Wiedział, że była mężatką, miała także syna, ale wprost trudno było w to uwierzyć. Ostatniej nocy jej usta wydawały się tak niewinne i drżała w jego ramionach, jak przed pierwszym pocałunkiem w życiu. Nie wiedział jeszcze, jak ją tym uczuciem obdarzać. Od lat szuka! kobiety silnej i uczciwej, która dzieliłaby jego namiętności. Kobiety, o którą musiałby walczyć. A tu walka już się rozpoczęła, pomyślał, świadom, że go zauważyła.
– Panie Hendriks!
Znów zwracała się do niego oficjalnie. Jej oczy były pełne niepokoju. Biedne dziecko. Pewnego dnia zapyta ją, czego tak bardzo się boi, ale jeszcze musi zaczekać.
– Dzień dobry – krzyknął przyjaźnie.
– Cześć, Jarl! – przynajmniej mały ucieszył się jego widokiem.
– Cześć, dzieciaku!
– Co pan tu robi? – zapytała Sara.
– Po wczorajszej deszczowej nocy – wyjaśnił – uważałem, że trzeba załatać te kilka dziur w dachu. Należałoby go całkiem wymienić, ale na razie te drobne naprawy wystarczą.
Chyba nie interesowało jej to, co mówił, bo przerwała mu lodowatym głosem.
– Nie o to chodzi.
– Nie? – pokiwał głową. – Cóż, może powinienem wziąć się najpierw za saunę, ale sądziłem, że dach jest dla ciebie ważniejszy. – Po czym dodał, zwracając się do Kipa: – Niewiele dziś zrobimy. Nie chcemy przecież, żeby mamusia się denerwowała.
– Nie jestem zdenerwowana, ale natychmiast stamtąd złaź!
– Jeśli nalegasz, żebym najpierw zabrał się za saunę…
– Nie zabierzesz się za żadną saunę.
– W porządku. Dach jest najważniejszy. Dostrzegał, że bliska jest już stanu, w którym najchętniej zrzuciłaby go z dachu. Opanowała się jednak i całując chłopca popchnęła go w kierunku domu. Kiedy Kip zniknął z pola widzenia, westchnęła ciężko i wspięła się na drabinę.
Odłożył młotek i z poważnym wyrazem twarzy patrzył na nią wyczekująco.
– To zaszło już zbyt daleko, Jarl. Musimy porozmawiać.
– Dobry pomysł – założył ręce.
– Z pewnością nie masz w zwyczaju naprawiać obcym ludziom dachów lub czegokolwiek.
– Nie – przytaknął.
– Nie możesz tak po prostu… – machnęła nieznacznie ręką. Zrozumiał.
– Nie mogę – zgodził się. Zaczerwieniła się mocno.
– A jeśli chodzi o ostatnią noc… – przełknęła ślinę i wydawało się, że nie będzie już w stanie powiedzieć ani słowa. Wyglądała tak bezbronnie, że w Jarlu obudził się gniew na człowieka; który uczynił ją taką.
– Jarl – znów zaczęła błagalnie.
– Słucham.
– Ostatnia noc była pomyłką. Stało się coś, co nie powinno było się wydarzyć. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Zresztą to nieważne. Nie potrzebuję mężczyzny. Nie potrzebuję mężczyzny – powtórzyła, jakby chciała przekonać przede wszystkim samą siebie – ani kochanka, ani przyjaciela. Nie potrafię wyjaśnić tego lepiej.
– Wyjaśniłaś to wystarczająco.
– Chciałabym zostać sama.
Skinął ze zrozumieniem głową i zapytał:
– Czy to wszystko, co miałaś do powiedzenia?
– Tak.
– To dobrze, bo chciałbym skończyć ten dach do lunchu. A ty, przyrządzając posiłek, przygotuj sobie listę pozostałych spraw, które cię męczą. Sądzę, że należy otwarcie o nich pomówić. Nie kryj się tak.
Skąd mam wiedzieć, jakie są twoje oczekiwania, jeżeli mi o nich nie mówisz?
Zapadła cisza. Podejrzewał, że Sara rozważa możliwość zrzucenia go z dachu. Nagle roześmiała się.
– Jarl.
– Tak, kissa? - Nie rozumiała tego słowa, lecz właściwie pojmowała ton, jakim je wypowiedział. Ciepło i czułość, brzmiące w jego glosie, sprawiły, że jej twarz pokryła się lekkim rumieńcem, a szafirowe oczy pociemniały.
– Doprowadzasz mnie do wściekłości.
– Och – potrząsnął głową z udawanym niedowierzaniem.
