Выбрать главу

– Mimo wszystko lepiej będzie, jeśli zabiorę go jeszcze na parę dni.

Jarl wręczył Maksowi kubek i potrząsnął głową.

– Najgorsze ma już za sobą. Poradzę sobie z nimi, ale byłbym ci wdzięczny, gdybyś popłynął na wyspę i przywiózł parę ubrań.

– Jasne. Masz niezłą chałupę.

Maks wycofał się do pokoju na tyłach domu.

Stanowił on pewnego rodzaju atrium, w którym Jarl hodował miniaturowe drzewa w doniczkach. Dom zbudowany był z surowego drewna i szkła, przestronny i bezpretensjonalny.

– Odpowiedni dla mężczyzny – zauważył Maks.

– Czuje się przestrzeń. Podszedł w kierunku schodów.

– Co jest na górze?

– Na poddaszu sypialnia i łazienka. A za podwójnymi drzwiami komórka z narzędziami i jeszcze jedna sypialnia.

– Wszystko, czego potrzeba mężczyźnie i jeszcze więcej. Czy Sara widziała kuchnię? – Spojrzenie Maksa powędrowało w stronę pomieszczenia, w którym stał prosty cedrowy kredens. – Żaden mężczyzna nie lubi dużej ilości sprzętów w swojej kuchni.

– Zagroziłem Sarze ciężkimi kłopotami, jeśli opuści sypialnię. Tej nocy, kiedy przywiozłem ją ze szpitala, ledwie wiedziała, jak się nazywa. Cóż, widziała to wszystko, ale nie sądzę, żeby coś pamiętała. Czy skończyliśmy już pogawędkę o moim domu?

Maks wsadził ręce do kieszeni, szukając tam nie istniejącej zapalniczki.

– Powinienem zobaczyć się z Sarą.

– Kip i Sara z pewnością czują się świetnie sami i będą się tak czuli przez… – Jarl zerknął na zegarek – przez następne dwadzieścia minut. Potem Sara będzie drzemać, chociaż jeszcze o tym nie wie. A ponieważ dwadzieścia minut to niewiele, lepiej zacznij już mówić.

– Mówić?

– Wystarczy, Maks – powiedział spokojnie Jarl. Maks nerwowo grzebał w kieszeniach.

– Gdyby chciała, żebyś wiedział…

,- Ona nie chce, Maks. Ale nic mnie to nie obchodzi. Mów.

Trzeba było zapałek i szklanki whisky, żeby zaczął opowiadać. Część z tego, co powiedział, Jarl już słyszał. Sara bała się byłego męża. Rozwód niczego nie zmienił, kryła się przed człowiekiem, który nadal ją przerażał.

Natomiast Jarl nie wiedział, że cała ta historia dotyczyła rodziny tak wpływowej, jak Chapmanowie, że Sara porwała własne dziecko i jest poszukiwana przez policję. Nie mógł także uwierzyć, że uznano ją za kobietę, której nie można powierzyć syna.

– Nie wiesz nawet, co ona przeszła. – Maks wypuścił kłąb dymu z cygara. – Nie planowała uprowadzenia chłopca. Szła do sądu z przekonaniem, że wygra. Miała świadectwa lekarzy i całej służby pracującej u Chapmanów. Wszyscy wiedzieli, że Derek Chapman jest stuknięty. Ale sędzia uznał, że zeznania lekarzy są stronnicze, ponieważ przyjaźnią się z Sarą, no i Chapmanowie stwierdzili, że to ona ma nierówno pod sufitem, podając liczne przykłady jej braku odpowiedzialności. Same kłamstwa, oczywiście, ale ona przegrała. Jeszcze wtedy nie myślała o porwaniu.

jarl oparł się o ścianę, czując się jak ktoś, kto dostał potężny cios w żołądek, a Maks z trudem przełknął whisky.

– Przez całe miesiące usiłowała walczyć z prawem. Wzięła innego adwokata. Wszyscy jej współczuli, ale nikt palcem nie kiwnął, żeby jej pomóc. To nie były mąż z nią walczył, tylko jego rodzice. Chapmanowie chcieli zatrzymać wnuka. Mało prawdopodobne, żeby mogli doczekać się drugiego i dlatego z Kipem wiązali wszystkie nadzieje. Dostali, co chcieli, a sędziego widać niewiele to wszystko obchodziło. W sprawach rozwodowych najważniejsze są pieniądze. Dobro Kipa wcale nie było brane pod uwagę. W każdym razie chłopiec został z gromadą służby i swoim ojcem. Sara mówiła mi tysiące razy, że czasem ten drań był całkiem do rzeczy. Ale nie zawsze. Tego nie można było przewidzieć. Nie pozwolono jej widywać się z Kipem. Nikt jednak nie mógł jej zabronić przychodzenia do tego samego kościoła czy sklepu. To, co widziała, zabijało ją. Dzieciak wyglądał coraz gorzej, chudł w oczach. Poszła do Chapmanów. Poszła nawet zobaczyć się z byłym mężem, mimo moich ostrzeżeń.

