Jarl zupełnie nie zwrócił na to uwagi.
– Moja mama?
– Tak.
Zamyślony Kip podrapał się w nos.
– To proste. Mama zawsze się śmieje, gdy… – zastanowił się przez chwilę. – Znam kilka sztuczek.
– Jakich sztuczek? – spytał zaciekawiony Jarl.
– Różnych. Mama się śmieje, jak fikam koziołki, albo kiedy bawimy się klockami. – Kip zerknął na niego z wyraźnym niepokojem. – Ale ty chyba jesteś za duży, żeby się bawić klockami.
– Co ty mówisz? Lubię klocki.
– Tylko nie przynoś jej robaczków, tego nie lubi.
– Nagle jego twarz rozjaśniła się w przypływie olśnienia.
– Ale możesz połaskotać ją w brzuszek. Wtedy bardzo się śmieje. Powinieneś zobaczyć.
– Kip!
– Ma łaskotki, tak?- Jarl patrzył na nich z widocznym rozbawieniem.
– Na pewno nikt nie ma takich łaskotek jak moja…
– Wynoście się z kuchni obydwaj – powiedziała groźnie Sara.
■- Musimy iść – poinformował Jarla Kip – połóż talerz na tacy, a szklankę wstaw do zlewu. Nie chcesz chyba, żeby na ciebie krzyczała.
– Pewnie, że nie.
– Tak naprawdę, to ona tylko udaje.
– To dobrze.
Jarl utrzymywał tak poważny wyraz twarzy, że Sara niemalże wybuchnęła śmiechem. Prawie parsknęła, kiedy Kip wybiegł na zewnątrz. Nie zdążyła jednak, bo Jarl pochylił się szybko i pocałował ją gwałtownie, jednocześnie ściskając jej pośladki.
– Wyglądasz ślicznie – wyszczerzył zęby w uśmiechu – a będziesz wyglądała jeszcze śliczniej, kiedy już… – zawiesił głos i położył rękę na klamce: – Masz przed sobą długie popołudnie, moja droga.
Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak bardzo będzie długie. Mężczyźni zajęci byli wyłącznie sobą. Ten okropny Fin sądził, że potrafi śpiewać, a jej syn z całą pewnością nie umiał. Połączenie fałszującego barytonu ze skrzekliwym sopranem wyprowadzało ją z równowagi przez godziny, ciągnące się w nieskończoność.
Obaj naprawdę ciężko pracowali. Gdy zorientowała się, że Jarl jest zdecydowany zbudować saunę, znalazła się w pułapce. Nie potrzebowała sauny, ani tego mężczyzny, który skomplikował jej życie. Pozostawał jednak Kip, tak ożywiony i radosny od momentu wkroczenia Jarla na wyspę.
W pewnej chwili jej rozważania zostały brutalnie przerwane. Jarl z Kipem wręczyli jej łopatę i ze zdecydowaniem wojskowych dowódców rozkazali kopać w wyznaczonym miejscu. Cel tego polecenia był dla niej niezbyt zrozumiały. Wokół widziała tylko potworny bałagan, a połączony śpiew małego i wielkiego mężczyzny mógł doprowadzić do obłędu.
Praca Sary nie zyskała aprobaty, dostała więc nowe zadanie, polegające na nadzorowaniu. Stała bezczynnie, myśląc o tym, ile innych rzeczy zostało do zrobienia. Wyrywanie chwastów, uprzątnięcie podwórka i wyczyszczenie kuchni to najpilniejsze z nich. Kiedy jednak dyskretnie próbowała wymknąć się do swoich zajęć, słyszała wrzask Jarla: „Stój w miejscu, kobieto, i opalaj się". Jak echo odzywał się sopran Kipa, powtarzający jego słowa, po czym padało pytanie: „Dlaczego nazywasz ją kobietą, Jarl? To przecież mama. Nie wiedziałeś?"
Stała posłusznie, powtarzając sobie jednocześnie, że żadna normalna kobieta nie pozwoliłaby tak się terroryzować, nawet jeśli to tylko zabawa. Zastanawiała się, dlaczego pozwoliła, aby wszystko wymknęło się jej spod kontroli. Powodem był jej syn. Tak długo bała się, że Kip już nigdy nie będzie w stanie zaufać żadnemu mężczyźnie. A teraz Jarl…
O szesnastej prace były już zakończone. Podeszli do niej obydwaj i stanęli w identycznych pozach, trzymając ręce na biodrach.
– Okropnie – powiedział Jarl z niesmakiem.
– Okropnie – zgodził się Kip i spytał szeptem: – Co jest okropne?
– Spójrz na mamę, okropnie brudna. Nie mogę nawet zobaczyć jej twarzy. – Potrząsnął głową. – Co z nią zrobimy, Kip?
– Nie wiem, co z nią zrobimy. – Kip kręci! się w kółko podskakując radośnie.
