w jej okolice. Przestudiowaliśmy wszystkie księgi parafialne, bez rezultatu. Może był jakimś wędrownym kupcem albo miał inne powody, by się nigdzie nie rejestrować. Ale… po prostu trzeba szukać dalej.
List kończył się mnóstwem przyjaznych słów pod jej adresem i prośbą o rychłą odpowiedź.
No, tak, będzie musiała przynajmniej potwierdzić, że otrzymała pieniądze.
Usiadła zaraz, by napisać serdeczną odpowiedź. Jest przecież jego najlepszą przyjaciółką. Najlepsza przyjaciółka! To bardzo piękne, to naprawdę wielka pociecha, pomyśleć, że wybrał właśnie mnie na najlepszego przyjaciela, to przecież…
Nie!
Odłożyła pióro. W tej chwili nie była w stanie pisać, czuła, że nie potrafi napisać imienia Mali. To było bardzo nieprzyjemne odkrycie, dziewczyna nic przecież nie jest temu winna, że ona też lubi Andre, to odczuwali z pewnością wszyscy, którzy zetknęli się z nim bliżej, a właśnie Mali miała wszelkie prawo zdobyć jego wzajemność. Nette natomiast takiego prawa nie miała, mogła się co najwyżej ośmieszyć!
Stanęła przy oknie i rękami uciskała żołądek, próbowała stłumić płacz, ale łzy płynęły znowu tak jak każdego dnia, odkąd on odjechał.
Zmęczenie niczym ciężkie okrycie przygniatało jej barki. Podeszła do nocnego stolika i wysunęła szufladkę. Wyjęła pudełeczko z tabletkami i ułożyła białe krążki w długim szeregu na blacie stolika.
W nocy?
Czy ma się to stać dziś w nocy?
Nie, jutro będę potrzebna starej matce Hanzynie. Muszę wesprzeć ją w walce z nieprzejednanymi biurokratami. Trzeba poczekać na taki dzień, kiedy będę całkiem wolna.
O Boże, Ty, który kierujesz ludzkimi uczuciami, dlaczego mi to zrobiłeś? Czyż nie mogłeś pamiętać, że mam czterdzieści pięć lat, a on jest zaledwie młodym chłopcem? Za co chciałeś mnie ukarać tą udręką?
Nie chcę tego uczucia! Nie prosiłam Cię o nie! Na co komu taka miłość, niemożliwa do spełnienia, śmieszna miłość, z której cały świat by szydził, gdyby się o niej dowiedział?
Nie mogę znieść już więcej!
Następnego dnia załatwiła wszystko dla matki Hanzyny. Pracowała rutynowo, z życzliwością dla ludzi, lecz całkowicie nieobecna duchem. Ból w sercu był bardziej dokuczliwy niż kiedykolwiek przedtem.
Czy nigdy nie będzie temu końca?
Nie, wiedziała, że nieprędko. Ten, kto raz znalazł się w kręgu magicznego czaru Andre Brinka, nigdy się z tego nie otrząśnie. To było z pewnością też i jego przekleństwo, że wciąż musiał innych w ten sposób ranić. Tylko że to nie jego wina. On nie marzył po nocach, by panna Antonette Mikalsrud zapałała do niego takim afektem. I nie może się o tym nigdy dowiedzieć!