– Czy coś jej zrobił? – przerwał Jarl cichym głosem. Maks niespokojnie spojrzał na niego.

– Nie – skłamał.

– Więc zabrała chłopca?

Stary zamierzał powiedzieć mu, w jakim stanie by} Kip, lecz gdy ponownie zerknął na Jarla zmienił zdanie. Zgasił cygaro i wstał.

– Powiem ci jeszcze jedno. Jeśli zrobisz coś, co sprawi, że znów odbiorą jej chłopca, zrób jej przysługę i najpierw ją zabij.

Sara nigdy jeszcze nie czuła się gorzej. Nie miała siły na nic, a noga prawdopodobnie nie mogła już bardziej dokuczać. Włosy miała rozczochrane, ale nic jej to nie obchodziło.

Kip siedział na stołku z jednej strony łóżka, a Maks z drugiej. Taca służyła jako stolik do kart. Grali w świnkę z przejęciem godnym pokera.

– Czwórka, Maks. Wiem, że ją masz.

– Zabrałeś mi już wszystko.

– Dawaj, dawaj – Kip wyciągnął rękę. – Wiem, że jeszcze masz.

Maks wręczył Kipowi kartę.

– Jestem starym, chorym człowiekiem – poskarżył się – ale ciebie to wcale nie obchodzi.

– Próbowałeś oszukiwać.

– Pewnie, że tak. Przecież gramy w karty, no nie? I wydawało mi się, że zabiorę cię jutro na kopanie ślimaków.

– Zabierzesz, Maks.

– To ty tak myślisz.

Kip zachichotał tak radośnie, że Sara musiała też się roześmiać. Ogarnęło ją uczucie wyczerpania, ale stłumiła je. Wszyscy, których kochała, znajdowali się wokół niej: syn, Maks i stojący w drzwiach pokoju Jarl.

– Masz jakieś siódemki? – spytała syna.

Tak jak przewidywała, Jarl wszedł do pokoju, gdy gra się kończyła.

– Sara musi odpocząć.

– Nie jestem zmęczona.

– No i Kip chciał filiżankę kakao przed snem. Maks, masz ochotę na piwo? – Był dla nich miły, ale groźnie potrząsał palcem w jej kierunku. – Ciągle masz gorączkę. Nie możesz wychodzić z łóżka.

Przeciągnęła się leniwie, chcąc mu pokazać, jak niewiele robi sobie z jego pogróżek. Była oszołomiona antybiotykami i środkami przeciwbólowymi. Gdyby nie Jarl, wciąż pewnie leżałaby w sadzie. Zamiast uwolnić go od siebie, wciągnęła go w to wszystko jeszcze głębiej.

Domyślała się ze sposobu, w jaki na nią patrzył, jak ją pielęgnował, niedbale wspominał o jej miłosnych wyznaniach, że snuł marzenia o ich wspólnej przyszłości. Zbyt wcześnie stracił rodziców. Chciał do kogoś należeć, chciał mieć rodzinę. Czuła ból w sercu, kiedy próbowała wyobrazić sobie jego samotne święta Bożego Narodzenia. Darzyła tego mężczyznę tak ogromnym uczuciem, że bez wahania zasłoniłaby go przed każdym uderzeniem losu. Tym bardziej sama nie mogła i nie chciała go skrzywdzić.

– Dokąd się wybierasz? Przestraszył ją tak, że aż podskoczyła.

– Kip śpi?

– Śpi. Odpowiadaj, dokąd się wybierasz? Ubrana w jego podkoszulek wyglądała bardzo ponętnie, leżąc z przewieszonymi przez łóżko nogami.

Czekała, aż ból ustąpi i będzie mogła się podnieść. Próbowała przybrać beztroski ton, którego używała już od dwóch dni.

– Nieważne, dokąd się wybieram. Spróbuj tylko podejść do mnie z zupą czy jakąś cholerną tabletką,:o cię znokautuję, Hendriks.

– Przerażasz mnie.

Potrzeba mu było co najmniej tuzina dzieci. Może przestałby wtedy udawać przy niej pana i władcę. Tylko że dzieci, które sobie wyobrażała, miały jej oczy i piegi. Szybko wróciła do rzeczywistości. Słabość nie może być wymówką, kobieta musi być silna.

– Idę umyć głowę i stado słoni mnie nie powstrzyma. Więc lepiej zejdź mi z drogi.

– Nie będziesz mogła stać przy umywalce. Musisz trzymać nogę w górze.