Выбрать главу

– Nie pozwól im, żeby mi go zabrali!

– Nikt ci go nie zabierze, przyrzekam..

– Obiecaj mi. Obiecaj mi.

– Przyrzekam.

Następną rzeczą, którą sobie uświadomiła, były ramiona Jarla, wydobywające ją z samochodu. Słyszała pisk opon, szmer głosów i odgłosy otwieranych drzwi. Ktoś próbował odciągnąć od niej Jarla.

Poczuła zapach alkoholu. Położono ją na czymś zimnym i twardym, w ramię wbito igłę i znów ktoś próbował zabrać od niej Jarla.

Cięcie! Usłyszała, że ktoś zaciągnął zasłony, szare oczy pochyliły się nad nią i zniknęły.

– Czy ona jest na coś uczulona, panie Hendriks?

– Nie mam pojęcia.

– A czy miała ostatnio wszczepioną surowicę?

– Nie wiem.

– W porządku. Obok jest poczekalnia. Teraz musi pan wyjść. I niech pan weźmie formularze z recepcji.

Znowu próbowali to zrobić. Jej palce zacisnęły się wokół jego przegubu. Próbowała powiedzieć głośno jego imię, ale nie mogła. Nie pozwoli mu odejść. Przywykła już do koszmarów i bólu, strachu i poczucia beznadziejności. Nie mogła nic zrobić, ale nie pozwoli mu odejść.

– Musi pan wyjść, panie Hendriks.

Sara czuła, że ma mu tak wiele do powiedzenia. tysiące rzeczy, z których żadna nie mogła czekać. Tak trudno było jednak coś wykrztusić.

– Kocham cię – wyszeptała. Położył rękę na jej czole.

– Ja też cię kocham. Wszystko będzie dobrze, Saro. Myślisz, że pozwoliłbym, żeby cię spotkało coś złego?

– Panie Hendriks, nie możemy rozpocząć, dopóki nie dopełni pan formalności.

Rozluźnił jej uścisk na przegubie.

– Nie, Jarl. Nie wypełniaj żadnych formularzy. Nie mów im, jak się nazywamy. Weź Kipa. Nie mogę tu zostać. Muszę się stąd wydostać. Muszę…

Obudziła się mówiąc wciąż to samo.

– Muszę się stąd wydostać. Weź Kipa. Na litość boską, weź Kipa.

– Mam go, nainen. I mam ciebie. Wszystko w porządku. – Jarl podniósł się z fotela, żeby nacisnąć guzik znajdujący się nad jej głową.

Na zewnątrz królowała głęboka, ciemna noc, w pokoju zaś było przeraźliwie jasno.

Pielęgniarka wkroczyła do pokoju, rzucając Jarlowi nieprzychylne spojrzenie.

– Widzę, że pacjentka nie śpi – powiedziała ostrożnie, jakby znalazła się w klatce z drzemiącymi tygrysami.

– Ona cierpi. Niech jej pani pomoże.

– Już panu tłumaczyłam, panie Hendriks. Nie możemy nic zrobić, dopóki tętno się nie ustabilizuje.

– A jak jest teraz?

– Cóż, już w porządku.

– No właśnie. Proszę dać jej jakiś środek przeciwbólowy, albo wezwę lekarza.

Pielęgniarka wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej rozmyśliła się i wyszła. Sara wpatrywała się w niego.

– Nic nie mów, kissa – podszedł do niej i niezręcznie poprawił poduszkę.

– Musimy porozmawiać – powiedziała niewyraźnie… – Jarl, pomóż mi się stąd wydostać. Nie mogę tu zostać.

– Kochanie, w tej chwili nie możesz być w żadnym innym miejscu. Może jutro, lecz dziś jeszcze nie. Wkrótce zabiorę cię do domu, lecz już nigdy nie będziesz goliła sobie nóg, słyszysz?

– Podałeś im moje nazwisko?

– Jasne, że tak. Dla nich nazywasz się Jane Smith. Sam nie wiedział, dlaczego skłamał. Było to wbrew jego zasadom. Jednak wypełniając formularz wpisał fałszywe nazwisko i wymyślony numer prawa jazdy.

Nie powiedział prawdy, ponieważ Sara prosiła o to, gdy była jeszcze przytomna.

Teraz patrzył na nią, tak bardzo bladą i bezsilną, jak usiłuje wykrzesać z siebie odrobinę energii.

– Musimy iść do Kipa.

Znów zaczął tłumaczyć łagodnie i uspokajająco.

