Выбрать главу

– Jarl, wracając do tego, co wydarzyło się w jeziorze…

– Zakochałem się w tobie o wiele wcześniej, kissa. To, co się stało, było tak nieuchronne, jak wschody i zachody słońca.

Z kominka wypadło płonące polano. Jarl zerwał się i sięgnął po pogrzebacz.

– Chcę mieć z tobą dzieci. Najlepiej kilkoro. Domek nad jeziorem będzie odpowiedni na letnie wakacje, ale mój dom w Pontiac już jest za mały nawet dla nas trojga.

– Jarl!

Wrzucił z powrotem szczapę do ognia i otrzepał ręce.

– Potrzebny nam większy dom.

– Przestań tak mówić.

– Myślę, że się napiję. Już wcześniej miałem na to ochotę. Jest jeszcze parę spraw, które chciałbym poznać przed ślubem, nainen. Byłbym wdzięczny, gdybyś zdradziła mi swoje nazwisko i kilka innych szczegółów. Czy masz krewnych, skąd się tu wzięłaś? Dlaczego boisz się opuścić wyspę i jak, do diabla, poradzimy sobie z kłopotami, w których się niewątpliwie znalazłaś? – Przystanął w drzwiach. – Zaraz wrócę. Nie chcesz na razie więcej pytań, prawda?

Sara omal nie dostała ataku serca. Kiedy Jarl zniknął w kuchni, zerwała się z kanapy i potknęła o koc. Resztka likieru z kubka rozlała się, ale nie zwróciła na to uwagi. Gorączkowo- próbowała coś wymyślić, jakieś przekonujące kłamstwo.

Nie powiedziała nic, Nikłe światło lampy naftowej rzucało ciepły blask na Jarla, który sięgnął po takka.

Kochał ją. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że mógłby ją pokochać.

Przez głowę przemykały jej idylliczne obrazy. Kip siedzący na kolanach Jarla przy choince. Głowa Jarla na poduszce obok niej. Ona i Jarl sprzeczający się w kuchni. Boże, gdyby go miała zawsze, kłóciłaby się pewnie przez cały czas. Ktoś kiedyś zmusi go do słuchania tego, co mówią inni. Ona z jego dzieckiem w brzuchu. Ona obok niego w czasie upalnej nocy.

Też go kochała. Ale tak nie mogło być.

Jarl nalał odrobinę do kubka, lakka chlusnęła na podłogę. Sięgając po ścierkę ujrzał ze zdumieniem, że drżą mu ręce. Zdarzyło się to po raz pierwszy. Nigdy nie był aż w takim napięciu.

Przełknął trochę likieru i odwrócił się do Sary. Gdyby wyczytał z jej twarzy, że go odrzuca, wiedziałby, co o tym myśleć. Ale ujrzał strach. Owinięta kocem wyglądała jak porzucone dziecko. Oparła się o drzwi.

– W czasie normalnych zalotów – powiedział łagodnie Jarl – mężczyzna spotyka się z kobietą raz w tygodniu, no może dwa. Zazwyczaj na kilka godzin, co przez parę miesięcy daje trzydzieści, może czterdzieści godzin spędzonych razem. Nie wmawiaj mi więc, że zbyt krótko się znamy. Podlicz te wszystkie godziny, które spędziliśmy razem. Widziałem cię szczęśliwą i smutną, głodną, złą i wyczerpaną. Najczęściej wyglądałaś prześlicznie, a czasem byłaś tak zmęczona, że nie mogłaś się ruszyć. Jesteś silna, mądra, namiętna i bardzo cię pragnę, nainen. A teraz chcę i muszę się dowiedzieć, czego się tak bardzo boisz.

– Usiądź.

Ten krótki rozkaz wywołał rozbawienie na jego twarzy. Jak zwykle nie posłuchał, oparł się tylko o stół i czekał na to, co powie. Sara usadowiła się na brzegu stołu. Nagle poczuła, że całkowicie odzyskała zdrowy rozsądek. Zawsze potrafiła chronić tych, których kochała. Wiedziała, że to ona ponosi winę za wszystko, co się wydarzyło. Wraz z Kipem musieli prowadzić takie życie. Nieważne, czego chciała lub co czulą do Jarla. Egoizm był niewybaczalny. Nie należało wplątywać tego człowieka w swoje pogmatwane życie.

Musiała go uwolnić. Już teraz, kiedy w napięciu czekał na to, co powie. Musiała niebezpiecznie lawirować na pograniczu kłamstwa i prawdy.

– Opowiem ci o ojcu Kipa – powiedziała cicho.

– Słucham.

Patrząc na lampę zaczęła mówić.

