Выбрать главу

Pochylił się i odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Pachniała brzoskwiniami.

– Jest powód, dla którego wróciłem. Chciałbym powiedzieć to po fińsku, ale nie zrozumiesz. W jednej z naszych piosenek są takie słowa „jesteś wiatrem w moich skrzydłach". Tak właśnie się czuję i dlatego wróciłem, kissa. Nie kłóć się ze mną. I tak cię nie zostawię.

Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Znała uczucie, o którym opowiadał. Ona czuła podobnie. Jednak udało się jej wyszeptać:

– Nie.

– Zostanę.

– Nie.

– Posłuchaj, mimo wszystko możemy zrobić tak, jak pragniesz – zapewnił ją. – Nie będę cię pytał, dlaczego nie opuszczasz wyspy, czego się boisz, dlaczego nie weźmiesz wioseł i nie przypłyniesz do mnie na kolację.

Chciał powiedzieć więcej. Chciał uczciwie przyznać, że przyjmując jej warunki nie zamierza ciągnąć tej idiotycznej gry w nieskończoność, ale zauważył nadbiegającego Kipa. Natychmiast przerwał i usiadł. Stonce już go tak nie oślepiało. Ponownie spojrzał na Sarę.

– Ej, co to znaczy? – Dotknął palcem cieni pod jej oczami.

– Nic – odpowiedziała miękko.

– Nie spałaś?

– Nic mi nie jest. Jarl. – Stan własnego zdrowia był ostatnią sprawą, która zaprzątała jej uwagę. Kiedy zapewniała Maksa, że sama zadba o Kipa i o siebie, wiedziała, co mówi. A teraz wiedziała, że zdoła znaleźć siły, aby zadbać o tego tak drogiego jej mężczyznę. Wszystko, co mówił, sprawiało, że go kochała. Wszystko, co mówił, przerażało ją.

Siła – umysłowa, emocjonalna i fizyczna – nigdy dotąd nie była tak ważna. Jednak czuła, że podźwignięcie się z piasku pochłonęło całą jej energię.

– Co się z tobą dzieje? – zapytał Jarl.

– Nic. Naprawdę nic – przesłała mu uspokajający uśmiech. Chwilę później przybiegł Kip z rozdzierającą serce historią o zaginionym żółwiu.

Jarl wstał, otworzy! usta i natychmiast je zamknął. Kiedy Sara rozmawiała z Kipem, wyglądała zupełnie normalnie. Może mu się tylko wydawało, może była po prostu zmęczona. On przecież był. Może czuła się nie najlepiej z powodu zwykłych kobiecych dolegliwości. A to wcale nie musiało znaczyć, że była chora.

– Jarl? – drobna dłoń szarpała go za kieszeń od spodni. – Czy jesteś za stary, żeby bawić się w chowanego!?

– W chowanego? – Zanurzył pieszczotliwie dłoń w czuprynie chłopca. Kochał Kipa bardzo, lecz w tej chwili pragnął pozostać tylko z jego matką.

– Jarl? Jarl? Nie jesteś za stary, prawda?

– Nikt nie jest za stary, żeby bawić się w chowanego.

– No to chodź! Słyszysz? Mama będzie nas szukać. Schowamy się w sadzie i nigdy nas tam nie znajdzie.

Spojrzał na Sarę, rozbawiony i zirytowany jednocześnie.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem, nainen.

– Licz, mamo!

– Raz, dwa, trzy…

Usłyszała tupot i śmiech od strony sadu. Przez krótką chwilę zapragnęła zwinąć się w kłębek.

– Cztery, pięć, sześć… – słońce świeciło zbyt jasno i bolały ją oczy. Działo się z nią coś niedobrego i nie miało to nic wspólnego z Jarlem ani z jej kłopotami.

– Dziewięć, dziesięć!

Chciała spać, a nie bawić się, ale śmiech Kipa spowodował, że poczuła w sobie dość siły, aby pójść za nimi. Kip śmiał się, ponieważ był tu Jarl.

Walcząc z osłabieniem w każdym mięśniu odkryła ze zdumieniem, że szybko porusza się między drzewami, dziwnie chichocąc. Czy to obecność Jarla wyzwala w niej tę irracjonalną radość? Wiedziała, że musi oszczędzać siły na dalszą rozmowę z nim, ale ta zabawa była przecież taka nieszkodliwa. I tak łatwo było ich znaleźć.