– Nie słuchasz.
– Słucham uważnie. Tylko że nigdy się nie sprzeczam – wyjaśnił. Zamknęła oczy.
– Czy jest coś, czego nie powiedziałam, a co mogłoby powstrzymać cię od przypływania tutaj? – zapytała niemal wesoło.
– Na pewno nie.
– Naprawdę sobie nie pójdziesz?
Była taka zmęczona i zagniewana. Kiedy odgarniała mokre włosy z czoła, wyglądała jak bezradne dziecko. Ogromna czułość wypełniła jego serce, lecz nie było to jedyne uczucie, jakiego doświadczył w tej chwili. Patrząc na jej kruche, lecz kształtne ciało osłonięte skąpym kostiumem, Jarl chciał mieć nadzieję, że nie widział jej w nim żaden mężczyzna.
– Nie ma mowy, żebym cię zostawił – powiedział miękko. – Wiem to, odkąd cię po raz pierwszy zobaczyłem. Od wczoraj ty też wiesz o tym. Więc lepiej zrezygnuj. A teraz uciekaj, mam mnóstwo roboty.
– Czy mogę tu nasypać rodzynek, mamo?
– Jasne. – Każda kanapka przekrojona była na kilka części, a Kip układał z rodzynek oczy.
– Grzybek?
– Już, już – mały grzybek.
– Marchewki?
– Marchewki. – Z nich były usta. Kanapki-twarze stanowiły ulubione danie Kipa.
Nie wiadomo jednak, czy Jarl również za nimi przepadał.
– Mogę go poprosić, mamo?
– Najpierw zapytaj, co woli: herbatę czy mleko. Wyjaśnij mu, że nic poza tym nie mamy.
Wolał mleko. Kuchnia była tak obszerna, że mogła pomieścić jednocześnie dwudziestu skautów, lecz kiedy do niej wszedł, nagle wydała się zbyt mała. Usiadł obok Kipa. Sara nakryła do stołu i dołączyła do nich, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego to robi. Nie miała w ogóle apetytu. Spojrzała na Jarla. Wyglądał na bardzo zadowolonego – po raz pierwszy pozwoliła, mu wejść do domu.
– To wygląda wspaniale, Saro.
– Dziękuję.
Jarl jadł z apetytem, nie komentując smaku kanapek, a Kip, zazwyczaj niejadek, pochłonął aż sześć kawałków, cały czas naśladując dorosłego mężczyznę.
Sara rozmyślała, starając się zrozumieć Jarla. Pewnie widział małego chłopca, zaniedbaną wyspę oraz samotną, być może atrakcyjną dla niego kobietę.
– Czy każdego ranka pływacie?
– Tak. Kip pływa, odkąd skończył sześć miesięcy.
– Uczę teraz mamusię – zaczął Kip i natychmiast się zakrztusił.
Sara pobiegła po ściereczkę. Zdarzało się to prawie przy każdym posiłku i spowodowane było znerwicowaniem malca. Kiedy już uporządkowała wszystko, usiadła i zamyśliła się.
Jarl widział, że Kip do niego przylgnął. Wiedział, że ona potrzebuje pomocy. Przekonał się także, że nie jest jej obojętny. Jeśli będzie protestowała przeciwko jego obecności na wyspie zbyt gwałtownie, może to wzbudzić podejrzenia. Chyba będzie bezpieczniej odgrywać rolę, która będzie zgodna z jego wyobrażeniem – kobiety samotnej i nerwowej. Będzie to jednak tylko wyborem mniejszego zła.
– Kip – Jarl oparł się wygodnie. – Mamy sporo roboty dzisiejszego popołudnia.
– Jestem gotowy – zapewnił go gorąco Kip.
– Musimy wykonać kilka prac. – Jarl zwracał się tylko do malca, jakby Sary tu nie było. Widział, że podczas lunchu nic nie jadła i wyglądała na zmartwioną. Chciał ją pocałować. Na pewno nie rozwiązałby w ten sposób jej problemów, ale może udałoby mu się sprawić, żeby się nieco odprężyła. Nie mógł tego jednak uczynić w obecności Kipa.
– Skończę naprawiać dach za jakieś pół godziny. Zrobię to sam, a potem razem musimy zająć się sauną.
– Wiem – zgodził się Kip.
– Ale pozostanie nam jeszcze jedno, najważniejsze zadanie.
– Wiem – zgodził się Kip niepewnie. Podparł brodę ręką i zapytał: – Jakie zadanie?
– Musimy sprawić, żeby mama się roześmiała. Sara zamrugała, spoglądając na nich z zaskoczeniem.