– Z Kipem wszystko w porządku. Wypuszczą cię za dwadzieścia cztery godziny, jeśli teraz będziesz odpoczywać.

– Dwadzieścia cztery godziny? Nie! – Złapała go rozpaczliwie za rękę. – Pomóż mi.

– Kochanie.

– Muszę się stąd wydostać. Muszę wracać do Kipa. To nie może czekać, a nie poradzę sobie bez ciebie. Jarl, proszę, pomóż mi.

– Nainen, właśnie opuściłaś salę operacyjną.

– Proszę!

– Nie ma możliwości, żebym wydostał cię stąd w tym stanie i w dodatku o trzeciej nad ranem.

– Proszę – znów powtórzyła jak automat.

Poczuł się zmęczony i poirytowany. Odnosił wrażenie, że rozmawia z jej czteroletnim synem, który w dziecinnie egoistyczny sposób nie przyjmuje żadnych argumentów. Jednak nie mógł znieść jej błagalnego, zrozpaczonego spojrzenia.

Podszedł do metalowej szafki, w której leżało jej ubranie.

– Wydostanę cię stąd.

– Teraz?

– Teraz. Zaopiekuję się twoją cholerną wyspą, a kiedy to już się skończy…

Nigdy dotąd nie widziała go tak rozwścieczonego. Kiedy jednak pochylił się nad nią, żeby ją pocałować, zrobił to czule i delikatnie.

To jej wystarczyło. Zamknęła oczy.

Rozdział 8

– Ejże – Jarl powstrzymał rozpędzonego malca.

– Chcę do mamy, Jarl.

– Wiem, maluchu, ona też chce cię zobaczyć. Ale ma na nodze poważną ranę i trzeba obchodzić się z nią bardzo ostrożnie. Każdy, kto nie będzie zachowywał się spokojnie i grzecznie, do końca życia będzie jad! tylko makaron, jasne?

Jarl puścił wyrywającego się chłopca, wskazując mu palcem sypialnię na końcu korytarza. Kip pobiegł w tamtym kierunku, a Jarl przyglądał się staremu człowiekowi, wciąż stojącemu w drzwiach.

– Wejdź, proszę.

– Mały bardzo chciał ją zobaczyć.

– Tak, widziałem.

Maks niepewnie przekroczył próg domu, mnąc w rękach czapkę. Miał powody, by czuć się nieswojo. Tego popołudnia, kiedy Sara straciła przytomność, Maks przybył na wyspę w chwili, gdy Jarl niósł ją do swojej łodzi. Po raz drugi ktoś wziął Jarla na muszkę. Jednak tym razem był to mężczyzna, który wiedział, jak obchodzić się z bronią.

Gdyby Jarl miał trochę czasu, zdołałby wszystko wyjaśnić. Ale nie miał. Był zdecydowany zawieźć Sarę do szpitala i nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić.

Doszli do porozumienia po krótkiej sprzeczce związanej z Kipem. Jarl chciał go zabrać, gdyż mały najwyraźniej obawiał się Maksa. Jednak stary człowiek zdołał go przekonać, że będzie lepiej, jeśli on weźmie dziecko.

Dopiero później Jarl uświadomił sobie to, co było oczywiste. Przecież to Maks był człowiekiem od gołębi, który dostarczał żywność na wyspę i wiedział o wszystkim. To on znał odpowiedzi na wszystkie pytania gnębiące Jarla, ale wtedy nie było czasu, żeby je z niego wydostać.

Teraz nadszedł czas i stary z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, gdyż uparcie nie patrzył Jarlowi w twarz.

– Jak ona się czuje?

– Skoro Kip jest tutaj, to prawdopodobnie lepiej – odpowiedział sucho Jarl.

– Sprawia kłopoty?

– To łagodnie powiedziane. Zachowuje się jak jędza, nikogo nie słucha i sprawia więcej kłopotów niż dziesięć przeciętnych kobiet.

Maks zachichotał i podrapał się po brodzie.

– Ona nie lubi być od czegokolwiek zależna.

– W ogóle nie dopuszcza do siebie takiej myśli.

– Jarl odwrócił się i sięgnął po dzbanek z kawą.

– Lubisz mocną?

– Im mocniejsza i bardziej czarna, tym lepsza.

– Właściwie to nic się nie zmieniło. Doktor zabronił jej chodzić przez najbliższe trzy dni. Rana zagoi się szybko. Ale jest jeszcze bardzo słaba, wczoraj przespała prawie cały dzień. Jednak kiedy nie śpi, przydałoby się trzymać ją pod kluczem. Dobrze, że wreszcie zobaczyła Kipa.