Może gdyby nie leżała w łóżku, nie czułaby się taka senna. Uciekła po obiedzie, nie zważając na protesty Jarla i Kipa, i dowlokła się do kanapy w jadalni. Kip przyniósł trzy poduszki, a Jarl owinął ją szczelnie kocem, po czym kompletnie ją zignorowali i zabrali się do rozpalania ognia.
Za oknami świeciły gwiazdy, które odbijały się w oczach Kipa. Chłopiec był naprawdę szczęśliwy.
I śpiący, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. Jarl nigdy nie mówił, że już czas spać. Po prostu brał na ręce zasypiającego chłopca i zanosił go na górę.
Czekała, otoczona przez ciszę i ciemność. Jedyne światło w pokoju rzucał ogień. Nie potrzebowała światła, tylko siły. Przez cały dzień Jarl robił wszystko, co mógł, żeby ją uczuciowo osłabić. Wspólne rozpalanie ogniska z Kipem było ostatnią kroplą. Nieomal płakała. To ojcowie uczą swoich synów, jak rozpalać ogień. Duma na twarzy Jarla dorównywała niemal dumie Kipa, kiedy zajęły się drewienka.
Kochał jej syna.
Nie słyszała jego kroków na wyłożonych dywanem schodach, ale był tutaj i stal w odległym kącie pokoju. Przez cały dzień układała zdania, które powie, kiedy nareszcie zostaną sami. Teraz byli sami, ale czuła, że jej starannie opracowana przemowa warta jest tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie kłamała z wyboru, chciała go chronić. Jednak czuła, że jeśli jeszcze raz uchyli się od powiedzenia mu całej prawdy, poważnie się rozchoruje. Kiwnęła palcem.
– Proszę tu podejść, panie Hendriks.
– Gdzie?
– Wiesz gdzie. Na bezpieczną odległość. Podobał mu się ten rozkaz. Uśmiechnął się, ale nie posłuchał. Podszedł do ognia i oparł się o jeden z leżących tam kamieni. Jego twarz pozostawała w cieniu, co wcale nie podobało się Sarze.
– Kip śpi?
– Nie obudził się nawet, kiedy zdejmowałem z niego ubranie. – Jar! wyglądał na zadowolonego i odprężonego. – Pozwolisz mi go zaadoptować po naszym ślubie?
Jej gardło było zupełnie suche.
– Nie żartuj, Jarl, Jeżeli rozmawiałeś z Maksem, wiesz dobrze, że nie może być żadnego ślubu. Ani teraz, ani nigdy.
– Rozmawiałem z Maksem. Wpakowałaś się w kłopoty.
– Wiem.
– Nie z twoimi Chapmanami. Ze mną. Jeżeli chodzi o sprawy z nimi, mógłbym to porównać do przebywania na oceanie bez łodzi ratunkowej. Ale prawdziwym problemem jest to, że nic mi nie mówiłaś, kissa.
Starał się mówić łagodnie, ale wyczuwała napięcie.
– Powinnam była ci powiedzieć – przyznała.
– Tak.
– I powiedziałabym ci, gdyby chodziło tylko o to, czy cię kochani i czy ci ufam.
– A nie chodziło? To co cię od tego powstrzymywało? Obawa, że zawiadomię policje?
– Nie kłamię. Na początku tego właśnie się obawiałam. – Przykryła się szczelniej kocem czując nagły chłód. – Wiem, że nie doniósłbyś na nas, Jarl. Nie skrzywdziłbyś nas. Masz rację, powinnam ci była o tym powiedzieć. Wiedziałam, co zaczyna się dziać między nami i gdyby ci wtedy powiedziała, powstrzymałabym to.
Uniosła głowę.
– Powinnam dać ci szansę wydostania się z tego na długo przedtem, zanim mógłbyś zostać zraniony. Nie możesz wiązać się z dwójką ludzi ukrywających się przed policją i ryzykować kłopoty z prawem. Nie pozwolę, żeby tak się stało.
Jarl wstał.
– Chyba śnisz, jeżeli myślisz, że tak po prostu sobie pójdę.
– To ty śnisz, jeżeli myślisz, że masz jakieś inne wyjście – poprawiła go. – Starasz się być szlachetny, ale pozwól, że cię powstrzymam. Nie jesteś jeszcze śmiertelnie zakochany i nie będziesz. Nic nie możesz zrobić i nie ma doprawdy powodu, żebyś czuł się nie w porządku, jeśli odejdziesz.
Zrobił krok w jej kierunku. Podniosła głos.
