Benedikte nie wiedziała, jak się do tego odnieść.
– Myślę, że… trafiłaś do niewłaściwej grupy, moje drogie dziecko. Istnieje sporo bardzo agresywnych feministek, które niszczą to, co inne już osiągnęły. One po prostu nie cierpią mężczyzn i dlatego tak się zachowują.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– No, że są kobiety, które lubią… kobiety.
– Co? Myślisz, że ja się zadawałam z takimi?
– Jeśli nawet, to nie powinnaś ich potępiać. Nikt nie może być odpowiedzialny za to, że taki został stworzony. Ale one też powinny akceptować mężczyzn, nie muszą od razu ich nienawidzić.
Mali siedziała w milczeniu.
– Chyba byłam głupia i naiwna – westchnęła na koniec.
– Wcale nie!
– Owszem! Na dzisiejszym spotkaniu natomiast dowiedziałam się bardzo wiele o łagodności. O tym, że niczego się nie osiągnie krzykiem i agresją, potępianiem mężczyzn w czambuł. – A potem dodała ni stąd, ni zowąd: – W stosunku do Andre też zachowywałam się bardzo głupio.
Benedikte nie odważyła się prosić o bliższe wyjaśnienia, skoro dotyczyło to jej syna.
– Andre jest wspaniały – ciągnęła Mali dalej swój monolog, przerywany bardzo długimi pauzami. – Kiedy się teraz nad tym zastanawiam…
Koła pociągu stukały rytmicznie o szyny.
– Taki był słodki i nieśmiały… – uśmiechnęła się Mali.
Benedikte uśmiechała się także i starała się, żeby to wyglądało jak najbardziej neutralnie.
– Pogłaskał mnie po włosach i powiedział, że…
Łzy stanęły jej w oczach.
– Że chciałby się mną opiekować. Przez całe życie.
Ciężka łza spadła z rzęs i potoczyła się w dół po policzku.
– A ja…
Głęboki szloch.
– A ja odepchnęłam go i powiedziałam, że nie potrzebuję niczyjej opieki. I że… nie życzę sobie takich manier.
Otarła pospiesznie łzy i powiedziała niecierpliwie:
– Do diabła, jak ten pociąg się wlecze! Zupełnie inaczej podróżuje się samochodem z Andre!
Korytarzem przechodził właśnie konduktor i Mali zawołała:
– Nie można by się tak zatroszczyć, żeby leniwy maszynista uniósł zadek i dołożył więcej węgla?
Benedikte westchnęła. Diamenty bywają twarde. Trzeba wiele czasu, by oszlifować wszystkie kanty.
Każdego dnia w drodze do pracy i z powrotem Nette musiała przechodzić koło hotelu i za każdym razem doznawała ukłucia w sercu z tęsknoty za widokiem otwartej, fascynującej twarzy Andre, za jego jasnym uśmiechem i oczyma pełnymi niezwykłego ciepła. Te oczy tak cudownie promieniały na jej widok, jakby Nette znaczyła dla niego najwięcej na świecie.
Jak można zapomnieć takiego mężczyznę? Nawet jeśli jest on całkowicie poza zasięgiem kobiety, i ze względu na dzielącą ich odległość, i warstwę społeczną, a przede wszystkim ze względu na wiek?
Przemogła się w końcu i dokończyła list do Andre, pełen zachwytów i podziękowań za piękne razem spędzone chwile. Imienia Mali jednak napisać jeszcze nie mogła, kiedy musiała o niej wspomnieć, wyraziła się „nasza przyjaciółka”.
Później pisanie listów do niego stało się łatwiejsze. Korespondencja krążyła dość żywo i oboje mieli sobie wiele do powiedzenia.
Andre donosił, że otwiera warsztat samochodowy, wyglądało, że będzie to niezły interes, bowiem samochodów w Norwegii wciąż przybywało i stacje napraw stawały się coraz bardziej potrzebne. Wykorzystano dla tego celu starą kuźnię w Lipowej Alei, Andre sam naprawiał auta, brudząc się przy tym niemiłosiernie, ale bardzo polubił swoją pracę.
Nette miała spore trudności, żeby wyobrazić sobie tego wypielęgnowanego, znakomicie ubranego Andre na ziemi pod samochodem. Ale… dlaczego nie? Jest on właściwie typem, który pasuje wszędzie i nadaje się do wszystkiego, kocha samochody, a snobem nigdy nie był.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że w jej listach coraz częściej pojawia się imię Alfred. Andre pisał, iż bardzo się cieszy, że Nette i komisarz tak często się spotykają.