Znaleźć łatwo, lecz bardzo trudno złapać. Dojrzewające brzoskwinie pachniały oszałamiająco i przyprawiały o zawrót głowy. Stare drzewa o kruchych pniach i liściach rozpostartych w kształcie parasola zdawały się stanowić przeszkody nie do pokonania. Gałęzie uderzały po nogach i ramionach, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Słońce oślepiało ją coraz bardziej, nawet pnie drzew nie dawały schronienia. Kształty i barwy wirowały jej w oczach jak w kalejdoskopie.

Podbiegła trochę i poczuła obezwładniający ból w czaszce. Zaciskała zęby, nie mogła przecież pozwolić, żeby nad nią zapanował. Chciała biec dalej, pragnienie to rosło w niej z każdą chwilą i już nie liczyło się nic oprócz chęci nieustającego biegu. Gdyby tylko mogła nie oddychać, nie myśleć i nie czuć, tylko ciągle biec, to mogłaby go kochać.

To było bardzo dziwne, ta fala czerni nad głową. Drzewa pochylały się nad nią. Głupie drzewa!

– Saro!

Co za głupiec! Dlaczego wyszedł z kryjówki, czy on nie zna reguł tej gry! Powinien się chować, a nie biec w jej kierunku. Próbowała mu to wyjaśnić, lecz myśli dziwnie się plątały. Poczuła jego dłonie, zaciśnięte boleśnie na jej ramionach.

Nagle uświadomiła sobie, że już nie biegnie, tylko patrzy na złociste brzoskwinie. Te głupie drzewa ruszyły ze swoich miejsc i w jakiś przedziwny sposób znalazły się nad nią. Czyżby nawet one bawiły się w tę idiotyczną grę?

– Kochanie, co ci jest? Gdzie cię boli? – Pochylał się nad nią, dotykając czoła, gardła i dłoni. Tętno Sary biło jak oszalałe. To nie był upał, miała wysoką gorączkę.

Kiedy zobaczył, że Sara pada, poczuł przeraźliwy strach. Obwiniał siebie, że wcześniej nie dostrzegł, jak bardzo jest chora. Należało teraz coś zrobić. Przenoszenie mogło być niebezpieczne, nie miał pojęcia, co jej się stało.

– Jarl, wszystko w porządku. – Widział, że znów zasypia. Przełknął ślinę, chcąc się pozbyć nieznośnego dławienia w gardle.

– Czy już kiedyś zasypiała w ten sposób? – zapytał Kipa łagodnie.

– Dwa razy, dziś rano. Mówiła, że jest zmęczona.

– Zajmiemy się nią – powiedział Jarl z udawanym entuzjazmem.

– Już się nią zająłem dziś rano. Mówię ci, że nie mamy już nic do roboty. Z nią jest wszystko w porządku.

– Jak się nią zająłeś?

– Jej nogą. Przylepiłem plaster.

Jarl błyskawicznie podwinął nogawkę jej spodni, ściągnął plaster i zobaczył wielką, spuchniętą ranę. Nie trzeba było być lekarzem, żeby rozpoznać zakażenie.

Kip zerknął na twarz Jarla i przykucnął przestraszony.

– Wiem, co zrobić Jarl. Wiem, co zrobić. Zajmę się tym.

Malec zerwał się i pobiegł jak strzała w kierunku domu. Złapał wiadro, odwrócił i stając na nim otworzył wszystkie klatki z gołębiami. Po kilku sekundach ptaki wzbiły się w powietrze. Jarl będzie z niego bardzo dumny.

Sara nie mogła się obudzić. Otwierała oczy, ale chęć snu nie ustępowała i powieki znów opadały. Wszystko ją bolało, miała wrażenie, że jest jednym wielkim bólem.

Wydawało jej się, że jedzie samochodem, co było oczywistą niedorzecznością. Gdzie jest Kip. Próbowała się poruszyć, ale koc był tak ciężki i gorący.

A więc znaleźli ją. Zabiorą jej Kipa. Przed jej oczami przesuwały się twarze Chapmanów, ich adwokatów, sędziego, wszystkie wykrzywione w ironicznym grymasie. Zaczęła krzyczeć.

– Saro – słyszała łagodny głos Jarla, zupełnie nie zdając Sobie sprawy, skąd on się wziął w tym towarzystwie wrogich jej osób.

– Chcę, żebyście mi oddali syna!

– Saro, uspokój się, Kip czuje się dobrze i jest z Maksem.

– Nie może być z Maksem! On się boi Maksa. Oddajcie mi…

– Cicho, cicho. – Z nogą na pedale gazu zaryzykował krótkie spojrzenie przez ramię. – Leż spokojnie, Saro. Kip czuje się dobrze. Ty też wkrótce poczujesz się lepiej, ale teraz musisz zachowywać się spokojnie. Śpij, kissa.