Выбрать главу

– Gdzie jest Jarl? On na pewno pozwoliłby mi popływać. Nie było go tu już dwa dni.

– Jarl też nie pozwoliłby ci pływać w czasie burzy.

– Pozwoliłby!

– Kochanie, tłumaczyłam ci przecież, że Jarl jest naszym przyjacielem, ale ma swoje sprawy, i nie możemy widywać go codziennie. Nad jeziorem przebywa tylko w czasie urlopu. Mieszka w mieście i ma tam sklep, którym musi się zajmować.

– Nic mnie nie obchodzi jego wstrętny sklep!

– Wiem, że nie. – Mały chciał zobaczyć Jarla i wszystko, co mu w tym przeszkadzało było wstrętne. Uświadomiła sobie, że nie potrafi wyjaśnić Kipowi, że Jarl nigdy już nie wróci. Serce w niej zamarło, gdy pojęła to straszne słowo. Nigdy.

– I nienawidzę deszczu!

Ona też zaczynała odczuwać coś w rodzaju nienawiści do tego nieustannego kapania, siąpania i lania. Poczuła niepokojące pulsowanie w nodze. Podwinęła nogawkę spodni, blisko kostki widniało czerwone skaleczenie, otoczone już w tej chwili pokaźną opuchlizną. Chyba zacięła się, goląc wczoraj nogi.

Jakie to miało znaczenie? Prostując się spojrzała na niebo z nadzieją, że zobaczy chociaż zapowiedź przejaśnienia. Przez cały czas od odejścia Jarla powtarzała sobie, jaka jest szczęśliwa, że wreszcie zniknął, że była nieodpowiedzialna i samolubna, pozwalając mu zbliżyć się do nich. Przekonywała siebie nieustannie o tym, lecz nic z tego nie wynikało. Tęskniła za nim bardzo.

– Mamo, nudzę się.

– Wiem, kochanie. – Postarała się, żeby jej glos zabrzmiał optymistycznie. – Zaraz się tym zajmiemy. – Ustawiała sztalugi, założyła karton i zaczęła otwierać farby.

Poleciła Kipowi, aby przebrał się w koszulę przeznaczoną do tych zajęć i nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Zanim zdążyła się zdziwić, do pokoju wkroczył kompletnie przemoczony Maks.

– Co za dzień! – warknął z wyraźnym obrzydzeniem.

– Maks! Chyba nie przypłynąłeś z zaopatrzeniem? Przecież termin przypada dopiero jutro.

– Dobra, dobra. A co innego mam do roboty w taką paskudną pogodę? Pić kawę i czekać na klientów, którzy nie przyjdą? Poza tym przyniosłem coś dla chłopca. – Maks patrzył na Sarę. Oboje dostrzegli, że chociaż Kip schował się za matkę, to tym razem nie zniknął.

– No dobra. – Maks spojrzał na niego. – Spróbuj sobie wyobrazić, że jesteśmy w tym samym pokoju.

Uśmiechnął się szeroko i zaczął przeszukiwać kieszenie kurtki. Wydawało się, że ma ich niezliczoną ilość, w końcu z jednej z nich wyciągnął olbrzymi czerwony lizak.

Wyciągnął rękę w stronę Kipa, lecz chłopiec nawet nie drgnął. Z cichym westchnieniem Maks położył lizak na stole, i wtedy Kip natychmiast rzucił się i złapał go.

– Dziękuję!

Malec rzucił pełne winy spojrzenie na Sarę i uciekł do swojego pokoju.

– Cukier – powiedziała z naganą w głosie Sara.

– Słyszałaś? Dzieciak mi podziękował.

– Mówiliśmy już o cukrze, prawda?

– Dobra, dobra. Musisz przestać czytać te głupie książki. Dziecko nawet nie zna smaku słodyczy. Następnym razem przywiozę mu cały karton czekolady. Poza tym odezwał się do mnie.

– Zrób to, a na pewno cię zamorduję.

– Mów co chcesz, ja już postanowiłem. Zrobisz mi kawę, czy mam cię o nią błagać?

– Dam ci ziołowej herbaty z mlekiem. Skrzywił się z niesmakiem, tak jak Kip, gdy musiał połknąć lekarstwo na kaszel. Patrzyła na niego z wdzięcznością. Maks nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Sara potrzebowała teraz jego towarzystwa. Podreptała do kuchni, żeby zaparzyć herbatę. Kiedy wróciła z kubkiem, Maks siedział przy kominku, a obok kraty leżała biała koperta.

– Co to?

– Nic. Możesz otworzyć, kiedy sobie pójdę. Znała go, więc wolała otworzyć ją teraz. Kiedy zobaczyła dokument własności wyspy na jej nazwisko, wręczyła mu go z powrotem.

– Nie, Maks. Rozmawialiśmy już o tym.