Tak, bo zdumiewająco często spotykała teraz Alfreda, i w drodze do pracy, i wracając do domu. I zawsze zamieniali przynajmniej kilka słów, przeważnie jednak rozmawiali dość długo, w zależności od tego, ile czasu miała Nette. Panna Sylvestersen bywała teraz bardzo niezadowolona i używała takich określeń, jak: „uganianie się za chłopami” albo „podstarzałe straszydła, którym się wydaje Bóg wie co”.
Nette natomiast kwitła, co z dnia na dzień stawało się wyraźniejsze. Nadal używała lorgnon, bo Alfred też nie mógł odczytać drobnych liter, sprawiła sobie tylko modniejsze. I już nie cierpiała tak bardzo przechodząc koło hotelu ani na widok młodych dziewcząt, czy zwłaszcza młodych par.
Od czasu do czasu chodziła na cmentarz, na grób Petry Olsdatter, doglądała pracy przy ustawianiu nagrobka, a potem przynosiła kwiaty. Posadziła też przy grobie ozdobny krzew. Andre pisał, że Mali jest jej za to bardzo wdzięczna. Donosił też, że rękopis Gerd posłali do pewnego wydawnictwa, ale zwrócono im go z adnotacją, że to wymyślona i zbyt przesadzona historia. A przecież wydawca nie znał dalszego ciągu…
Nette i Alfred siadywali często w parku koło katedry, pod okrytymi jesienną szatą drzewami, i rozmawiali o życiowych problemach. Wtedy czuła, że los zesłał jej prawdziwego i godnego zaufania przyjaciela. Żaden raport o podróży do Szwecji nigdy nie został napisany, nikt też zresztą o niego nie pytał. Ostatnio Nette, zdumiona własną odwagą, zaprosiła Alfreda do siebie na kawę, po mszy w najbliższą niedzielę, bo akurat wtedy nie miał służby.
W rewanżu za tamten obiad, wyjaśniła z surową miną. Nette miała raczej wątpliwości, czy Alfred pójdzie do kościoła, ale zaproszenie na kawę przyjął od razu.
Będę musiała upiec coś smacznego, myślała. Może babeczki migdałowe, domową specjalność? Nie, to się tak okropnie kruszy, Alfred byłby skrępowany i niezręcznie starał się strząsnąć okruchy z kamizelki. Trzeba zrobić co innego. Może słodkie bułeczki? I miała w domu trochę likieru… Czy panowie pijają likier? Nieoczekiwanie nadszedł kolejny list od Andre, a wraz z nim piękne zaproszenie:
Profesor Sander Brink wraz z małżonką Benedikte mają zaszczyt zaprosić pannę Antonette Mikalsrud na ślub swojego syna Andre Brinka z Ludzi Lodu z panną Mali Knudsen z Ludzi Lodu.
I tak dalej.
Andre napisał kilka słów na osobnym arkusiku:
Włóż tę śliczną suknię, którą miałaś wtedy na obiedzie. Wyglądałaś w niej czarująco, Nette! I, jeśli nadal spotykasz się z komisarzem Alfredem, to i jego serdecznie zapraszamy na ślub, on jest przecież, „jednym z nas”. Mam szczerą nadzieję, że przyjedziesz.
Nette długo stała pogrążona w myślach.
Wciąż jeszcze odczuwała leciutki skurcz serca. Po co narażać się na więcej? Po co rozdrapywać stare rany?
Następnego dnia pokazała zaproszenie i list Alfredowi.
– Sama nie wiem, czy chcę jechać – powiedziała niepewnie. – Nie wiem, czy dostałabym wolne. A poza tym to długa podróż. I kosztowna. Dobrze mi tu, w Trondheim.
Alfred przyglądał jej się uważnie, ale wzrok Nette skierowany był na jakiś odległy cel.
– No, a ja bym bardzo chętnie pojechał – oświadczył, bo domyślał się, że Nette chce, tylko nie może się zdecydować. – Ale jakby to wyglądało, gdybym się tam wybrał bez ciebie?
Nette rozpromieniła się.
– W takim razie jedziemy!
Wróciła do domu i wyjęła z szafy suknię. Uszkodzenia da się naprawić, nic nie będzie widać. I trzeba uprać. Dobrze by też było dodać jakąś ciemniejszą szarfę albo pasek. Nie można przecież konkurować z bielą sukni panny młodej!
Wesele było niezwykle piękne. Nikt się chyba nigdy nie spodziewał, że Mali może być taką łagodną i nieśmiałą panną młodą! Wpatrywała się jak urzeczona w swojego Andre, który natychmiast pojął, że tę łagodność w oczach Mali uda się zachować na dłużej.