– Przykro mi o tym mówić, chłopcy, ale ja jestem czysta – zaniepokoiła się Sara – za to wy dwaj…
– Co z nią zrobimy? – zawył Kip.
– Twoja mama musi zostać wymyta.
– Nie!
– Mała kąpiel w jeziorze.
– Nie!
– W ubraniu.
– Nawet nie próbuj! Nawet nie próbuj! Ja…
– Kip, przynieś mydło z domu, musimy ją solidnie wyszorować.
– Ty draniu! Ty draniu!
Kip uznał, że widok Sary przerzuconej przez męskie ramię jest nadzwyczaj śmieszny. Jeszcze śmieszniejsze wydały mu się jej wściekłe okrzyki, kiedy Jarl wrzucił ją do jeziora i zaczął mocno nacierać mydłem dżinsy i koszulę.
Sara doszła do wniosku, że chyba zwariowała, pozwalając na taką zabawę. Była mokra i zmarznięta, ponadto szarpanina z silniejszym mężczyzną na moment przywiodła jej na myśl byłego męża.
Jarl nie był Derkiem i w niczym go nie przypominał. Stał w wodzie po pas i fałszywie śpiewał starą piosenkę Sinatry, niezmordowanie nacierając ją mydłem. Kip śmiał się przeraźliwie i nagle Sara roześmiała się głośno i wesoło.
– W porządku! Dostanę was jeszcze w swoje ręce! Miejcie się na baczności, bo będą kłopoty.
Zaczęli uciekać przed nią, wyjąc jak potępieńcy, lecz prawie natychmiast ich dopadła i wtedy Jarl się odwrócił. Patrzył na nią tylko, wciąż jeszcze się śmiejąc, ale w jego oczach było coś więcej poza radością. Jakieś intymne porozumienie. Poczuła gwałtowny, aż zawstydzający żar. Życie bez bliskiego mężczyzny było ceną, jaką musiała płacić za swój wybór. Nie mogła go pragnąć. Nie miała prawa mu ufać, dzielić z nim nocy i dni. Już dawno przestała liczyć na zwykłe kobiece szczęście.
Spojrzenie Jarla było ciepłe i mówiło o zrozumieniu. Tak naprawdę pragnęła go i potrzebowała. Wierzyła, że może mu zaufać. Była przekonana, że trochę szczęścia nie może być czymś złym. Wierzyła głęboko, że ten człowiek jej nie skrzywdzi.
– Saro – wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją, pewnie dlatego, że całkiem oszalała. Ale w tym momencie nie dbała o to.
Rozdział 5
– Dziś nie musimy nic robić, prawda?
– Nie, dziś odpoczywamy. – Jarl zajęty rzucaniem spławika nawet nie odwrócił głowy.
– Będziemy łowić przez cały ranek, a przed obiadem pójdziemy do sauny.
– Dobrze.
– I nie weźmiemy mydła. Nieważne, co powie mama.
– Uhm – Jarl mrugnął do Sary. Siedziała na przystani całkiem blisko syna, ale Kip najwyraźniej uważał, że kiedy zwraca się do jednej z dorosłych osób, druga w tym momencie zwyczajnie głuchnie.
Chłopiec nie mógł usiedzieć w miejscu, wiercił się tak niespokojnie, że nawet piegi na jego nosie zdawały się poruszać.
– Mama nie musi płynąć, tylko my dwaj.
– Tylko my – powtórzył Jarl chyba już po raz trzydziesty. – Żadnych dziewczyn na wyprawach rybackich.
– Ale dziewczyny też mogą brać udział w takich wyprawach.
– Jednak nie dzisiaj, nie w wyprawie na pstrągi. Tak naprawdę, dziewczyny mogły brać udział we wszystkich wyprawach, ale tym razem Jarl chciał zabrać ze sobą tylko Kipa. Jeszcze tydzień wcześniej był on nierozłączny z matką. Teraz ona pozwoliła na tę wycieczkę, co znaczyło, że zaczyna się poddawać. Poranne słońce świeciło jasno. Sara patrzyła na nich z uśmiechem. Jarl dotkliwie odczuł, jak wiele znaczy dla niego ta kobieta. Dla niej był gotów na wszystko.
Powtarza! sobie, że to niemożliwe, by zakochać się tak prędko, ale to wcale nie pomagało. Spędzał z nią ostatnio wiele czasu. Kiedy zapominała o tym, że musi się bronić, była ciepłą i namiętną kobietą, wdzięczną za najdrobniejszy przejaw uczucia.
Była także silna i uparta. Zbyt silna i zbyt uparta. Pozwoliła mu wkroczyć w swoje życie, lecz ustaliła reguły gry. Gorące, leniwe dni lata sprzyjały flirtom i rozmowom. Nadchodziła jesień i letni przyjaciele wycofywali się ze swoich letnich związków. Tak właśnie to określiła i on zaakceptował jej decyzję. Nie pytał, dlaczego nigdy nie opuszczała wyspy, skąd pochodziła i czego tak się bała.