– Znowu nie słuchasz. Mam sześćdziesiąt siedem lat. Mam sklep, pieniądze nie są mi potrzebne. Jeżeli chcę ci dać tę wyspę, to, do diabla, dam ci ją i nie przeszkodzisz mi w tym.

– Nie jestem spłukana, Maks. Mówiłam ci, że mam jeszcze pieniądze uzyskane po rozwodzie.

– Chyba to będzie kwota akurat na szkolną książeczkę oszczędnościową dla dziecka.

– Mogę też sprzedać biżuterię. Poza tym płacą mi za ilustracje.

' – Dobra, dobra. Masz ogromną fortunę i ja do tego dokładam ci wyspę. Kurczę, piję tę twoją herbatę, nie? – zdenerwował się. – Nie sprzeciwiaj się więc i przyjmij tę cholerną wyspę – prychnął z oburzenia. – Podatki zapłacone za trzy lata z góry. Rząd na pewno je podwyższy, ale to już ty zapłacisz wyrównanie.

Jej przeznaczeniem wyraźnie było kochać mężczyzn, którzy jej nie słuchali, i to bez względu na rodzaj miłości.

– Maks, nie pozwolę ci tego zrobić.

– Prawie wygrałaś – pośpiesznie zmienił temat.

– Wiesz, ulewa nie pozbawiła mnie wzroku. Ta wyspa wygląda zupełnie inaczej. Załatany dach, naprawiona przystań, uprzątnięte podwórze. Ktoś obciął suche gałęzie w sadzie. A na zewnątrz stoi coś dziwnego.

– Sauna – odpowiedziała Sara, uświadamiając sobie, że Maks przybył również po to, aby wyjaśnić sobie pewne sprawy.

– Sauna, coś takiego – powtórzył Maks wyraźnie rozbawiony. Wyciągnął cygaro, sięgnął po zapalniczkę i poczekał cierpliwie, aż Sara wyrwie mu ją z ręki. Odwróciła się na moment, by odłożyć ją na półkę i w tym czasie schował kopertę pod siedzeniem fotela.

– Czy to nie jest przypadkiem fińska sauna?

– O ile ktoś ci nie pozabijał okien w sklepie deskami, to myślę, że wiesz, jak często Jarl tu bywał – warknęła Sara.

– No tak. Zresztą ten porządek tutaj też jest wymowny – powiedział pogodnie Maks. – Poza tym nie wysyłałaś gołębi.

Maks pomagał jej, zachęcał do wytrwania, na pewno ją kochał i za to wszystko chciałaby móc się do Mego uśmiechnąć. Jednak nie potrafiła udawać, że traktuje ten temat lekko.

– Nie musiałam nadawać SOS – powiedziała cicho.

– Pierwszego ranka zaskoczył mnie i wtedy może nie zachowałam się tak, jak należało. Ale później… znasz mnie. Zrobiłam to, co musiałam.

– Udało ci się go w końcu zniechęcić?

– Oczywiście. Niezbyt szybko, ale na to nie miałam wpływu. Nie chciałam robić tego zbyt ostro, żeby nie nabrał podejrzeń. A potem – nieważne! Odszedł, nie było innego wyjścia.

Maks przyglądał się Sarze, kiedy uklękła przy kominku, żeby poprawić ogień. Wyciągnął z kieszeni zapałki i przypalił cygaro.

– Kiedy zorientowałem się, że bywa tu tak często, postarałem się zebrać o nim informacje.

– Teraz to nie ma znaczenia.

Skinął głową. Było jasne, że teraz nic nie miało znaczenia.

– Chłopiec bardzo się zmienił od mojego ostatniego pobytu.

Wpatrywała się w ogień.

– Był dobry dla Kipa.

– Musi być raczej niezwykły, jeśli potrafił zjednać sobie dzieciaka.

– Jest.

– Wiem, że nie dopuściłabyś do Kipa byle kogo. W jaki sposób zdobył twoje zaufanie?

Sara zwróciła na niego oczy. Zdążył jeszcze pospiesznie pociągnąć kłąb dymu, zanim pozbawiła do cygara i wrzuciła je do ognia. Spojrzał na nią z głębokim wyrzutem.

– No cóż – wyciągnął wygodnie nogi – chyba tępiej, że go przegoniłaś, zanim zdołał się zbliżyć. Zwłaszcza, jeśli mu nie ufałaś.

– Nigdy nie twierdziłam, że mu nie ufam. – Sara rzuciła się na krzesło śmiertelnie zmęczona. Dokuczała jej rana na nodze i przygnieciony paznokieć. Wszystko denerwowało i nie umiała określić przyczyny tego stanu. – Zaufanie nie ma nic do tego, Maks. Na litość boską! Szuka mnie policja, sędzia w Detroit pozbawił mnie praw rodzicielskich. Mogę ufać Jarlowi, jak nikomu na świecie, ale nie pozwolę, żeby mieszał się w to wszystko.