– Kiedy go poślubiłam, nie wiedziałam, że kiedyś miał wypadek. Nie widział powodu, żeby mi o tym mówić. Jednak doznał wtedy poważnego uszkodzenia głowy. Czasem całkowicie się zmieniał. Stawał się ponury i wpadał we wściekłość. Początkowo zdarzało się to bardzo rzadko, później coraz częściej.

Podniosła wyżej głowę.

– Mieszkaliśmy z jego rodzicami w olbrzymim domu. Straciłam już swoich rodziców, a teściowie ogromnie o mnie dbali. Rodzice męża powinni byli powiedzieć mi o tym wypadku, ale nie zrobili tego. Kip nie był zaplanowany, został poczęty przypadkowo. Wtedy już wiedziałam, że nie powinniśmy mieć dzieci.

Jarl zesztywniał, być może z powodu rzeczowego tonu w głosie Sary. Wyliczała tylko fakty. Wyobrażał sobie pośpiesznie, jak został poczęty Kip, jakie to było małżeństwo.

– Kiedy ojciec Kipa był sobą, był pod każdym względem dobrym człowiekiem. Popełniłam błąd myśląc, że jego rodzice pomogą mi chronić małego. Kiedy odkryłam, że to niemożliwe, rozwiodłam się.

Musiała na chwilę przerwać. Zawsze z trudem okłamywała Jarla, teraz odkryła, że przekazanie mu prawdy jest jeszcze gorsze.

To, co mu dotychczas powiedziała, było prawdą, lecz doskonale pamiętała, jak ostatnio prawda obróciła się przeciwko niej. Nie posiadała dowodów. Ludzie lubią, kiedy prawda poparta jest dowodami. W sądzie niemal zabawnie było słyszeć, jak nazywają ją niezrównoważoną histeryczką o zmiennych nastrojach, podczas kiedy prawdziwe problemy miał Derek, o czym wiedział każdy Chapman. Dlaczego Jarl miałby jej teraz uwierzyć? Sędzia nie uwierzył i była już zmęczona tą całą „prawdą". Mówiła teraz miękko i cicho.

– Jarl, mój syn jest teraz dla mnie wszystkim. To całe lato jest po to, aby dać mu czas. Czas na to, żeby był po prostu małym chłopcem bez żadnych zmartwień. Żeby zapomniał o tym, co złe i uwierzył, że zawsze będę przy nim.

Kiedy Jarl ruszył w jej kierunku, uniosła ostrzegawczo rękę.

– Nie! Tym razem musisz wszystkiego wysłuchać. – Jej palce zacisnęły się kurczowo. – Mogłam ci wyznać, że cię kocham, ale i tak nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Nie będę z tobą, ani z żadnym innym mężczyzną.

– Kissa… Potrząsnęła głową.

– Jestem mojemu synowi coś winna. Spokój, cały mój czas i zaangażowanie. To nie żarty. – Po czym dodała szybko, dopóki jeszcze była w stanie to zrobić: – Chcę i proszę, żebyś odszedł z mojego życia. Chcę, żebyś znalazł kogoś innego. Wszystko, co mam do zaofiarowania, jako człowiek i jako kobieta, dam swojemu synowi. Tak musi być. Tobie nie mogę nic dać.

– Cicho, cicho. Jak mogłaś pomyśleć, że nie uszanuję tego, co czujesz do Kipa? – Tym razem zignorował jej uniesioną rękę. Ujął jej twarz w dłonie najczulej, jak potrafił. Była biała jak płótno. Bardzo miękko i powoli jego usta dotknęły jej ust. Zesztywniała, ale rozchyliła wargi.

– Czy naprawdę chcesz, żebym odszedł?

– Tak.

Kiedy otworzyła oczy, już go nie było.

Dwa dni później rozszalała się burza z piorunami. Ranek był ponury i ciemny, deszcz walił w szyby. Rozpalony ogień nie dopuszczał do pokoju wilgoci, ale płomienie syczały za każdym razem, gdy krople deszczu wpadały do komina. Kip siedział z nosem przyklejonym do szyby.

– Prawie przestało. Możemy iść popływać.

– Grzmi i błyska. Jeszcze nie można.

– Mogę przecież założyć na kostium pelerynę.

– To nic nie da, kochanie. Może zagramy w świnkę?

– Nie chcę grać w karty! Chcę pływać, mamusiu!

– Uwierz mi, że rozumiem, ale to niemożliwe. – Ile to już razy modliła się o to, żeby Kip bywał krnąbrny i nieposłuszny, jak każdy przeciętny czterolatek. Bardzo go kochała, ale tego ranka był wprost niemożliwy. – No chodź, porysujemy trochę.

Kiedy w końcu udało się jej odciągnąć Kipa od okna, malec rzucił jej oskarżycielskie spojrzenie.