– Gdyby nie moja noga, nie mieszałabym cię już do tego wszystkiego. Cóż, stało się, ale jutro minie trzeci dzień i będę mogła chodzić. I wrócić z Kipem na wyspę. Maks nam pomoże – zaczynała trząść się jej broda. – A ty znajdziesz kogoś innego. Kogokolwiek. I nie zamierzam wysłuchiwać żadnych sprzeciwów.
Emocje, tłumione od spotkania z Maksem, wzięły w nim gorę. Pochylił się nad nią. Kiedy jego usta dotknęły jej warg, wiedział, że robi źle. Sara nie była w nastroju do pocałunków, ale był na nią zły, bo postawiła go w tak trudnej sytuacji. Był zły, że od początku nie zdał sobie sprawy, jak poważny był jej problem. Był zły, że tak gwałtownie, na siłę, starała się chronić tych, których kochała. Tylko gdzieś po drodze zapomniała o sobie.
Był zły, ponieważ bolała ją noga i mogła umrzeć z powodu zakażenia. Kochał ją i jej syna. Do diabła z historiami o rozwodach i opiece rodzicielskiej. Mógłby zabić tego drania, który ją skrzywdził. Był zły, że była tak długo zamężna. Był zły, że spała z tamtym mężczyzną. Był zły na myśl o każdym mężczyźnie, który mógł ją znać.
A ponieważ czuł wielką złość, jego pocałunek był zbyt szorstki, zbyt brutalny. Zesztywniała gwałtownie, po czym rozluźniła wszystkie mięśnie. Jej usta szukały jego warg, a to wcale nie pomogło mu się opanować. Jednak zdołał się w końcu od niej oderwać. Ujął jej brodę w swoje ręce.
Oczy Sary miały łagodny wyraz i po raz pierwszy od kilku dni nie była śmiertelnie blada. Oddychała nierówno.
– Pomyśl, Jarl.
– Nie.
– Spotkasz inną kobietę.
– Nie.
– Nie pozwolę na to. To może tylko zranić nas oboje. Musisz odejść. Musisz.
Wiedział, co musi zrobić. Pocałował ją ponownie. Koc zsunął się z jej kolan. Miała na sobie koszulę nocną, którą Maks przywiózł z wyspy tego popołudnia. Nie chciała, żeby ją całował. Wiedział, czego chciała – rozmawiać, kłócić się.
Nigdy nie chciał kłócić się z Sarą.
Powoli objęła go za szyję. W drodze do sypialni całowała go delikatnie. Wiedział, że starała się go uspokoić. Nie miała na to szans. Odkąd Maks powiedział mu, że oskarżono ją o to. że jest nieodpowiedzialną matką, opuścił go spokój. To oskarżenie musiało ją załamać.
W ciemnościach znalazł łóżko, zrzucił na podłogę kołdrę i poduszkę i położył Sarę na prześcieradle, po czym ściągnął z siebie ubranie.
Nie próbowała uciekać, ale jej głos brzmiał pewnie.
– To nie pomoże.
– Pomoże. – W kilka sekund ściągnął z niej koszulę i wziął ją w ramiona. Bała się, bo był zły.
Czuł, jak wstrząsnął nią dreszcz. Całował całe jej ciało, biodra, brzuch, pępek, lecz omijał jeszcze najintymniejsze miejsca. Wpił się żarłocznie ustami w jej ramię i ostrożnie przewrócił ją na brzuch. Przejechał językiem wzdłuż kręgosłupa. Kręgosłup łączył się z mózgiem, potężnym siedliskiem emocji. A przez emocje mógł się dostać do jej duszy.
Ciało Sary było śnieżnobiałe. Oddychała nierówno, kiedy z powrotem przekręcił ją na plecy. Nigdy dotąd nie pragnął żadnej kobiety tak gwałtownie i rozpaczliwie. Płonął, tak bardzo chciał ją mieć. Tak bardzo ją kochał. Nie była sama. Już nigdy nie będzie sama.
Sara drżała. Jarl nie był miły ani czuły. Chwycił jej ręce i uniósł je nad głową. Nie mogła go dotknąć. Całował ją gwałtownie, lecz nagle przestał. Uniosła głowę, chcąc go skłonić do ponownego pocałunku. Bezskutecznie.
– To niesprawiedliwe – wyszeptała.
Ukołysał ją. Widział jej rozpaczliwe spojrzenie, niecierpliwe i wyczekujące.
– Niesprawiedliwe? – Przycisnął ją do siebie, – Tylko to jest dobre i sprawiedliwe. Kiedy otwierasz się dla mnie, kiedy ciemnieją twoje oczy, kiedy drżysz, nainen.
Przeszłość była bólem i strachem. Chciała, żeby Jarl trzymał się z dala od tego wszystkiego, z dala od niej. A on nawet nie próbował.